piątek, 13 marca 2015

Rozdział 5. Gdybym mógł wziąłbym jej ból na siebie.

~Clary~

Spojrzałam na zegarek. Było po 23. Siedziałam na łóżku myśląc w jaki sposób mogę pokonać Sally. Nic nie przychodziło mi do głowy. Jak pokonać Sally? Walka, Sally, zwycięstwo. Ciągle nic. Czego mi brakuje? Zwinności? Szybkości? Siły? Tak siły! Siła, siła, siła... Nagle przed oczami pojawiła mi się runa. Były to dwie przecinające się w połowie kreski. Każda z nich miała na końcu kilka zawijasów. Nie znam takiej runy. Szybko wyciągnęłam szkicownik i narysowałam runę. Znam wiele run pochodzących z Szarej Księgi, ale takiej nie. Skąd wzięła się ta runa? Skąd ja ją znam? Może ta runa jest moim jedynym wyjściem? Nie wydawała się podejrzana. Wręcz przeciwnie biła od niej taka pozytywna energia. To jest to! W końcu co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Wzięłam stelę w dłoń i pewnymi ruchami narysowałam runę na przedramieniu. Spojrzałam na nią. Wyglądała normalnie. Wzruszyłam ramionami. Narysowałam sobie jeszcze kilka run. Szybkość, lekkość, bezszelestność. Przebrałam się w strój bojowy. Schowałam stelę do buta. Powtykałam „kilka” sztyletów za pas. Wzięłam seraficki miecz w lewą dłoń, a w prawą świecący kamień. Wyszłam na korytarz. Z pomiędzy moich palców wyciekało światło. Powoli poruszałam się. Chwilę później znalazłam się przed Salą Treningową. Wzięłam głeboki oddech i otworzyłam drzwi. Minęła chwila zanim przyzwyczaiłam oczy do światła, które się tam paliło. Z boku stała Sally. Kiedy mnie zobaczyła ruszyła w moją stronę. Zauważyłam, że ona też ma na sobie strój bojowy.

- Czyli jednak się zjawiłaś? Już miałam nadzieję, że nie bedę sobie musiała rąk brudzić- powiedziała z krzywym uśmieszkiem.
- Przykro mi, że cię zmartwiłam. A może bałaś się, że przegrasz?
- Nie masz ze mną szans. Zaczynamy?
- Okej. Są jakieś zasady?
- Tylko jedna. Muszę uważać żeby cię nie zabić.

Schowałam kamień do kieszeni. Miecz wetknęłam za pas. Najpierw skorzystam ze sztyletów. Ustawiłyśmy się naprzeciwko siebie. Nie chciałam pierwsza ruszać na Sally. Ona też chyba nie miała zamiaru. Zrobiłam krok w lewą stronę. Sally zrobiła krok w prawą. Nie chcę już dłużej bawić się w kotka i myszkę. Sally chyba czytała w moich myślach, bo jednoczeście rzuciłyśmy się na siebie. Sally zamachnęła się swoim mieczem. W ostatniej chwili uchyliłam się od ostrza. Rzuciłam w nią sztyletem. Uchyliła się. Rzuciłam jeszcze kilkoma sztyletami. Trafiłam ostatnim chyba trafiłam, bo usłyszałam syk. Sally znów natrała na mnie. Uskoczyłam w lewo. Wyciągnęłam miecz. Wyszeptałam cichutko „Gabriel” i ostrze rozbłysło. Tym razem to ja natarłam na Sally. Przez chwilę było słychać tylko odgłos uderzanej o siebie stali. Zamachnęłam się mocno i wytrąciłam miecz z jej rąk. Uśmiechnęłam się. Ona wykorzystała moment kiedy się rozluźniłam i kopnęła mnie w dłoń wytrącając mi tym samym miecz. Spojrzałam w stronę miecza. Był za daleko. Ruszyłam w stronę Sally. Ona ruszyła w moją. Rzuciłam się na nią. Upadła pod wpływem siły mojego uderzenia. Wow. Ta runa chyba działa. Złapałam ją za nadgarstki unieruchamiając je. Próbowała je wyszarpnąć jednak mój uścisk był żelazny. Przetoczyłyśmy się tak, że teraz ona była na górze, a ja pod nią. Leżała na mnie tak, że nie mogłam się ruszyć. Wyciągnęła zza swojego pasa swój ostatni sztylet. Cholera! Mój ostatni sztylet jest przymocowany na pasku na mojej łydce. Nie ma mowy żebym go dosięgnęła. Sally przyłożyła mi sztylet do gardła. Wstrzymałam oddech. Zmieniła trochę pozycję, uwalniając tym samym moje nogi. Zebrałam wszystkie siły i kopnęłam Sally. Odrzuciło ją do tyłu. Przeleciała przez kawałek pomieszczenia. Szybko wydobyłam sztylet. Sally podniosła się. Wściekła mocniej zacisnęła rękę na sztylecie. Rzuciła się w moją stronę z niesamowitą prędkością. Wpadła we mnie z takim impetem, że wylądowałam na ziemii. Usiadła na mnie okrakiem. Po raz drugi przycisnęła sztylet do mojego gardła. Kiedy upadłam sztylet wypadł mi z dłoni. Leży kilka centymetrów ode mnie. Wyciągnęłam rękę. Jeszcze troszeczkę... Jeszcze, jeszcze... Wreszcie poczułam zimną stal na czubkach palców. Delikatnie przysunęłam go bardziej. Jeszcze bliżej. Zacisnęłam dłoń na rękojeści.

- Ostatnie słowa suko- wycedziła Sally przez zęby.

Poruszyłam dłonią. Sally spojrzała na moje przedramię. Jej oczy rozszerzyły się. Spojrzała na mnie z przerażeniem.

- C-co to za runa?
- Nie wiem- wychrypiałam.
- Skąd ją wzięłaś?! To nie jest runa z Szarej Księgi.

Była wyraźnie roztrzęsiona. Wykorzystałam ten moment i wbiłam jej sztylet w udo. Wyślizgnęłam się i podniosłam z podłogi.

- Kto się śmieje ten się śmieje ostatni- powiedziałam z uśmiechem.
- Masz rację- uśmiechnęła się.

Jej ruch był błyskawiczny. Poczułam ból w podbrzuszu. Spojrzałam w dół. Z mojego brzucha wystawała rękojeść sztyletu. Nie wyciągnęłam żeby nie powiększyć krwotoku. Robiło mi się coraz słabiej. Widziałam plamy przed oczami. Upadłam na kolana.

- CLARY!!!- usłyszałam krzyk.
- Jace- szepnęłam.

Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam to była twarz Jace`a. Ogarnęła mnie ciemność.

~Jace~

Zegar wybił północ. Nie mogłem spać. Leżałem na łóżku i wpatrywałem się w sufit. Miałem dziwne odczucie, że coś jest nie tak. Ale przecież wszyscy są cali i napewno już śpią. Wciąż nie dawało mi to spokoju. Wstałem i skierowałem kroki do kuchni. Wziąłem z szafki szklankę i nalałem wody. Siedziałem na krześle w ciszy sącząc chłodną, orzeźwiającą wodę. Usłyszałem jakiś hałas dochodzący spod moich stóp. Po kuchnią była sala treningowa. Czy to możliwe żeby ktoś o tej porze trenował? Muszę to sprawdzić. Wróciłem jeszcze do pokoju po serafickie ostrze. Chwilę później już stałem przed drzwiami od Sali. Ostrożnie otworzyłem drzwi. Zobaczyłem dwie postacie. Były to ewidentnie dziewczyny. Jedna z nich miała blond włosy. Sally. Druga rude. O nie! Clary. W tym momencie Clary wyślizgnęła się Sally i stanęła na nogach. Uśmiechnęła się do blondynki i coś powiedziała. Ta wykonała błyskawiczny ruch dłonią. Odsunęła się od rudej. Clary osunęła się na kolana. W jej brzuch był wbity sztylet. Kolana się pode mną ugięły. Clary. Moja Clary.

- CLARY!!- ryknąłem i pobiegłem w jej stronę.

Nigdy nie biegłem tak szybko. Dobiegłem do dziewczyny. Złapałem jej twarz w dłonie.

- Jace- szepnęła i straciła przytomność.
- Clary! Clary! Słyszysz mnie?- krzyczałem lecz ona nie reagowała. - Ty idiotko! Coś ty zrobiła!- wydarłem się na Sally.

Wziąłem Clary najdelikatniej jak potrafiłem i wybiegłem z Sali. Była leciutka jak piórko. W mgnieniu oka znalazłem się na odpowiednim piętrze.

- HODGE!!! HODGE!!!HODGE!!!- krzyczałem najgłośniej jak umiałem, mam w nosie, że obudzę cały Instytut.

Hodge wybiegł z ze swojego pokoju. Miał na sobie szlafrok. Moje krzyki obudziły pozostałych mieszkańców Instytutu. Wszyscy znaleźli się na korytarzu.

- Jace szybko do skrzydła szpitalnego!- powiedział Hodge i pobiegł, a ja ruszyłem za nim.

Wbiegł do szkrzydła i wskazał łóżko abym położył na nim nieprzytomną Clary. Delikatnie położyłem dziewczynę na najbliższym łóżku. Clary oddychała coraz płyciej. Jej życie wisi na włosku. Hodge podszedł do Clary. Złapał rękojeść sztyletu i zdecydowanym ruchem wyciągnął go z jej brzucha. Odłożył sztylet i podwinął koszulkę mojej dziewczyny. Syknąłem na widok rany. Była głęboka. Krew szybko z niej wypływała.

- Jace podaj mi stele. Muszę zatamować krwawienie- powiedział i wyciągnął dłoń w moją stronę.

Podałem mu moją stelę. Narysował Clary Irtaze. Krew wypływała wolniej, wolniej aż w końcu całkowicie pozostała. Rana jednak pozostała.

- Hodge dlaczego rana nie zniknęła?- zapytałem.
- Najwidoczniej sztylet był przeklęty lub nasączony jakąś trucizną. Żeby ją całkowicie wyleczyć potrzebny jest czarownik. Narazie podam jej wywar żeby zmniejszyć ból. Poczekaj chwilę. Mam w gabinecie mały zapas najpotrzebniejszych mikstur- powiedział i opuścił pomieszczenie.

Wrócił po chwili niosąc w ręce kubek z jakąś różowawą, bezwonną cieczą. Rozchylił usta Clary i wlał obrobinkę. Oddech Clary uspokoił się. Hodge założył opatrunek, powiedział, że przyjdzie tu rano i wyszedł. Usiadłem przy łóżku Clary. Ująłem delikatnie jej dłoń. Przytuliłem policzek do jej dłoni.

- Clary czy ciebie kompletnie porąbało? Jak mogłaś coś takiego zrobić? To było kompletnie nieodpowiedzialne. Mogło ci się stać coś jeszcze gorszego. Nie wyobrażam sobie swojego życia bez twojego uśmiechu, blasku twoich szafirowych oczu czy twoich zaczerwienionych policzków. Kocham cię. Dlaczego chcesz się zabić? Kiedy cię tam zobaczyłem to moje serce przestało bić. Myślałem o najgorszym. Bałem się cholernie, że ci się cię stracę. Nie rób tego więcej. Proszę...- mówiłem niewiedząc czy mnie słyszy.

Poruszyła lekko dłonią. Może jednak mnie słyszy. Uśmiechnąłem się. Oparłem głowę o materac. Cały czas na nią patrzyłem.
                        ********
Otworzyłem oczy. Było jasno. Cholera! Zasnąłem! Szybko podniosłem się. Clary spała. Wyglądała tak niewinnie z ognistymi włosami rozrzuconymi wokół głowy. Gdyby nie to, że widziałem wszystko na własne oczy nie uwierzyłbym, że ona może z kimś walczyć. Odgarnąłem jej włosy z twarzy. Otworzyła oczy.

- Przepraszam nie chciałem cię obudzić- powiedziałem.
- Nic nie szkodzi i tak nie spałam- powiedziała i lekko podniosła się. Syknęła.
- Bardzo boli?- zapytałem wskazując na ranę.
- Troszkę- powiedziała i lekko uśmiechnęła się.
- Co ci szczeliło do tego zakutego łba?
- Ja chciałam żeby dała nam spokój.
- Clary ona jest o głowę wyższa od ciebie. Ciesz się, że tak to się skończyło. Mogło być o wiele gorzej.
- Przepraszam.
- Przestań- pogłaskałem ją po policzku.- Wypij lepiej lekarstwo.

Pomogłem jej się podnieść. Podałem jej kubek. Piła małymi łyczkami. Oddała mi pusty kubek.

- Lepiej?- zapytałem.
- O wiele- uśmiechnęła się.
- Dziwi mnie jednak to, że udało ci się wtedy odepchnąć Sally.
- To chyba dzięki runie.
- Runie? Jakiej runie?
- No tej- powiedziała i pokazała na swoje przedramię.

Otworzyłem szeroko oczy za zdziwienia. To były dwie przecinające się w połowie kreski z kilkoma zawijasami na końcu. Nie znam takiej runy. Napewno nie pochodzi z Szarej Księgi. Co to za runa?
Skąd Clary ją zna?

- Skąd ty ją wytrzasnęłaś?
- Ja.. nie wiem. Po prostu ją zobaczyłam tak nagle.
- Jesteś nieodpowiedzialna. Jak można rysować sobie runę, której się nie zna?
- Możesz przestać cały czas powtarzać, że jestem nieodpowiedzialna?- powiedziała lekko zirytowana.
- Po prostu się o ciebie martwię czy tak trudno to zrozumieć?- powiedziałem i pogłaskałem ją po policzku.
- Przepraszam- powiedziała i spuściła głowę.
- Ej- złapałem jej brodę i uniosłem ją tak żeby patrzyła mi w oczy. - Było minęło, ale nie rób tak więcej- pocałowałem ją w usta.

Uśmiechnęła się. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Po chwili jednak skrzywiła się. Musi ją koszmarnie boleć. Gdybym mógł wziąłbym jej ból na siebie. Popatrzyłem na nią współczująco. Gdzie ten czarownik?! Jak na zawołanie drzwi otworzyły się, a w nich stanął facet. Co najmniej dziwny. Miał całe włosy w brokacie. Ubrany był w żarówiasty garnitur, jasnoczerwoną koszulę i śliwkowe spodnie.

- Jestem Magnus Bane, Wielki Czarownik Brooklynu- przedstawił się i ukłonił.- Możesz zostawić nas samych?- zwrócił się do mnie.

Spojrzałem na Clary. Skinęła głową. Westchnąłem i wyszedłem ze skrzydła szpitalnego. Na korytarzu wpadłem na...




Wróciłam!!!! Przepraszam jeśli Was rozczarowałam tym rodziałem. :(((
Następny będzie za 2-3 dni. :))
Pozdrawiam!!!

6 komentarzy:

  1. Rozdział BOMBA i to dosłownie <3 Tyle się działo, że nie będę pisać wszystkiego oddzielnie XD Dlatego wszystko opiszę jednym krótkim słowem... W.O.W !
    Masz talent i głowę pomysłów. Bardzo czekam na nexta. Mam nadzieję, że pojawi się nie długo :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaaa kocham tego bloga, dlatego nominuje cię do LBA ! Więcej: http://daryaniolanefilim.blogspot.fi/2015/03/liebster-blog-award.html

      Usuń
  2. Rozdział- jak zawsze MEGA, mam nadzieję, że podobało ci się na wyjeździe, kocham tw bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział!!! <3 Po prostu brak mi słów. Czekam na NEXT!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedy dodasz? tęsknię ...

    OdpowiedzUsuń