piątek, 21 sierpnia 2015

Ogłoszenie!

Kochani, jest mi przykro to pisać, ale zawieszam tego bloga na czas nieokreślony.
Nie mam pomysłów i chęci na pisanie kolejnych rozdziałów, a liczba Waszych komentarzy i wyświetleń zmalała.
Kiedyś wrócę tutaj z nowymi rozdziałami.Co do mojego drugiego bloga (LINK) na razie nie zawieszam go i rozdziały będą się pojawiały.
Chcę skupić się chwilowo na mojej autorskiej książce.
Przepraszam i do zobaczenia!

wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział 20. Dlaczego tak bardzo jej pragniesz?

~Jace~

Weszliśmy za moją mamą do dużej jadalni. Ani na sekundę nie puściłem dłoni Clary. Na środku stał duży, masywny stół. Nakryty był dla czterech osób. Można rzec, że stół wręcz uginał się od ilości potraw. U jego szczytu siedział tata. Uśmiechnął się na nasz widok. Wstał i powoli podszedł do mnie.

- Kogo to moje stare oczy widzą? - roześmiał się i uścisnął mnie. - Synu, to skandal żebym częściej spotykał swoją teściową niż syna - mama pacnęła go w ramię. - No co? - odwrócił się w jej stronę.

Mama pokręciła głową z politowaniem. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Spojrzałem na Clary. Ona również się szeroko uśmiechała.
Tata przeniósł wzrok na nią.

- Bardzo miło mi cię poznać Clary - wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Mi również - powiedziała i uścisnęła ją. - Siadajcie! - krzyknęła mama.

Podczas kolacji nikt się nie odzywał. Słychać było jedynie szczęk sztućców uderzanych o siebie. Kątem oka spojrzałem na Clary. Rozglądała się dookoła, jakby chciała zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół tej jadalni. Kiedy napotkała mój wzrok uśmiechnęła się.

- Jace, pokażesz Clary pokój, w którym będzie spała? - zwróciła się do mnie, a ją kiwnąłem głową. Podnieśliśmy się z miejsc. - Och, Jace, jutro wychodzimy na ostatnią w ciągu tego tygodnia, mam nadzieję, naradę - powiedziała jeszcze.
- Dobrze. Dobranoc - rzuciłem.
- Dobranoc - powiedziała Clarissa. - Miło było państwo poznać - dodała jeszcze.
- Nam również miło było cię w końcu poznać - powiedziała mama. - Dobranoc.

Złapałem dłoń Clary i wyszliśmy z jadalni. Czułem na sobie spojrzenia rodziców. Pociągnąłem ją w stronę sypialni. Zatrzymaliśmy się przed właściwą sypialnią. Oparłem się plecami o framugę.

- To twoja sypialnia - powiedziałem trącając jej policzek nosem.
- Zrobisz coś dla mnie? - zapytała obejmując mnie za szyję.
- Na przykład? - nachyliłem się do niej.
- Zostaniesz ze mną? - wyszeptała.
- Zostanę, żebyś nie miała koszmarów - pocałowałem ją delikatnie w usta.
- Tylko dlatego?
- No nie wiem... Może żebyś jeszcze miała kogo podziwiać... - walnęła mnie w ramię, cóż, trochę mocno - i do kogoś się przytulić.
- Idziemy? Trochę zmęczona jestem- powiedziała ziewając.

Weszliśmy do pokoju. Ściągnęliśmy buty i położyliśmy się na podwójnym łóżku. Otuliłem nasz dokładnie kołdrą. Przytuliłem się do jej pleców, jedną rękę wkładając jej pod głowę.

- Dobranoc - szepnąłem.
- Dobranoc.

****

Obudziło mnie poranne słońce. Clary już nie spała. Patrzyła na mnie z uśmiechem na ustach. Nachyliłem się i pocałowałem ją.

- Dobrze się spało? - zapytałem.
- Wspaniale.

Znów nachyliłem się w jej stronę, ale wtedy rozległo się pukanie. Spojrzałem na nią przerażony.

- To pewnie moja mama - szepnąłem.
- Schowaj się w łazience.

Powoli zszedłem z łóżka i wszedłem do łazienki. Clary wstała z łóżka i otworzyła drzwi.

- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Clary. Za dziesięć minut będzie śniadanie - usłyszałem głoś mamy.
- Dobrze, dziękuję. Zaraz zejdę.
- Jace, możesz wyjść z łazienki - krzyknęła mama.

Skąd ona wiedziała?Wyszedłem z łazienki. Spojrzałem na Clary, która spuściła wzrok i przygryzła wargę żeby nie wybuchnąć śmiechem.

- Ty także zejdź na śniadanie.
- Ja... Eee... Tak, zejdę - zacząłem się jąkać.

Mama uśmiechnęła się i wyszła. Clary schowała twarz w dłoniach i westchnęła śmiechem.

- Na Anioła, nie chcę myśleć co twoja mama sobie o nas pomyślała.
- Idę wziąć prysznic - powiedziałem.
- Nie! Ją idę pierwsza! - krzyknęła i nim zdążyłem się ruszyć wbiegła do łazienki.
Pobiegłem za nią. Złapałem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie.

- Nie ładnie jest tak się wpychać - powiedziałem jej do ucha.

Podniosłem ją i zacząłem iść w stronę prysznica.

- Jace, nie! Nie! Co ty robisz! - próbowała się wyrwać.
- Chciałaś wziąć prysznic. Ja ci to tylko ułatwię.
- Nie, proszę. Puszczę cię pierwszego.
- Nie, nalegam - uśmiechnąłem się złośliwie.

Wszedłem pod prysznic z Clary. Trzymałem ją jedną ręką, a drugą odkręciłem kurek z wodą. Strumień chłodnej wody uderzył w nas. Clary pisnęła. Próbowała się jakoś uchronić przed wodą, ale nie do końca to jej się udawało.
W końcu wyślizgnęła się z mojego uścisku i zakręciła wodę.

- Nienawidzę cię - mruknęła.


~Clary~

Nie odzywałam się do Jace`a od czasu mojego przymusowego prysznica. Było mi z tym źle, ale zasłużył na to. Podczas śniadania starałam się na niego nie patrzeć i ignorować go. Jego mama chyba wyczuła panujące między nami napięcie.

- Może pójdziecie z nami na naradę? - zapytała. - Lightwoodowie też tam będą.

Jace wzruszył ramionami.

- Czemu nie. Możemy iść - uśmiechnęłam się do blondynki.
- Wspaniale! Narada zaczyna się za godzinę.

Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy. Państwo Herondale szli na przedzie. My z Jace`em tuż za nimi.
Sala Anioła wywarła na mnie takie samo wrażenie jak poprzednio. Rozglądałam się za Isabelle.

- Clary! - ktoś zawołał mnie.

Spojrzałam w tamtą stronę.

- Isabelle - odetchnęłam z ulgą.

Zaczęłam przeciskać się przez tłum w stronę przyjaciółki. Chyba pierwszy raz dziękowałam Niebiosom za swój niski wzrost.
Wpadłam w objęcia przyjaciółki.

- A gdzie Jace? - zapytała.

Musiałaś, Iz? Spuściłam wzrok i przygryzłam wargę.

- Clary, co się dzieje?
- A czy coś musi dziać?
- Clary proszę cię! Odkąd jesteście razem nie odstępujecie się na krok i obściskujecie. A teraz on jest gdzieś tam, a ty tu. Co jest?
- To ja się na niego obraziłam.
- O co znowu?
- Ten idiota wsadził mnie pod prysznic.

Reakcja Isabelle zeskoczyła mnie. Szatynka aż zanosiła się od śmiechu.

- Isabelle!
- Serio Clary, serio?
- Mogłam ci nic nie mówić - mruknęłam.
- Przepraszam - otarła łzy z kącików oczu. - Zamierzasz się obrażać na kogoś kogo kochasz najbardziej na świecie o jakiś durny prysznic?

Spojrzałam na Jace`a. Wyglądał na lekko przybitego i nie zwracał uwagi, na to co mówi do niego Alec. Tak bardzo chciałam do niego podejść.
Obróciłam się i zaczęłam iść w stronę blondyna. Dotarł do mnie jeszcze głos Iz :

- No nareszcie postępujesz rozsądnie.

Podeszłam do blondyna.

- Cześć Clary - powiedział Alec.
- Cześć Alec. Mógłbyś nas na chwilę zostawić?
- Jasne. Już idę.
- Możemy pogadać? - zapytałam Jace`a, kiedy Alec odszedł.

Blondyn kiwnął głową. Odeszliśmy trochę na bok, aby mieć chociaż złudzenie prywatności. Wiedziałam jednak, że jesteśmy bacznie obserwowani przez naszych przyjaciół.

- Clary ja... - zaczął.
- Och, zamknij się - mruknęłam i zamknęłam jego usta pocałunkiem.

Poczułam, że się uśmiecha.

- Ta godzina była najgorszą godziną mojego życia - powiedział.

Przytuliłam się do niego.

- Mam nadzieję, że się już nie powtórzy.
- Jestem pewien - pocałował mnie w czubek głowy.
- Proszę już o ciszę! - rozległ się głos pani Konsul.

Między Nefilim zapanowała cisza. Wszystkie oczy skierowały się ku pani Konsul. Jia Penhallow była wysoką, szczupłą kobietą o siwych włosach.

- Spotykamy się na kolejnej naradzie dotyczącej Valentine`a Morgensterna - kontynuowała Jia. - Na ostatniej...
- To żałosne - dobiegł nas głos z kąta sali.

Spojrzeliśmy w stronę, z której dobiegł głos. Oparty o kolumnę stał...

- Valentine - warknęła Konsul.
- Gratuluję spostrzegawczości.

Valentine stanął koło Jii. Wszyscy byli zszokowani, ale nie ja. Po Valentine`a, który lubi być w centrum uwagi można się wszystkiego spodziewać.

- Czego chcesz?
- Chcę pewnej osoby - rozejrzał się po twarzach zgromadzonych. Szedł w kierunku środka sali. - Jeśli ją dostanę zostawię was w spokoju i nigdy więcej mnie nie zobaczycie - Zaczął chodzić w kółko. - Chcę swojej córki - Podszedł do mnie. - Dajcie mi Clarissę, a nikomu nic się nie stanie.

Znieruchomiałam. Jace stanął przede mną, zasłaniając mnie własnym ciałem.

- Myślisz, że ją przede mną ochronisz? - roześmiał się mrożącym krew w żyłach śmiechem. - Jaka jest wasza decyzja? - rozejrzał się po twarzach ludzi.
- Nigdy jej nie dostaniesz - syknął Jace. - Dlaczego tak bardzo pragniesz?
- Nie pragnę jej. Chcę jej mocy. Nie wierzycie, że wytoczę przeciwko wam wojny?

Wyglądał na rozbawionego. Podszedł do jakiegoś chłopca, mniej więcej w wieku Maxa.

- Zostaw go! - krzyknęłam. - Pójdę z tobą! Ale zostaw go! I obiecaj, że nikogo nie skrzywdzisz.
- Clary nie! - usłyszałam krzyk mamy.

Spojrzałam w tamtą stronę. Luke trzymał mamę w swoich objęciach, powstrzymując ją od pobiegnięcia do mnie.
Zrobiłam krok do przodu. Silne ramiona złapały mnie i nie miały zamiaru puścić.

- Zostaw ją w spokoju, proszę. Zamiast jej, weź mnie - powiedział Jace.
- Bawią mnie wasze deklaracje miłości. - Odwrócił się w stronę tłumu i krzyknął - Macie czas do północy! Oddajcie mi Clarissę albo wpuszczę do Alicante tysiące demonów. Za dziesięć godzin znów się tu pojawię i poznam waszą decyzję - powiedział i zniknął.



Z całego serca Was przepraszam.
Następny rozdział za maksymalnie cztery dni.
Proszę o Wasze szczere opinie.
Pozdrawiam gorąco!!!



niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 19. Nigdy

~Jace~

- Na pewno spakowałaś wszystko? - zapytałem Clary.

Męczyła się z zapięciem torby. Dziewczyna przerwała próby jej dopięcia i spojrzała na mnie poirytowanym wzrokiem.

- Tak. Ile razy mam ci to powtarzać? - zaczynała się irytować.
- Tyle ile potrzeba - odpowiedziałem spokojnie, biorąc od niej torbę i bez problemu zapiąłem. Uśmiechnąłem tryumfująco.
- Dziękuję - szepnęła, przytulając się do mnie. - I przepraszam.
- Nie masz za co, rozumiem, że jesteś zdenerwowana. Ja też się denerwuję. A teraz chodź na dół - powiedziałem łapiąc jej torbę w jedną rękę, a drugą ściskając dłoń dziewczyny.

Zeszliśmy na dół. Clary zatrzymała się gwałtownie, a ja popatrzyłem na nią zdziwiony.

- Co? - zapytałem.
- A ty się spakowałeś? - zapytała tonem, którym nie pogardziłaby moja mama. 
- Ja potrzebuję tylko miecz seraficki i ciebie - pocałowałem ją w czubek głowy.
- Pytam tak serio.
- Moja torba czeka w salonie - powiedziałem.
- Kiedy ty się spakowałeś? - zapytała zdziwiona.
- Już jakiś czas temu - odpowiedziałem wymijająco. Tak naprawdę byłem spakowany od kilku dni. Od czasu, kiedy Clary powiedziała mi o swoich przypuszczeniach względem ojca. I kiedy zaczęły się one sprawdzać.
- Oh... - powiedziała tylko.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - przytuliłem ją mocno.
- Mam taką nadzieję - szepnęła.
- Ej gołąbeczki chodźcie. Magnus już otworzył bramę - krzyknęła Isabelle z salonu.
- Chodźmy - powiedziałem.

Kiedy weszliśmy do salonu brama lśniła błękitnym światłem. Właśnie znikali w niej James i Sally.

- No nareszcie - mruknęła Isabelle, trzymając walizkę. Złapała Jema za rękę i przeszła przez bramę.

W salonie zostaliśmy tylko ja z Clary.

- Chyba kolej na nas - powiedziałem, biorąc w dłoń swoją walizkę.

Stanęliśmy przed taflą. Błękitny blask odbijał się w oczach Clary. Spojrzała na mnie niepewnie, łapiąc moją dłoń.

- Nie puścisz mnie? - zapytała.
- Nigdy - przyrzekłem i razem przekroczyliśmy bramę.


~Clary~


Leciałam przez pustkę na łeb na szyję. Żołądek podszedł mi do gardła. Wciąż czułam dłoń Jace'a ściskającą moją. Ten niewielki gest sprawiał, że czułam się bezpieczna. Moje stopy zderzyły się z twardą marmurową posadzką. Tylko uścisk Jace'a nie pozwolił mi się przewrócić. Rozejrzałam się. Znajdowaliśmy się w wielkiej prostokątnej sali. Dwie przeciwległe ściany podpierały rzędy kolumn, w śnieżnobiałej marmurowej posadzce odbijało się światło sączące się z wielkich, kryształowych żyrandoli. Zewsząd otaczały nas niewielkie grupki Nocnych Łowców. Nad tłumem górował wielki, sięgający sufitu posąg Razjela. Sala była bardzo duża. Nigdzie śladu po naszych przyjaciołach.

- Trochę dużo tu ludzi - mruknęłam, ani na chwilę nie puszczając ręki Jace'a.
-  Konsul wezwała wszystkich Nocnych Łowców z całego świata do Alicante. Więc trudno się dziwić - usłyszałam głos nad uchem.
- Pani Lightwood! - zawołałam radośnie i rzuciłam się jej na szyję.
- Witaj Clary -  powiedziała kobieta, odwzajemniając uścisk. - Tyle razy prosiłam cię żebyś mówiła do mnie po imieniu - dodała.

Wzruszyłam ramionami. Wielokrotnie mnie o to prosiła, ale jakoś czułam się z tym dziwnie. Isabelle bardzo przypominała swoją matkę. Była jej dokładną, acz młodszą wersją.

- Dobrze - westchnęłam. - Mama z Luck'iem też tu są?
- Tak, ale do późna będą na naradach Clave.

Mnóstwo razy spałam w domu Isabelle, więc doskonale znałam jej rodziców. Maryse była dla mnie jak ciocia.
Obok niej stał jej mąż Robert. Miał ciemne włosy, błękitne oczy. W niego wdał się Alec. Max odziedziczył trochę cech mamy, trochę cech taty. Miał czarne włosy, błękitne oczy, kształt kości policzkowych taki sam jak Roberta czy Aleca, ale usta i nos miał identyczne jak Isabelle czy Maryse. Mnie jako jedynaczkę zawsze fascynowało rodzinne podobieństwo. Lightwoodowie byli przykładem rodziny bardzo do siebie podobnej.
Jace grzecznie przywitał się z Maryse i Robertem.

- Gdzie Max? - zapytałam.
- Z Isabelle i Aleckiem.
- A oni gdzie są?

Maryse rozejrzała się. Chyba ich zauważyła, bo machnęła ręką. Chwilę później obok nas stało rodzeństwo.

- Clary! - krzyknął Max przytulając się do mnie.
- Hej Max. Ale ty wyrosłeś! - czule zmierzwiłam mu czuprynę.
- Mam już dziewięć lat - rzekł z dumą.
- Przeczytałeś już te komiksy, które ci dałam ostatnim razem?
- Tak były ekstra! - rozentuzjazmował się chłopiec.

Zaczął w rekordowym tempie opowiadać mi całe komiksy. Doskonale znałam je, ale w odpowiednich momentach kiwałam głową. Kiedy najmłodszy Lightwood skończył wzrokiem odszukałam Jace'a.  Jace rozmawiał o czymś z Isabelle. Podeszłam i wtuliłam się w niego.

- Jesteś zmęczona? - zapytał zatroskanym głosem.
- Trochę - kiwnęłam głową.
- Chodź - powiedział, złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć przez tłum.
- Gdzie?
- Do domu.

Chłodne powietrze uderzyło w nas. Wiatr rozwiał moje włosy całkowicie zasłaniając mi widoczność. Odgarnęłam loki z twarzy. Zadrżałam z zimna. W końcu miałam na sobie tylko cienką, bawełnianą bluzkę.

- Kto by pomyślał, że jest końcówka maja- mruknęłam, obejmując się ramionami.

Jace przewrócił oczami i zdjął swoją skórzaną kurtkę. Narzucił mi ją na ramiona. Przytknęłam policzek do kołnierza, wdychając zapach wody kolońskiej.

- Czekaj - powiedziałam nagle i zatrzymałam się.
- Co znowu?
- Powiedziałeś, że idziemy do domu.
- I?
- Czyj dom miałeś na myśli?
- Swój. Jocelyn i Luke są na naradach, więc przenocujesz u mnie.
- Przecież ty mieszkasz z rodzicami w Nowym Jorku!
- Dużo rodzin Nocnych Łowców ma dwa domy. Jeden w Alicante, a drugi na przykład tak jak w moim przypadku w w Nowym Yorku.
- Aha.

Jace roześmiał się na widok mojej miny.

- Ja poznałem twoją matkę, tetaz ty poznasz moich rodziców - powiedział, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- A co jeśli mnie nie polubią?
- Od razu pokochają cię całym sercem.
- No nie wiem.
- Ale ja wiem. Naprawdę nie wiedziałaś o domach w Alicante? Przecież Fairchildowie i Morgensternowie mają tutaj swoje domy - dodał po chwili.
- Mama nigdy mi o nich nie mówiła.
- Jesteśmy na miejscu.

Przede mną stał wielki dworek. Budynek miał dwa piętra. Wokół niego rozciągał się wielki ogród. Pomalowany był na brzoskwiniowy kolor, a dach był granatowy. Wyglądał bajecznie.

- Podoba ci się? - zapytał Jace.
- Jest piękny.

Blondyn wyszczerzył się.

- Chodź. Poznasz moich rodziców.

Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, pociągnął mnie za rękę w stronę domu. Stanęliśmy przed drzwiami. Jace zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Mi za bardzo drżały ręce. Słyszeliśmy jak ktoś zbiega po schodach. Drzwi otworzyły się. Stanęła w nich wysoka, szczupła kobieta o blond włosach.

- Jace! - krzyknęła i przutuliła syna. - Czekamy na was z kolacją.

Na was?

- Mamo, to jest...
- Clary, jak mniemam? - uściskała mi dłoń. - Bardzo miło jest mi cię poznać. No my tu rozmawiamy, a kolacja stygnie. Zapraszam do środka!

Zanim weszliśmy Jace szepnął mi do ucha :

- A nie mówiłem? Już cię pokochała.

Nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem.





Kochani!
Bardzo Was przepraszam za ten rozdział. Jest krótki, nudny i do niczego...
Ale ledwie wakacje się zaczęły, a ja leżę w lóżku z zapaleniem gardła i 39-cio stopniową gorączką. Strasznie Was przepraszam, ale raczej do piątku żaden rozdział się nie pojawi. Mam nadzieję, że zrozumiecie mnie.
Przepraszam również za wszystkie literówki i błędy, ale ledwie widzę na oczy.
Ściskam gorąco!,

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 18. Boję się.

~Jace~

- Na pewno nic ci nie jest? - zapytałem po raz setny, gdy wracaliśmy samochodem do domu.
- Nie - powiedziała ostro. - Ile razy mam ci to powtarzać?
- Po prostu się matrwię.
- To przestań.

 Odwróciła się twarzą do szyby. Wraz z Aleckiem, Isabelle i Jake'iem wracaliśmy do Instytutu. Chwilę po zniknięciu Valentine'a większość gości rozeszła się. My zostaliśmy i pomogliśmy posprzątać.
Alec spojrzał na mnie zza kierownicy. Zastanawia mnie tylko jedno - od kiedy Alexander Lightwood miał prawo jazdy? Odwróciłem wzrok. Jake smacznie spał. Isabelle siedziała obok Aleca. Nachyliła się ku niemu i szepnęła mu coś.
Alec zaparkował przed Instytutem. Wysiedliśmy z auta. Już miałem wchodzić do budynku, gdy głos Aleca mnie powstrzymał.

- Jace, możemy pogadać?
- Jasne - odpowiedziałem.

Poczekaliśmy, aż wszyscy wejdą do środka i zapytałem przyjaciela :

- O czym chcesz pogadać?
- Tak naprawdę, to o niczym - powiedział, drapiąc się po karku.
- Co?
- To był pomysł Isabelle! - rzucił od razu.
- Zacznij od początku - powiedziałem spokojnie, łapiąc się za głowę.
- Izzy chciała pogadać z Clary, a wiedziała, że ty pójdziesz za nią, kazała mi cię jakoś zatrzymać - powiedział na jednym oddechu.
- Skąd mogła wiedzieć, że będę chciał z nią pogadać?
- Bo ty i ona nie możecie bez siebie wytrzymać nawet dziesięciu minut - powiedział takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Naprawdę ją podziwiam. Ja bym z tobą tyle nie wytrzymał - dodał.
- Jak widać ma mnie dość.
- Była roztrzęsiona - Alec położył swoją dłoń na moim ramieniu. - Jej ojciec zrujnował jej matce wesele, próbował ją zabić, na dodatek chce zabić tysiące Nefilim. Powiedziała to w złości. A teraz leć do niej - uśmiechnął się.
- A Isabelle?
- Biorę ją na siebie.
- Alec? - zatrzymałem się.
- Tak?
- Jesteś najlepszym przyjacielem.
- Leć już - roześmiał się.

W biegu mijałem kolejne korytarze Instytutu. Zatrzymałem się przed drzwiami pokoju Clary. Delikatnie zapukałem. Wszedłem do środka, gdy usłyszałem ciche "proszę". Clary siedziała na łóżku, a Isabelle obok niej. Szatynka spojrzała na mnie nienawistnie.

- Alec miał cię zatrzymać.
- Jak widać puścił mnie. Iz, zostawisz nas samych? - zapytałem.
- Ja..
- Proszę?
- Ehhh... No dobra - westchnęła. - Ale jeszcze nie skończyłyśmy - rzuciła i wyszła.

Zająłem jej miejsce.

- Przepraszam - szepnęła.
- Nie masz za co - ująłem delikatnie jej dłoń.
- Mam. Nie powinnam była tak mówić.
- Byłaś zdenerwowana.
- To niczego nie tłumaczy - spojrzała na mnie. - Nie powinnam była nikogo odtrącać, a wciąż to robię. Tylko cię ranię.
- Nie ranisz. Ty mnie trzymasz przy życiu. Samym swoim spojrzeniem i obecnością. To ja czuję się winny.
- Za co?
- Obiecałem cię chronić. Już drugi raz prawie straciłaś życie. Gdybym cię...
- Ciii... - zamknęłam mu usta pocałunkiem. - To nie twoja wina. Nie możesz mnie bronić, kiedy wciąż cię odtrącam. 
- Mimo wszystko nie powinienem cię zostawiać. 
- Boję się. Tak strasznie się boję, Jace - przytuliła się do mnie.
- Ja też się boję - szepnąłem.
- Ty? Czego?
- Że cię stracę.
- Nie stracisz. Będziesz się musiał ze mną męczyć do końca życia - uśmiechnęła się.
- Jakoś wytrzymam te męki - złączyłem nasze usta.
- Myślisz, że mówił prawdę? Że wytoczy przeciwko nam wojnę? - zapytała, a ogniki w jej oczach przygasły.
- Nie wierzę, a raczej nie chcę w to uwierzyć, ale wszystko na to wskazuje. Jeszcze tylko dwóch typów krwi bra... - przerwał mu krzyk Isabelle.

Spojrzałem na moją dziewczynę z przerażeniem i wybiegliśmy z pokoju. Izzy stała na środku salonu. Dłonie miała przytknięte do ust, a oczy przepełnione strachem.

- Izzy co się stało? - rzuciła Clary.

Wtedy TO zauważyłem. Ściana pokryta była ciemnoczerwoną i złotawą cieczą. Słowa układały się w napis :

Skończyło się. Nadchodzę. 


Patrzyłem otępiały na Clary i Izzy. 
- Trzeba zawołać Hodge'a - wykrztusiłem. 


~Clary~

Słowa Jace'a ledwie do mnie dotarły. Isabelle otrząsnęła się szybciej i pobiegła po nauczyciela. Jace podszedł do mnie i przytulił do siebie. Płakałam, mocząc jego koszulkę. On stał i głaskał mnie po głowie, powtarzając :

- Nie dam mu cię skrzywdzić. 

Hodge przybiegł najszybciej jak mógł. Kilkakrotnie przeczytał napisy na ścianie. Wysłał ognistą wiadomość. Patrzył na nas, a jego twarz przepełniały ból i rozpacz. Chciał coś powiedzieć, ale za każdym razem zamykał usta. 
Odpowiedź na jego wiadomość przyszła kilka minut później. Dłonie trzęsły mu się tak, że można było odnieść wrażenie iż nie da rady przeczytać wiadomości.  Spojrzał na każdego z nas. Dopiero teraz zauważyłam, że byli tu również Alec, Will, Jem, Sally, James oraz Izzy z Jake'iem na rękach.

- Spakujcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wyjeżdżamy do Idrisu - wykrztusił w końcu.




PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM! 
Nie wstawiałam nowych rozdziałów, bo do samego końca walczyłam o lepsze oceny. Teraz są wystawione, więc częściej pojawiać się będą nowe rozdziały. 
Co do rozdziału.... nawet nie będę komentować. 
Przepraszam za wszystkie błędy i proszę o komentarze :)
Pozdrawiam gorąco!

sobota, 30 maja 2015

Rozdział 17. On naprawdę próbuje to zrobić.

~Isabelle~

Clary patrzyła na nas z przerażeniem. W dłoni wciąż ściskała zwitek papieru.

- Clary? - zapytał Jace delikatnie dotykając ją w ramię.

Powoli spojrzała na niego i powiedziała tylko :

- On naprawdę próbuje to zrobić. 

Popatrzyliśmy na siebie osłupieni, nie wiedząc o czym mówi nasza przyjaciółka.

- Ale co próbuje zrobić? - zapytałam.
- Rytuał - powiedziała cicho.
- Jaki rytuał? Możecie nam w końcu do cholery coś powiedzieć?! - wybuchnęłam.
- Isabelle! - skarcił mnie Jem.
- No co? Od jakiegoś czasu coś ukrywacie przed nami! Czy takie trudne jest powiedzenie tego nam?
- Przepraszam... - szepnęła Clary i spuściła głowę.
- Proszę, chociaż raz bądźcie z nami szczerzy...

Jace spojrzał na Clary, a ona na niego. Chłopak wziął głęboki oddech i rzekł :

- Podejrzewamy z Clary, że jej ojciec próbuje przeprowadzić rytuał nieśmiertelności.
- C-co? - wydukał James.
- Jest kilka rodzajów nieśmiertelności. Jednym z nich jest nieśmiertelność zdobyta podczas rytuału, w którym człowiek na czole musi mieć narysowane sześć krzyży z krwi Anioła, Wilkołaka, Wampira, Faerie, czarownika i Przyziemnego. Następnie staje w pentagramie i wzywa demona - Azazela - dokończyła Clary.
- A skąd pewność, że Valentine próbuje wykonać rytuał? - zapytała Sally.
- Spójrzcie na kartkę - podała ją nam. - To nie jest atrament. To...
- Krew Anioła - dokończyłam, a ona kiwnęła głową.
- Musimy powiedzieć Hodge'owi - zadecydował Alec.

Wszyscy przytaknęliśmy głową. Jeśli istnieje osoba, która może coś na to zaradzić to jest to nasz nauczyciel.

- Skąd tak w ogóle wiecie tyle o tej całej nieśmiertelności? - wtrącił Will.

Clary zarumieniła się i spuściła wzrok.

- Clary włamała się do biurka Hodge'a i znalazła książkę o nieśmiertelności - wyjaśnił Jace zakładając ręce za głowę. 
- Przecież tego biurka nie da się otworzyć nawet runą!
- To samo powiedziałem.
- A skąd wiesz, że biurka nie da się otworzyć zwykłą runą? - zapytał zaciekawiony Jem.
- Eee... noo.. bo... - zaczął się jąkać Will - kiedyś próbowałem. Odrzuciło mnie wtedy na kilka dobrych stóp - jęknął.

Wszyscy zaczęliśmy się śmiać.

- Co wam tak wesoło? - usłyszeliśmy głos Hodge'a. Dyrektor stał w progu opierając się o framugę.
- Tak bez powodu - powiedział szybko Will.
- My właśnie chcielibyśmy z panem porozmawiać - powiedział Alec.
- Słucham.
- Może pan jednak usiądzie - zaproponowałam. Hodge westchnął i usiadł na krześle u szczytu stołu.
- Słucham was.
- No chodzi o to, że... - zaczął Alec i opowiedział mu wszystkie nasze, a właściwie Jace'a i Clary podejrzenia. Profesor z każdym zdaniem robił coraz większe oczy.
- Skąd wy to wszy.. - zaczął profesor, ale przerwał mu krzyk Jake'a. Clary natychmiast zerwała się z miejsca i pobiegła do tymczasowego pokoju chłopca. Jace tuż za nią, a my wszyscy za nimi.


~Clary~


Biegłam jak najszybciej do pokoju Jake'a. Chłopczyk stał na środku pokoju krzycząc wniebogłosy.

- Jake co się stało? - zapytałam ledwie łapiąc oddech.
- Tam... - wskazał rączką kąt pokoju.

Spojrzałam w tamtą stronę. Stał tam...

- Valentine - warknął Jace.
- No któż by - powiedziałam, zasłaniając małego Jake'a swoim ciałem.
- Jace i moja córka - zacmokał ojciec. - Moja krew. Zanieczyszczona tymi wszystkimi łgarstwami, które wam dziś wciskają.
- Jedyne czym jest zabrudzona moja krew to krew Morgensternów - syknęłam.
- Nie waż się tak mówić - powiedział przystępując krok do przodu.

Jace automatycznie zasłonił mnie swoim ciałem. Valentine roześmiał się.

- Myślisz, że ty lub wasz pożal się boże nauczyciel ochroni ją przede mną? - wskazał na Hodge'a i naszych przyjaciół stojących osłupiałych w drzwiach. - Zauważyłem co innego. Kochasz moją córkę. Kto by pomyślał? - zaczął krążyć po pokoju. Zatrzymał się tuż przed Jace'em. -  Miłość tylko i wyłącznie jest przeszkodą w drodze do uzyskania chwały i sławy. Miłość niszczy wszystko co napotka. Pamiętaj tylko o jednym : KOCHAĆ TO NISZCZYĆ, A BYĆ KOCHANYM TO BYĆ ZNISZCZONYM.
- Kłamiesz! Miłość niszczy, ale tylko zło i takich ludzi jak ty - powiedziałam.
- Ja też tak myślałem do czasu, kiedy twoja matka mnie zostawiła. Miłość wyniszcza w nas to co najważniejsze. Ogłupia nas i zostawia. Jutro się zobaczymy - powiedział i zniknął.

Jutro się zobaczymy. Jutro się zobaczymy. Jutro. Się. Zobaczymy. On chyba nie chce zrujnować mamie wesela?  
Stałam osłupiała. W miejscu, w którym ojciec zniknął pojawiły się znów karteczki. Tym razem dwie. Drgnęłam, gdy ktoś objął mnie i przytulił. Bez słowa wtuliłam się w jego pierś. Delikatnie głaskał mnie po głowie.  Podniosłam karteczki i rozłożyłam.


To nie jest ko­niec, to na­wet nie jest początek końca, to do­piero ko­niec początku.


A na drugiej napis głosił : 


Nie ma końca. Nie ma początku. Jest tylko potęga i to właśnie od niej zależy, czy będziemy bliżej początku, czy końca.



Podałam Hodge'owi karteczkę. Dotknął "atramentu" na pierwszej. Był lepki i bardzo ciemny.

- To krew Czarownika. - Opuszkiem przejechał po drugiej karteczce - To krew Przyziemnego. 
- Skąd to pan wie? - zapytał Jem zaglądając mu przez ramię. 
- Krew Czarowników jest ciemna i lepka, dlatego że w połowie są demonami. Krew Przyziemnych jest bardzo czerwona i rzadka. 

Spojrzałam z przerażeniem na Jace'a. 

- To tylko kolejne dowody na to, że Valentine próbuje przeprowadzić rytuał - rzekł Jace.
- Niestety wszystko na to wskazuje - westchnął nauczyciel. 


****


Leżałam na swoim łóżku wpatrując się w srebrną tarczę księżyca. Wciąż w głowie huczały mi słowa ojca :  "Kochać to niszczyć, a być kochanym to być zniszczonym". To nie prawda! 
 Drzwi od mojego pokoju otworzyły się. Materac ugiął się pod ciężarem Jace'a. Blondyn przytulił się do moich pleców. Wsunął jedną rękę pod moją głowę, a drugą objął mnie w talii.

- Kocham cię - szepnął w moje włosy. 
- Ja ciebie też kocham. 
- Nie wiem co bym bez ciebie zrobił. 
- Dalej byłbyś dupkiem i łamaczem serc - powiedziałam, a on roześmiał się. 
- Pewnie tak - nachylił się nade mną i delikatnie pocałował. - Chodźmy spać jutro jest ślub twojej mamy. Chyba nie chcesz wyglądać jak zombie?
- Nie chcę. Dobranoc. 
- Dobranoc. 

Zasnęłam wtulona w mojego Anioła Stróża. Przy nikim innym nie czułam się tak bezpiecznie. Był moim światełkiem w tunelu. Nadzieją na lepsze jutro. 


****


- Wstawaj! - ryknęła mi Isabelle do ucha. 

Gwałtownie zerwałam się budząc Jace'a. Chłopak ześlizgnął się z łóżka i runął na podłogę. Wybuchnęłam śmiechem. 

- Ała! - jęknął Jace masując plecy. 
- Pali się czy co? - powiedziałam ziewając.
- Prawie! Czy ty wiesz, która jest godzina? - podniosłam wzrok żeby spojrzeć na zegarek, ale Isabelle mnie ubiegła - Za pięć godzin jest ślub twojej mamy. Trzeba wyszykować ciebie i twoją mamę. 
- I zrobisz to ty? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Brawo! Chodź - powiedziała. 
- Już idę - mruknęłam. 

Szłam za Isabelle, gdy czyjeś ramiona otuliły mnie i nie pozwoliły iść dalej. 

- A gdzie jakiś pożegnalny buziak? Nie będę cię widział aż kilka godzin! 

Obróciłam się do niego twarzą. Stanęłam na palcach delikatnie muskając jego wargi swoimi. Blondyn przyciągnął mnie bardziej wpijając się w moje usta. Zarzuciłam mu ręce na szyję. Wtedy ktoś, a raczej ktosia oderwała mnie od Jace'a. 

- Isabelle - warknęłam. 
- Chodź! Zobaczycie się za niedługo - powiedziała ciągnąc mnie za sobą. 

Nim zniknęłyśmy za zakrętem korytarza posłałam buziaka Jace'owi. "Złapał" go i przyłożył dłonie do ust. 

- Siadaj! - rozkazała Izzy wskazując krzesełko przy toaletce w swoim pokoju. 

Posłusznie wykonałam polecenie.

- Nie ruszaj się stąd! - powiedziała i wyszła z pokoju. 
- Jakżebym śmiała - mruknęłam. 

Iz wróciła po chwili niosąc w dłoni beżowy materiał. Wręczyła mi go i wskazała parawan, za którym mogłabym się przebrać. Dopiero teraz uważniej przyjrzałam się sukience. Sięgała mniej więcej połowy uda, miała szerokie ramiączka, delikatne koraliki przy dekolcie, a jej dół był rozkloszowany. Ubrałam się i wyszłam zza parawanu, aby pokazać się Isabelle. 

- Wow! - powiedziała. 
- Co wow?
- Wyglądasz zajebiście - powiedziała. - Jeszcze tylko odpowiednie buty, makijaż, fryzura i będzie idealnie - potarła dłonie. 
- Fryzura? Makijaż? Buty? - jęknęłam.
- Nie marudź tylko siadaj - pchnęła mnie na krzesełko. - Włosy zostawimy rozpuszczone. Lekko je jednak podkręcimy - mówiła Isabelle. Chyba do mnie.

Szatynka zaczęła rozczesywać moje włosy.  Zamknęłam oczy. Czułam jak podkręca lokówką moje włosy. Kiedy skończyła, spryskała je obficie różnego rodzaju lakierami. Machałam rękami próbując odgonić ten duszący zapach.




Kiedy skończyła odwróciła mnie do siebie. Pędzelki łaskotały mnie w twarz, kiedy Izzy robiła mi makijaż.

- Już? - zapytałam, gdy skończyła męczyć moją twarz.
- Chwilę - mruknęła i zaczęła malować mi rzęsy. - Gotowe! - krzyknęła kilka minut później.

Odetchnęłam z ulgą. Moje szczęście nie trwało jednak długo, bo Isabelle wręczyła mi beżowe szpilki na bardzo wysokim obcasie.

- O nie! Nie ma mowy! Nie założę ich! - krzyknęłam od razu.
- Clary przecież to tylko buty!
- To nie są buty! To jakieś narzędzie tortur!
- Przestań. No proszę! Będziesz wyglądała tak cudnie!
- Nie ma mowy Isabelle!


****


Siedzę właśnie na łóżku i patrzę jak Isabelle dręczy moją mamę. Tylko ona w porównaniu do mnie wygląda na zachwyconą. Jak można się cieszyć z tych tortur?
 Mam na sobie te cholerne buty! A to wszystko przez moją mamę. Już prawie przekonałam Isabelle, że nie założę tych butów. Ale w tym momencie do pokoju weszła mama.

- Jakie piękne buty! Musisz je założyć skarbie! - krzyknęła.
- Ale Clary nie chce ich założyć - wtrąciła Izzy.
- Nie ma mowy! Zakładasz je!
- Ale... - zaczęłam.
- Koniec kropka!
- I ty Brutusie przeciw mnie?
- Nie marudź tylko zakładaj!

Nie zostało mi nic innego jak tylko założyć te piekielne szpilki.

- Idę się napić - mruknęłam wciąż obrażona i wstałam z łóżka.
- Tylko nie idź do Jace'a! - krzyknęła Isabelle upinając mojej mamie włosy.
- Idę tylko do kuchni - powiedziałam. - A niby dlaczego nie mogę się zobaczyć z nim? - zatrzymałam się tuż przed drzwiami.
- Bo zaczniecie się obściskiwać i zniszczycie cały makijaż i fryzurę.

Już miałam otwierać usta i krzyknąć, że my wcale się nie obściskujemy, ale machnęłam ręką i wyszłam. Jak ja zejdę po schodach w tych butach?!

- Zabiję cię kiedyś Isabelle Lightwood - mruknęłam i zdjęłam buty.

W kuchni nie było nikogo. Napiłam się i zastanawiałam gdzie może być teraz Jace. Przecież Isabelle się nie dowie, prawda? Ruszyłam w stronę pokoju chłopaka. Delikatnie zapukałam.

- Proszę - usłyszałam i weszłam.

Jace stał przed lustrem i poprawiał włosy. Nie miał na sobie koszulki. Odwrócił się w moją stronę i  w jego oczach pojawiły się iskierki.

- Wyglądasz cudnie - szepnął podchodząc do mnie.

Delikatnie pocałował mnie.

- Ile już stoisz przed lustrem? - zapytałam unosząc brew.
- Nie wiem. Może pół godziny.
- Nie widać żeby cokolwiek zmieniło się w twojej fryzurze.
- Właśnie o to chodzi. Żeby moja fryzura wyglądała tak jakbym jej nie poprawiał, a tak naprawdę stoję nad nią pół godziny. Rozumiesz?
- Nie bardzo - przyznałam. - Po co układać włosy żeby wyglądały jakbyś ich nie układał?
- Ehhh... - westchnął. - Nie zrozumiesz - pocałował mnie w czubek głowy.
- Muszę iść - szepnęłam. - Zobaczymy się w kościele - pocałowałam go i wyszłam.

Tuż przed drzwiami do pokoju szatynki założyłam buty i dopiero wtedy weszłam do środka. Isabelle stała przed drzwiami łazienki dmuchając na paznokcie. Ubrana była w czerwoną, sięgającą ziemi suknię.

- Byłaś u Jace'a - stwierdziła od razu.
- Nie - powiedziałam szybko.
- Masz rozmazaną szminkę - powiedziała.
- Cholera - mruknęłam.

Isabelle jeszcze raz pomalowała mi usta. W tym samym momencie z łazienki wyszła mama. Miała na sobie długą do ziemi, prostą białą suknie ze złotymi koralikami, która podkreśliła jej szczupłą sylwetkę i mocno widoczny brzuch. Razem z Lukiem zadecydowali, że ich ślub będzie połączeniem ślubu Nefilim i Przyziemnych. Oczywiście z racji tego, że Luke jest wilkołakiem nie mogą sobie nałożyć run, więc wymienią się obrączkami.

- Mamo wyglądasz pięknie - powiedziałam i przytuliłam ją.
- Ty też kochanie.
- Idziemy? - zapytała Iz. - Pan Młody czeka.

Teraz nie miałam już wyjścia. Musiałam zejść po schodach w tych butach. Jakoś cała i zdrowa dotarłam na sam dół. Luke ubrany w czarny garnitur już tam czekał. Koło niego stał mój Jace. Blondyn miał na sobie białą koszulę i ciemne spodnie od garnituru. Już miała iść w jego stronę, gdy Isabelle zatrzymała mnie. Chyba ją zabiję.

- Nie, nie, nie moja droga. Ty jedziesz ze swoją mamą i Luke'iem. Jesteś jedyną druhną.

Wsiadłam do auta z mamą i Luke'iem i odjechaliśmy.



~Jace~


Wyjechaliśmy nie tak dawno po nich. Zajęliśmy miejsca w kościele. Rozległ się dźwięk organów. Do kościoła wkroczyła para młoda, a Clary tuż za nimi. Wyglądała jak Anioł. Uśmiechnęła się do nas i stanęła z boku swojej mamy.
Nie byłem za bardzo zainteresowany całą mszą odprawianą przez niskiego, grubego kapłana. Cały czas patrzyłem na Clary. Ona czasami ukradkiem spoglądała na mnie.

- Ja Jocelyn Fairchild biorę ciebie Lucianie Graymarku za męża i....

Ciekawe czy my z Clary też kiedyś weźmiemy ślub?

- Ja Lucian Graymark biorę ciebie Jocelyn Fairchild za żonę i...

Boże, jaka ona jest piękna!

- Ogłaszam was mężem i żoną! - krzyknął kapłan. - Może pan pocałować pannę młodą.

Luke całował Jocelyn, a wszyscy bili brawo. Clary chyba najgłośniej, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Ustawiliśmy się wszyscy w kolejce, żeby złożyć nowożeńcom życzenia. Nadeszła kolej na mnie.

- Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - powiedziałem i uściskałem Jocelyn i Luke'a.

Ulotniłem się szybko. Teraz pora odszukać Clary. Kiedy mijałem tłum gości w oczy rzuciła mi się Izzy.

- Isabelle! - zawołałem, przeciskając się między ludźmi. - Nie widziałaś Clary?
- Poszła z Jake'iem do toalety.  
- Aha.

Ruszyłem w stronę sali, gdzie miało odbywać się wesele. W tłumie mignęły mi rude włosy.

- Clary!

Dziewczyna zatrzymała się i obróciła w moją stronę. Podeszła ciągnąc za rękę małego Jake'a.

- Ace! - krzyknął chłopiec, a ja wziąłem go na ręce.
- Boże, na weselu mieli być tylko najbliżsi. Nie jestem pewna czy znają chociaż połowę tych ludzi - mruknęła Clary. 
- Chodźmy do sali. Wszyscy tam idą.

Szliśmy razem, trzymając się za ręce. Clary usiadła niedaleko obok swojej matki, a ja obok niej. Jake pobiegł do innych dzieci.

- Czas na pierwszy taniec! - krzyknął Luke, kiedy wszyscy najedli się do syta.

Państwo Graymark powoli kiwali się w rytm piosenki.  Kiedy piosenka skończyła się na parkiet wkroczyły inne pary. Podałem Clary rękę. Przyjęła ją i my wkroczyliśmy między tańczących. Objąłem ją w talii, a ona zarzuciła mi swoje na szyję. Przyciągnąłem ją bliżej siebie, niszcząc nawet najmniejszą przestrzeń między nami.

- Muszę odpocząć. Nogi mi zaraz odpadną - jęknęła Clary po kilku tańcach.

Puściła mnie i poszła usiąść. Stałem jeszcze chwilę. W końcu ruszyłem w stronę krzeseł. Nie było tam Clary.

- Nie widziała pani Clary? - zapytałem Jocelyn.
- Nie. Nie było jej tu.

Może poszła do Isabelle. Rozejrzałem się. Izzy stoi pod ścianą z Jemem. Ani śladu po Clary. Pójdę zapytać Iz. Może wie, gdzie poszła. Podszedłem do pary.

- Isabelle... - zacząłem.

Nie skończyłem, bo przerwał mi krzyk. Krzyk pełen strachu. Krzyk Clary. Moje serce zatrzymało się.


~Jocelyn~


Usłyszałam krzyk Clary dobiegający z dworu. Jace zerwał się ruszył biegiem. Biegłam najszybciej jak umiałam. Valentine trzymał nóż przy gardle Clary.  Patrzyła na nas z przerażeniem w zielonych oczach. Podeszłam do Jace'a, który stał bliżej.

- Nie podchodźcie, bo ją zabiję - warknął Valentine. Szybko cofnęliśmy się o krok.
- Valentine... - zaczęłam. - Puść ją. Ona nic ci nie zrobiła.
- To wszystko jej wina! - szarpnął nią brutalnie. - To przez nią mnie zostawiłaś!
- Nie. Zostawiłam cię, bo się zmieniłeś.
- Kłamiesz! Kochałem cię i dałem ci wszystko. A ty wychodzisz za mojego najlepszego przyjaciela? Ale nic mnie to już nie obchodzi. Co mnie to może odchodzić? Mnie, który zaszedł dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności... Wszyscy będziecie żałować, że się ode mnie odwróciliście. Każdy Nefilim i Podziemny. Nawet moja rodzina. Zabiję każdego. Wielkość wzbudza zawiść. Do zobaczenia wkrótce - szepnął i zniknął.

W miejscu, w którym zniknął pojawiła się karteczka. Jace podbiegł do Clary, która leżała na ziemi. Oddychała ciężko.

- Wszystko w porządku? - przytuliłam się do niej.
- Tak - wychrypiała.

Jace podał jej rozłożoną już karteczkę. Wzięła ją od niego. Zerknęłam jej przez ramię. Czerwono - złotym atramentem napisane było :



 Wielkość wzbudza zawiść, zawiść rodzi złość, złość sprzyja kłamstwom.





\

Przepraszam, jeżeli zawiodłam Was tym rozdziałem... :c

poniedziałek, 25 maja 2015

NOWY BLOG!

Kochani!
Chciałam poinformować Was, że założyłam kolejnego bloga! Też o DA. Obecnie jest tam tylko KRÓCIUTKI prolog, ale mam nadzieję, że choć troszeczkę Was zaintryguję. :)
Rozdział 1. powinien pojawić się jutro lub pojutrze! ( Niczego nie obiecuję! ;c )
Chciałam powiedzieć Wam też, że najpierw skupię się na tym blogu. Więc rozdziały na nowym nie będą pojawiały się zbyt często.
Pozdrawiam gorąco i zapraszam!!!
When The Darkness Come

sobota, 23 maja 2015

Rozdział 16. Zawszę będę

~Jace~

Przez kolejne kilka dni nic się szczególnego nie wydarzyło. Zauważyłem jednak niepokojącą rzecz. Mianowicie Clary zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Prawie w ogóle nic nie jadła i nie spała. Martwiłem się o nią. Jutro miał się odbyć ślub jej mamy, a nie widziałem Clary od samego rana.
Poszedłem w stronę jej pokoju. Po drodze wpadł na mnie Jake. Mały odbił się ode mnie. Przez chwilę miałem wrażenie, że się przewróci, ale stał pewnym krokiem. Uśmiechnął się do mnie.

- Ace!
- Gdzie tak biegniesz Mały? - zapytałem, mierzwiąc mu włosy. 
- Zizi ce mi dać uchy!
- Co?
- Zizi ona...
- Jake! - przerwał mu wrzask Isabelle. Chyba zaczynam rozumieć.
- Uciekasz przed Izzy?
- Tak.

Z głębi korytarza dobiegł nas odgłos butów na obcasie stukających o drewnianą podłogę. Chłopczyk spojrzał na mnie błagalnie.

- Chodź, schowaj się tu - powiedziałem i pomogłem mu się schować w wielkiej szafie stojącej na korytarzu.

Ledwie się odwróciłem, a zobaczyłem nad sobą Iz. Była ewidentnie wściekła. W ręku trzymała jakieś małe ubrania. Aaaa... To już wiem co chciał powiedzieć mi Jake. Biedny chłopczyk.

- Herondale! - wydarła się.
- Tak, tak to ja.
- Widziałeś Jake'a?
- Niee.
- Powiedz prawdę.
- Nie wiem co mu zrobiłaś, ale widząc ubrania trzymane w ręce, to wnioskuję, że próbowałaś go ubrać. Wcale mu się nie dziwię, że zwiał. 
- Wiem, że masz z tym coś wspólnego. Jeśli dowiem się, że tak to wylądujesz w mojej zupie.
- Nie! - krzyknąłem. - Jeśli mam zginąć to chcę zostać podany z jakąś jadalną potrawą.

Zauważyłem, że Isabelle rozgląda się za czymś, czym mogłaby we mnie rzucić. Już miała sięgać po coś, gdy w szafie rozległ się dźwięk jakby coś ciężkiego się przewróciło. Usta Isabelle wykrzywiły się w złowieszczym uśmiechu. Przełknąłem głośno ślinę. Szatynka cicho podeszła do szafy i otworzyła drzwi. Ze środka wypadł, nie kto inny jak Jake.

- Ups... - powiedział.
- Yyy... To ja już pójdę - powiedziałem szybko i oddaliłem się. Zdążyłem jeszcze usłyszeć jak Izzy woła :
- I tak oberwiesz Jace!

Chwilę później  już stałem pod drzwiami rudowłosej. Delikatnie zapukałem i wszedłem do środka, nie czekając na "proszę". Clary siedziała po turecku na łóżku. Nawet na mnie nie spojrzała. Podszedłem do niej i usiadłem obok niej na łóżku. Oparła głowę o moje ramię.

- Co jest? - zapytałem, łapiąc jej rękę i delikatnie całując.
- Nic.
- Mów co się dzieję.
- A nie weźmiesz mnie za histeryczkę? - zapytała patrząc na mnie swoimi szmaragdowymi oczyma.
- Nigdy - szepnąłem i pocałowałem ją w czubek głowy.
- Po prostu mam wrażenie, że ojciec gdzieś jest, tylko czeka na odpowiednią okazję by uderzyć.
- Nawet jeśli, to nigdy więcej cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę na to.

 Clary spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczyma. Lśniły od łez. Jedna z nich powoli spłynęła po jej policzku. Otarłem ją kciukiem, delikatnie całując ją w usta.

- Dziękuję, że jesteś - powiedziała cicho.
- Przy tobie? Zawszę  będę.

Rudowłosa obdarzyła mnie lekkim uśmiechem.

- W końcu się uśmiechasz - trąciłem ją lekko nosem.
- Pokazać ci prezent dla mamy i Luke'a?
- Pewnie.

Podniosła się z łóżka i wyciągnęła z szafy duże, prostokątne pudełko. Wyciągnęła z niego obraz. Ale nie byle jaki. Obraz przedstawiał Jocelyn i Luka'a uśmiechniętych od ucha do ucha i patrzących sobie w oczy.

- Piękny - powiedziałem.

Podszedłem do niej i delikatnie wyjąłem jej obraz z ręki, odkładając go na podłogę.  Przyciągnąłem ją do siebie i objąłem w pasie. Powoli szedłem w stronę łóżka, ciągnąc za sobą mój Skarb. Odwróciłem nas tak, że to Clary stała tyłem do łóżka. Delikatnie popchnąłem ją na miękki materac. Krzyknęła cicho, kiedy upadała.  Położyłem się obok niej. Nasze czoła stykały się, a nasze dłonie były splecione.

- Jesteś nieznośny - powiedziała, całując mnie.
- Ale cały twój.

Clary roześmiała się. Pochyliłem się, aby ją pocałować, ale ona uchyliła się i podniosła z łóżka. Chwyciła poduszkę. Wtedy dostrzegłem to co było pod poduszką.


~Clary~


Chwyciłam poduszkę. Wtedy zobaczyłam, że Jace patrzy się na to, co było pod nią. Cholera...
Wyciągnęłam szybko rękę, żeby to zabrać, ale blondyn był szybszy.

- Clary co to jest? - pytał, przewracając kolejne strony książki.
- Książka.
- Tyle to ja wiem. Skąd ją masz? Nie przypominam sobie, żeby była w naszej bibliotece.
- Była - Jace spojrzał na mnie zaskoczony. - Tylko schowana - wyjaśniłam.  
- Gdzie?
- W biurku Hodge'a.
- Przecież go nie da się otworzyć.

Uśmiechnęłam się.

- Clary...
- Mi się udało.
- Ja z tobą zwariuję - powiedział, łapiąc się za głowę. - Po co ci ona?
- Szukałam czegoś co  pomogło by mi dowiedzieć się, czy jest możliwość uniknięcia "Boskiej Kary".
- I po to ci książka o nieśmiertelności?
- Nie znalazłam nic oprócz tego. Uznałam, że może być w tym coś co mi pomoże.
- Sądzisz, że twój ojciec jest nieśmiertelny?
- Nie wiem - opadłam na łózko obok Jace'a.
- Dlaczego mi nie ufasz? - powiedział nagle Jace.
- Ufam.
- To dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Po prostu bałam się, że uznasz mnie za wariatkę.
- Nigdy - powtórzył. - Ale nie bądź taką pieprzoną masochistką Clary. Nie możesz wszystkiego w sobie tłumić. W końcu naprawdę zwariujesz.
- Przepraszam.
- Przestań - rzucił książkę na łóżko. -  A teraz chodź coś zjedz - powiedział, pomagając mi podnieść się z łóżka.
- Możesz nikomu o tym  nie mówić - zapytałam, gdy szliśmy korytarzem.
 - Dobrze - pocałował mnie w czubek głowy.

Weszliśmy do jadalni w momencie, kiedy wszyscy zaczęli jeść. Usiedliśmy obok siebie. Z mojej drugiej strony siedziała Isabelle.

- Jace jak udało ci cię ją ściągnąć na dół? - zapytała.
- Mam swoje sposoby - uśmiechnął się łobuzersko i złapał mnie za rękę.

Już miałam sięgać po sałatkę, gdy w jadalni rozległ się huk. Z sufitu powoli spadał zwitek papieru. Chwyciłam go i drżącymi dłońmi rozwinęłam.

Koniec jest zawsze początkiem czegoś innego.
V.M.

V. M. Valentine Morgenstern.
Wiadomość napisana była złotym atramentem. Delikatnie dotknęłam go. Na moim palcu został złoty ślad.  To nie atrament. Tylko krew Anioła.
Spojrzałam z przerażeniem na moich przyjaciół.




Kochani oto kolejny rozdział!
Przepraszam, że jest nudy, do bani i KRÓTKI, ale ostatnio nie mam na nic czasu. Mam nadzieję, że to się zmieni.
Dziękuję za 10 000 tys. wyświetleń! <3
Wiem, że prawie pod każdym postem Wam dziękuję, ale to takie cholernie wzruszające, że czytacie.
Następny rozdział może pojawi się pod koniec następnego tygodnia.
Pozdrawiam!!!

PS. Komentujcie!
PS2. Przypominam o Ask'u , na którym możecie zadawać mi pytania odnośnie bloga i nie tylko.------------>  LINK

sobota, 16 maja 2015

LBA! ❤❤❤

Z całego serca dziękuję paulinie.patrycji za kolejną nominację! ❤
Naprawdę nie spodziewałam się tego!

Pytania od pauliny.patrycji :

1. Dlaczego piszesz?
Ponieważ kocham DA i chciałam napisać swoją historię Nefilim.
2. Czy podobają ci się moje blogi?
Są cudowne! *_*
3. Babeczka czy ciasteczka?
Babeczka.
4.Dresy czy dżinsy?
Dżinsy.
5. Co uważasz za warte uwagi?
Ludzi, którzy są mili i ciepli.
6. Co cię skłoniło do założenia bloga?
Pomysły.
7. Od kiedy piszesz?
Od półtora roku. Wtedy zaczęłam pisać książkę.
8. Wolisz młodszego brata czy starszą siostrę?
Starszą siostrę.
9. Masz jakieś zwierze?
Kotka.
10. Co cię najczęściej rozbawia?
Moje kuzynki ❤❤❤
11. Czy podoba ci się historia, jaką tworzę na tym blogu?
Tak!


Nominuję :

1. http://daryaniola-innahistoria.blogspot.com/?m=1
2. http://piekielnaopowiesc.blogspot.com/?m=1
3. http://welcome-to-city-of-angel.blogspot.com/?m=1
4. http://bo-kochac-to-niszczyc.blogspot.com
5. http://miasto-walki.blogspot.com
6. http://nowe-zycie-clary-morgnstern.blogspot.com
7. http://daryaniolamilosctowszystkocomamy.blogspot.com/?m=1
8. http://loveistormentnephilim.blogspot.com
9. http://jucy123.blogspot.com
10. http://history-can-always-change.blogspot.com
11. http://daryaniola-miloscjestniesmiertelna.blogspot.com/?m=1

Moje pytania :

1. Jaką cechę cenisz sobie najbardziej u ludzi?
2. Ulubiony cytat.
3. Wolisz mieć mnóstwo znajomych czy jednego, prawdziwego przyjaciela?
4. Ulubiona piosenka.
5. DA czy DM? Dlaczego?
6. Skąd wiadomo, że ktoś kłamie?
7. Jak brzmiałby tytuł Twojej autobiografii?
8. Czego boisz się najbardziej?
9. Czym jest dla Ciebie miłość?
10. Czego nie można wybaczyć?
11. Gdzie spotkałaś swojego najlepszego przyjaciela?



Jeszcze raz DZIĘKUJĘ! 

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 15. Samobójcy nie zabijają się, bo nie chcą żyć. Oni chcą żyć inaczej.

 
~Clary~



Wszyscy ruszyliśmy do salonu. Nasi imprezowicze szli trochę chwiejnym krokiem. Usiedliśmy w salonie. Ja z Jake'iem w fotelu, Jace z Jemem i Isabelle na kanapie, a Will, Alec, James i Sally na przeciwko nich. W głębi ducha cieszyłam się, że Jace nie musi siedzieć obok Sally.
 Jake siedział u mnie na kolanach i bawił się moimi włosami. Nie zdawał sobie sprawy, że od tej rozmowy dużo zależy co z nim dalej będzie. Tak naprawdę z niczego sobie nie zdawał sprawy. W końcu był tylko małym chłopcem. A od prawie dwuletniego chłopca nie można tego wymagać.



- No więc może opowiedzcie nam co tu się tak właściwie stało - powiedział Alec, patrząc wyczekująco na mnie i Jace'a.



Popatrzyłam na Jace'a. Patrzył gdzieś w bok. Wzięłam to jako oznakę, że to właśnie ja mam mówić. Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam im wszystko. Opowiadałam o tym jak znaleźliśmy Jake'a pod drzwiami, o samobójstwie jego matki i o liście.



- Czyli jego matka zostawiła go pod drzwiami z listem, a następnie popełniła samobójstwo? - powtórzył Jem.



Chłopczyk niespokojnie poruszył się na moich kolanach.Zareagował tylko na jedno słowo.



- Mama!
- Cichutko - powiedziałam do niego. - Mógłbyś być bardziej delikatny - syknęłam w stronę Jema.
- Przepraszam - mruknął.



 Do naszych uszu dobiegł odgłos chrapania. Wszyscy obróciliśmy się w tamtą stronę. To Will smacznie spał. Alec dał mu kuksańca w bok, na co chłopak gwałtownie obudził się i zareagował głośnym sprzeciwem.



- Ej! - krzyknął, łapiąc się za miejsce, w które uderzył go brat Isabelle.
- Nie śpij - zwrócił mu uwagę.
- To nie moja wina, że nasze obrady okrągłego stołu są nudne...
- Nie to, że się czepiam, ale nasz stół nie jest okrągły - wtrącił Jace, wskazując mały, prostokątny stolik.
- I to nie są żadne obrady okrągłego stołu - dodał Alec.
- Co z nim zrobimy? - powiedziałam wskazując głową na Jake'a.
- Na razie niech zostanie tutaj. Do przyjazdu Hodge'a - zarządził Alec.



W głębi ducha odetchnęłam z ulgą. Nie wiem czemu, ale nie chciałam, żeby stąd odchodził. Wszystko zależy jednak od dyrektora Instytutu.
W pokoju rozległ się dzwonek telefonu. Sally zerwała się z miejsca i wyszła z pokoju. Za nią wyszedł James. Z miejsca podniósł się też Will, mrucząc coś co można było zrozumieć jako : "Idę spać".



- Jak można zostawić małe dziecko? Jak można popełnić samobójstwo? - zapytała Isabelle po chwili. 
- Po prostu nie mogła żyć bez męża. Ona chciała być blisko niego - powiedział Jace. - Rozumiem ją - dodał ciszej, ale mimo to doskonale to usłyszałam.



Popatrzyłam na niego wstrząśnięta. Przez chwilę blondyn patrzył swoimi złotymi oczami na mnie. Po chwili jednak obrócił wzrok.

- Nigdy nie zrozumiem osób popełniających samobójstwa - powiedziała szatynka.
- Samobójcy nie zabijają się, bo nie chcą żyć. Oni chcą żyć inaczej - powiedziałam.

Między nami zapanowała cisza. Słychać było tylko cichy, równy odgłos chłopca. 

- Chodźmy spać - mruknęła Isabelle. - Na dziś wystarczy.





****



Wszyscy z niecierpliwością oczekiwaliśmy przyjazdu Hodge'a. Gmerałam w płatkach czekając na profesora. Siedziałam przy stole w jadalni. Obok mnie spoczywała Isabelle, która w tej chwili pisała SMS-a. Kącik jej ust był uniesiony lekko w górę. Zapewne pisała z Jemem.
Wszyscy chłopcy - włączając w to Jake'a - byli w sali treningowej. Zaoferowali, że pokażą chłopcu serafickie noże i inne bronie. Trochę na początku byłyśmy z Isabelle sceptycznie do tego pomysłu nastawione. Nasi chłopcy nie należeli do najbardziej rozważnych. Kiedy powiedziałyśmy im o tym, oni stanowczo zaprzeczyli i zgodnym chórem rzekli : "Wcale nie!". Założyli się z nami, że chłopcu "nawet włosek z główki nie spadnie". Cóż, nie pozostało nam nic innego jak tylko zgodzić się. Tak więc z samego rana po szybkim śniadaniu, składającym się z miski płatek zalanych mlekiem, ruszyli ciesząc się jak małe dzieci. Cieszyli się o wiele bardziej niż mały Jake, który nie wiedział co go czeka.
Około godziny jedenastej z holu dobiegł nas głos otwieranych drzwi. Ruszyłyśmy biegiem. Uściskałyśmy profesora. Był zmęczony i zmartwiony. Wyglądał starzej o wiele lat. Wydawało mi się, że jego włosy są jeszcze bardziej siwe niż przed wyjazdem, cienie pod oczami jeszcze bardziej widoczne. Hodge poprosił nas żeby za godzinę wszyscy byli w salonie, po czym przeprosił nas i udał się do swojego pokoju.
Poszłyśmy z Izzy do sali treningowej. Stanęłyśmy w drzwiach i obserwowałyśmy naszych chłopców. Na samym środku stał Jace, później Jake, a obok nich Jem. Reszta chłopaków siedziała na ławce.
Mój ukochany stał naprzeciw Jake'a i coś do niego mówił wskazując raz na serafickie ostrze, trzymane w dłoni, raz na Jema, aż w końcu na siebie. Chłopczyk patrzył na niego zaaferowany. Spojrzałam z uśmiechem na Iz. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Wskazałam głową, żeby poszła za mną. Przez chwilę była lekko zdziwiona, ale poszła za mną.
Po cichutku szłam w stronę Jace'a, który był odwrócony do mnie plecami. Kiedy podeszłam bliżej słyszałąm już co mówił do Jake'a.



- Pierwsze o czym musisz pamiętać, kiedy z kimś walczyć to, to żebyś miał oczy dookoła głowy - mówił.



Jake popatrzył na mnie. Uśmiechnął się i już miał otwierać usta, żeby coś powiedzieć. Szybko przyłożyłam palec do ust.

- Ciii... - szepnęłam.

 Chłopczyk zamknął usta i znów spojrzał na Jace'a.
W głowie zawitał mi szatański plan. Stanęłam tuż za blondynem.



- Nigdy nie pozwól, żeby przeciwnik wytrącił ci broń - ciągnął swój monolog.



Kiedy skończył wskoczyłam mu na plecy, nogą wytrącając mu ostrze, które poleciało i upadło kilka metrów dalej.



- Bu - szepnęłam mu do ucha. - Czy przypadkiem nie powinieneś mieć oczu dookoła głowy? - zapytałam z uśmiechem.



Obrócił mnie tak, że teraz nogami oplatałam jego biodra. Przytknął czoło do mojego.



- A czy ty nie powinnaś być bardziej uważna? - zapytał.



Spojrzałam na niego zdziwiona. W tym momencie Jace puścił mnie. Poleciałabym na podłogę, gdybym w ostatniej chwili nie zrobiła salta w tył i  miękko wylądowała na nogach. Spojrzałam na niego. Uśmiechał się złośliwie.



- Ładnie - skomentował, cmokając z dezaprobatą.



Skoczyłam na niego. Zrobiłam to tak szybko, że nawet ja sama byłam zaskoczona. Oboje polecieliśmy na materace. Ja miałam bardzo miękkie lądowanie. Jace chyba nie, bo jęknął z bólu. Siedziałam okrakiem na jego brzuchu.



- Oj, chyba kondycja spadła. Starzejesz się - powiedziałam.

Nachyliłam się żeby go pocałować. Lekko musnęłam jego usta. Już miałam wstać, kiedy silne dłonie przytrzymały mnie i jeszcze bardziej mnie do siebie przyciągnęły. Pocałował mnie namiętnie.



- Ej! - dobiegł nas krzyk Jake'a.



Spojrzeliśmy w tamtą stronę. Jem próbował zasłonić chłopcu oczu, kiedy Jace mnie całował. Roześmialiśmy się.



- Chodź, ty mój staruchu. Idziemy się spotkać z Hodge'em. - poklepałam go po policzku i wstałam.






****




Kiedy poszliśmy do salonu Hodge już na nas czekał. Siedział w fotelu najbliżej kominka. Usiadłam na kanapie obok Jace'a. Po mojej drugiej stronie usadowił się Jake. Patrzył na mnie i blondyna z uśmiechem. 


- Dostałem waszą ognistą wiadomość - powiedział spokojnie profesor. 


Wczoraj wieczorem Alec - jako najstarszy z nas wszystkich wysłał mu ognistą wiadomość, w której krótko wyjaśnił co się stało. 


- Sprawdziłem dokładnie dane chłopca. Nazywa się Jake Brandwell Velerac. Ma prawie dwa lata. Jego ojciec został zamordowany kilka dni temu. Najprawdopodobniej przez sługi Valentine'a - Jace łapie moją dłoń i lekko ściska - Jego ciało było totalnie zmasakrowane. Wczoraj jego matka popełniła samobójstwo w East River. Clave przybyło na miejsce, wymazało pamięć Przyziemnym i zabrało ciało. Obradowaliśmy z Clave całą noc i zdecydowaliśmy, że na razie chłopiec zostanie tutaj, w Instytucie, ponieważ sierociniec w Alicante jest przepełniony. 


Odetchnęłam z ulgą. 


- Wczoraj dokładniej przeglądnęliśmy dane rodziny Velerac. Od zawsze działali przeciw Valentine'owi. Dziadkowie chłopca zostali zamordowani jeszcze w czasie Wielkiego Powstania Stulecia. Najprawdopodobniej przez Valentine'a, ponieważ Velerac'owie stworzyli coś w rodzaju ruchu oporu przeciw Morgensternowi - Jace ścisnął moją rękę.


Popatrzyłam na chłopca. Machał beztrosko nóżkami w powietrzu. Gdyby nie mój ojciec jego rodzice by żyli. Gdyby nie mój ojciec jego dziadkowie by żyli. Gdyby nie Valentine Morgenstern ten mały chłopczyk miałby dziś rodzinę... 


- Skoro Valentine wymordował całą jego rodzinę to dlaczego jego rodzice przeżyli? - zapytał Will.
- Lydia i Peter byli w tym czasie w Hiszpanii w podróży poślubnej. 
- Nikt z rodziny nie przeżył?
- Nikt. Nawet starszy brat Jake'a, który miał wtedy tylko kilka miesięcy.
- Nie.


Dopiero po chwili zorientowałam się, że to z moich ust wydobyło się to jedno krótkie słowo.
Wszyscy patrzyli na mnie w osłupieniu. Zerwałam się z miejsca i wybiegłam z pokoju. Niewiele widziałam przez łzy. Usłyszałam jeszcze jak ktoś wymawia moje imię.
Biegłam przed siebie. Nie ważne dokąd. Ważne, żeby jak najwyżej. Wysokość zawsze mnie uspokajała. 
Nim się spostrzegłam stałam na dachu. Podeszłam do krawędzi. Pod moimi stopami, po ulicach Manhattanu sunęło tysiące samochodów. Ulica wyglądała jak wstążka, a auta jak mrówki. Ludzi z tej wysokości nie było widać. 
Myślałam o swoim dotychczasowym życiu. O mamie, która za dwa miesiące urodzi mojego braciszka. O Luke'u, który był dla mnie jak ojciec. O Jasie, który kocha mnie ponad wszystko. O Isabell, mojej jedynej przyjaciółce. Czy to było dobre życie? Jeden krok może wszystko naprawić. 






~Jace~ 




Clary wybiegła z pokoju. Spojrzałem na innych. Byli wstrząśnięci. 
Wstałem z miejsca. Ruszyłem w stronę drzwi. Poczułem jak czyjaś mała dłoń chwyta moją. 

- Jake - powiedziałem. 
- Idę z tobą Ace - powiedział. 
- Nie. Isabelle zajmij się nim - rzuciłem do przyjaciółki. 

Zanim wyszedłem usłyszałem jeszcze jak Izzy mówi : 

- Chodź Jake, namalujemy coś dla Clary. 

Pobiegłem na górę. Mojej ukochanej nie było w pokoju. Ani w oranżerii. Gdzie ona może być? Przechodziłem właśnie obok drzwi prowadzących na dach, gdy usłyszałem szloch. Niewiele myśląc wspiąłem się po nich. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Ujrzałem ogniste włosy. Tu jest. Odetchnąłem z ulgą.  Stała na krawędzi i pustym wzrokiem wpatrywała się w zatłoczone ulice.  
Podszedłem do niej i przytuliłem się do jej pleców. Objąłem ją w pasie. Na wszelki wypadek trochę odsunąłem nas od skraju dachu. Zadrżała. Zdjąłem swoją bluzę i podałem jej. Ubrała ją i opadła na kolana. Usiadłem obok niej i mocno przytuliłem. Łzy zaczęły lecieć z jej oczu. Delikatnie otarłem je opuszkami palców. 


- To ja powinnam pływać w East River - przerwała ciszę. 
- Nie mów tak. 
- Gdyby nie mój ojciec Jake miałby rodziców, dziadków, a nawet brata. 
- Nie możesz cierpieć za winy swojego ojca - powiedziałem cicho. - Jesteś najlepszą osobą jaką kiedykolwiek znałem. 

Siedzieliśmy przytuleni, wpatrując się w popołudniowe niebo jeszcze kilka minut. 

- Chodźmy teraz na dół - podałem jej dłoń, żeby pomóc jej wstać. 
- Wszyscy pomyślą, że jestem jakąś histeryczką - powiedziała, kiedy schodziliśmy po schodach. 
- Na pewno nie. Każdy z nas by tak zareagował.
- Wątpię - mruknęła. 




 Zeszliśmy na dół do salonu. Isabelle leżała z głową opartą o brzuch Jema. Jake malował przy stoliku. Chłopczyk podbiegł do nas i krzyknął :


-  Lary! Ace! 


Złapałem  go w biegu i kilka razy podrzuciłem. Chłopczyk śmiał się na cały głos. Kiedy go puściłem pobiegł do stolika i wziął kartki i podał nam. Uśmiechnąłem się. Na kartce było tylko kilka kresek . Usiedliśmy na kanapie, na której leżeli Izzy i Jem. Jake biegał wokół nas krzycząc i poskakując.


- Coś się wydarzyło, kiedy nas nie było? - zapytałem.
- Próbowaliśmy go nauczyć naszych imion - powiedziała Isabelle.
- I co?
- Patrz - powiedziała. - Jake!

Chłopiec przestał biegać. 

- Co Zizi? 


Wybuchnąłem śmiechem.

- Och, zamknij się Ace - warknęła Iz. 
- A jak mówi na Jema?
- Na razie tylko Em. 
- Nawet ładnie - skomentowała Clary. - Pomyślałam, że skoro Jake zostaje, to chyba powinien mieć się w co ubrać.
- Też o tym myślałam - powiedziała Izzy. 
- Ktoś wie gdzie mieszkali Velerac'owie? - zapytał Jem.
- Ich dom jest zniszczony - powiedziałem. 
- Och..
- Czyli trzeba iść na zakupy! - Isabelle klasnęła w dłonie. 
- Oj, współczuję ci Jake - powiedziałem równocześnie z Jemem, a Clary wybuchnęła śmiechem. 



~Clary~


  Szłam za Isabelle, ciągnąc za rękę Jake'a. Dziewczyna niosła w rękach wielkie torby z ubraniami i nie tylko.


- Iz kiedy wracamy? - zapytałam.
- To chyba już wszystko.
- Myślę, że jakaś spacerówka by się przydała.
- To chodźmy jeszcze tu - powiedziała i weszła do najbliższego sklepu.


Zanim weszliśmy zdążyłam jeszcze rzucić okiem na zegar. 18:32. Jesteśmy tu już ponad dwie godziny. Podeszliśmy do miejsca, gdzie w rzędach były ustawione przeróżne wózki i spacerówki.


- Myślę, że ta będzie dobra - powiedziałam wskazując granatową spacerówkę.
- Okej. Weźmy ją.


Iz zapłaciła, a ja wsadziłam Jake'a do spacerówki. Chłopczyk odetchnął i wygodnie się ułożył. On chyba też nie lubi zakupów z Isabelle. A zresztą czy ktokolwiek lubi, nie licząc samej Izzy?
Do Instytutu wróciliśmy metrem. Został nam tylko kawałek parku, który niestety musieliśmy pokonać pieszo. Szłyśmy w milczeniu. W pewnym momencie mijała nas pewna starsza pani. Z niedowierzaniem popatrzyła na Jake'a, pokręciła głową i mruknęła :


- Taka młoda, a już dziecko ma. Co się z tymi nastolatkami dzieje?


Nie mogłyśmy się powstrzymać i wybuchnęłyśmy śmiechem.









Kolejny rozdział! Trochę nudny...
 Zrobiłam zakładkę BOHATEROWIE, więc jakby ktoś chciał rzucić okiem to zapraszam. :)
Kochani, to już piętnasty rozdział! Z całego serca dziękuję Wam, że czytacie te moje bazgroły. Nawet nie wiecie jaką radość sprawia mi pisanie tego bloga, a jeszcze większą Wasze komentarze. <3
POZDRAWIAM!!!!!!!!!!

PS. Kochani! Jeśli macie do mnie jakieś pytania odnośnie bloga i nie tylko to zapraszam Was na mojego Ask'a ------->  LINK









wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 14. Boże, kiedy wyście go zrobili?

~Jace~

Patrzyłem tępym wzrokiem na Clary. Skąd tu się wzięło to dziecko? Rudowłosa kucała nad koszykiem i wpatrywała się w bękarta. Delikatnie przejechała palcami po jego główce. Maleństwo zmarszczyło czółko i niespokojnie poruszyło się.
Dziewczyna zabrała rękę. Znów spojrzała na mnie.

- Jace co my z nim zrobimy? - zapytała cicho.
- Ja nie wiem. Pójdę może ktoś widział jego rodziców.

Clary kiwnęła głową. Ruszyłem w ciemność. Puściłem się biegiem. Zauważyłem młodą parę, która pospiesznie oddalała się. Dogoniłem ich.

- Przepraszam! - krzyknąłem za nimi.

Zatrzymali się i popatrzyli na mnie lekko zdziwionym wzrokiem.

- Tak? - zapytał wysoki, barczysty mężczyzna.
- Nie widzieli państwo może kogoś w pobliżu? - wskazałem na Instytut. -Kogoś kto zachowywałby się podejrzanie?
- W pobliżu tego śmietnika? - wtrąciła ciemnowłosa kobieta.

Co? Aaa... Przecież to Przyziemni.

- Yyy... - podrapałem się po głowie - no tak.

Kobieta spojrzała na mężczyznę. Szepnęła mu coś i powiedziała:

- Niedawno przechodziła tędy kobieta. Strasznie wyglądała. Jakby po jakiejś tragedii - smutna, zgarbiona, bez chęci do życia.
- A czy nie widzieli państwo może czy niosła coś w dłoniach? - naciskałem.
- Jakby się tak zastanowić to tak. Niosła koszyk - wtrącił mężczyzna.

Poczułem jak nogi się pode mną uginają. Serce zabiło mi mocniej. To musi być ona!

- A może zwrócili państwo uwagę na to gdzie poszła?
- W stronę rzeki.

W stronę rzeki...
Ona chyba nie chce sobie nic zrobić?! Przecież nie może zostawić dziecka i  popełnić samobójstwa! Muszę ją odnaleźć.

- Dziękuję - rzuciłem i pobiegłem w stronę rzeki.

Biegłem alejami parku. Mijałem kolejne drzewa. W oddali usłyszałem szum wody. Już niedaleko!
Dobiegłem do rzeki. Nie widziałem nikogo. Ruszyłem brzegiem rzeki. Pusto. Wtedy usłyszałem krzyk. Odwróciłem się w tamtą stronę. Krzyczała blond włosa kobieta. Pobiegłem do niej.

- Co się stało?
- T-tam... - wyjąkała.

Spojrzałem w kierunku przez nią wskazanym. Na wodzie unosiły się jakieś ubrania.
O, nie... Dopiero po ponad sekundzie uświadomiłem sobie czy są te "ubrania". W biegu zrzuciłem z siebie koszulkę i wskoczyłem do wody. Była cholernie zimna. Dopłynąłem do ciała i wyciągnąłem na brzeg.
Osiadłem na piasku ciężko dysząc. Topielec leżał obok mnie twarzą w dół. Odwróciłem ciało. Kobieta była bardzo młoda. Jej ciało pokrywały zarówno świeże runy, jak i małe, cienkie blizny - pozostałości po starych runach. Miała jasną karnację, ciemne włosy i błękitne oczy. Woda spływała po jej twarzy mieszając się z brudem. Sprawdziłem puls. Nic. Pustka.
Próbowałem ją reanimować, ale po kilkunastu minutach poddałem się. Zdruzgotany patrzyłem w martwe, puste, pozbawione blasku błękitne oczy. W głowie wciąż huczało mi tylko jedno pytanie : Dlaczego?
Dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego?
Dlaczego...
Położyłem dwa palce na powiekach kobiety i opuściłem je.

- Ave atque vale - wyszeptałem.

Zaraz wokół mnie zebrał się tłum gapiów. Przyjechało też pogotowie, które wezwał jeden ze świadków. Wykorzystałem ten moment i uciekłem stamtąd.


~Clary~


Jace zniknął w ciemnościach. Zabrałam koszyk z dzieckiem i weszłam do Instytutu. Wyciągnęłam dziecko i poszłam do salonu. Delikatnie położyłam je na kanapie. Przyjrzałam mu się. Po rysach twarzy poznałam, że to chłopiec. Jego duże, czekoladowe oczy okalały długie rzęsy.
Ubrany był w brązowe spodenki i czerwoną bluzeczkę. Teraz wydaje się dużo większy. Mógł mieć ponad półtora roku. Usiadłam obok śpiącego chłopca. Złapałam w dwa palce kosmyk jego włosów. Były brązowe. Pocałowałam go w czółko.
W tym momencie chłopiec obudził się i spojrzał na mnie oczyma.
W jego oczach widziałam zdezorientowanie i zaskoczenie. Gwałtownie usiadł i zeskoczył z kanapy. Uciekł ode mnie chwiejnymi krokami.

- Gdzie mama? - zapytał.

Co ja mam mu powiedzieć? Podniosłam się z fotela i powoli, małymi kroczkami szłam w jego stronę. Z każdym moim krokiem chłopiec cofał się.

- Nie bój się nie zrobię ci krzywdy - powiedziałam patrząc mu w oczy.
- Gdzie mama? - pytał ze łzami w oczach.
- Twoja mama jest....

Przerwało mi gwałtownie otwieranie drzwi. Trzasnęły. Ktoś szedł szurając butami. W pokoju pokazał się Jace. Wyglądał... strasznie. Był brudny i przemoczony.
Na jego widok chłopiec wybuchnął płaczem. Stał w miejscu, a łzy wielkie jak ziarna grochu skapywały po policzkach. Wyciągnęłam w jego stronę ramiona. Zauważyłam w jego ruchach chwilę zwątpienia, ale po chwili, szlochał wtulony w moją szyję.

- Ciii... Malutki. Nie musisz się bać. To tylko Jace - mówiłam kołysząc się z nim lekko.
- Tylko? - blondyn uniósł brew, a ja przewróciłam oczami.
- Idź się przebierz i wykąp - rzuciłam w stronę blondyna.
- Jego matka nie żyje - rzucił tylko i wyszedł z salonu, zostawiając mnie z małym chłopcem szlochającym w ramionach.

 Jak to nie żyje? Dlaczego? Co się stało? Dlaczego zostawiła swojego małego synka?

- Gdzie mama? - wciąż pytał chłopiec.

Odkleił się od mojej szyi i patrzył na mnie z pewnej odległości. Jego spojrzenie było dojrzałe jak na małego chłopca. Patrzył na mnie z powagą.

- GDZIE MAMA?! - krzyknął, kiedy nie odpowiadałam.
- Twoja mama...ona jest z Razjelem.
- Kiedy psyjdzie?
- Ona już nie przyjdzie - powiedziałam smutno.
- Nie psyjdzie? - zapytał, a ja pokręciłam przecząco głową.
- Cy ona jest w Niebie?
- Tak. Jest tam szczęśliwa.
- Ale ja chce żeby ona tu była! - krzyknął i znów wybuchnął płaczem.

Ponad pół godziny zajęło mi uspokojenie go. Chwilami płakałam razem z nim. To nie fair.Dlaczego na barki tak małego dziecka zrzucono tak wielką odpowiedzialność?
W końcu chłopiec opadł z sił i tylko pociągał nosem. Siedziałam w fotelu z nim na kolanach. Delikatnie kołysałam się na boki.
Po chwili słyszałam tylko równy oddech dziecka. Śpi...
Delikatnie ściągnęłam jego ręce z mojej szyi. Wzięłam go na ręce i ruszyłam po schodach. Stanęłam pod drzwiami od mojego pokoju. Nogą otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Ułożyłam chłopca w moim łóżku i szczelnie opatuliłam kołdrą. Na palcach wyszłam z pokoju, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi.
Poszłam do pokoju Jace`a, ale jego tam nie było. Zeszłam na dół. Siedział na krześle w kuchni. Usiadłam obok niego.

- I co teraz? - zapytałam go.
- Nie wiem. Nic o nim nie wiem. Ani jak się nazywa, gdzie mieszka, ile ma lat. I już się nie dowiemy...
- Dlaczego jego matka zostawiła go pod Instytutem?
- Bo była przekonana, że zaopiekujemy się nim. Tylko dlaczego chwilę później skoczyła z mostu? - zapytał sam siebie.
- Skoczyła z mostu?
- Tak. Przybyłem za późno. To moja wina - powiedział i odwrócił wzrok w przeciwną stronę.
- Ejjj... - powiedziałam, podniosłam się z miejsca i usiadłam mu na kolanach. Zmusiłam go żeby spojrzał mi w oczy. -To nie była twoja wina.
- Ale...
- Jace! - skarciłam go. - NIC NIE MOGŁEŚ ZROBIĆ.
- Zastanówmy się lepiej co z nim zrobimy?
- Do przyjazdu Hodge'a niech tutaj zostanie. O tym co będzie z nim dalej zadecyduje Clave.
- Nic o nim nie wiemy. Co z jego ojcem? - zapytał blondyn.
- Zapytamy małego, jak...

Z pokoju dobiegł głośny płacz. Zerwałam się i pobiegłam na górę. Chłopiec rzucał się po łóżku.

- Obudź się! - lekko potrząsałam jego ramieniem.

Otworzył oczy. Zanosił się spazmatycznym płaczem. Przytulił się do mnie mocno. Gładziłam go po główce. Spojrzałam w stronę drzwi. Jace opierał się o futrynę i patrzył na nas. Chłopiec powoli uspokajał się. Jace usiadł koło mnie na łóżku i podał mi chusteczkę. Powycierałam malcowi oczy i nos.

- Jak się nazywasz? - zapytał Jace, gdy chłopczyk całkowicie się uspokoił. 
- Jake.
- Ładnie. Ja jestem Clary, a to Jace - wskazałam blondyna.
- Lary i Ace - powtórzył trochę nieudolnie Jake, wywołując uśmiech na naszych twarzach.
- Chodźmy na dół. Zjesz coś.

Zeszliśmy na dół. Jace pomógł usiąść na krześle Jake'owi. Podeszłam do blatu. Zaczęłam robić kanapki. Nagle poczułam jak znajome dłonie obejmują mnie w pasie. Jace przytulił się do moich pleców. Odwróciłam się twarzą do niego. Delikatnie pocałowałam go.  Usłyszeliśmy słodki, cieniutki śmiech. Jake patrzył z zaciekawienie w naszą stronę. Zaśmiałam się. Skończyłam robić kanapki i postawiłam talerz przed malcem. Chłopiec łapczywie rzucił się na jedzenie.
Oparłam się o blat i obserwowałam go. Zaśmiał się pierwszy raz od kilku godzin. Od czasu kiedy wzięliśmy go do Instytutu. Od czasu kiedy jego matka zostawiła go w koszyku pod drzwiami. W koszyku...

- Że też wcześniej o tym nie pomyślałam! - powiedziałam i pacnęłam się otwartą dłonią w czoło.

Wybiegłam z kuchni, zostawiając w niej zaskoczonych Jace'a i Jake'a.



~Jace~



Clary nagle wybiegła z kuchni. Popatrzyłem zaskoczony na małego Jake'a, który wzruszył ramionami i powrócił do jedzenia. Wróciła po chwili, trzymając w dłoni jakąś kartkę złożoną na pół.

- Co to? - zapytałem.
- Znalazłam to w koszyku. Czytaj! - nakazała i wręczyła mi kawałek papieru.

Rozłożyłem kartkę i zacząłem czytać.

Nowy York, 1 maja 2015 r.

Nazywam się Lydia Velerac. Przez całe życie byłam Nocną Łowczynią. To jest mój syn Jake Velerac. Urodził się 6 sierpnia 2013r. Jest uczulony na pyłki. 
Jego ojciec - Peter został zamordowany przez sługi Valentine'a dwa dni temu. Nie mogę się pozbierać po jego śmierci. Nie potrafię żyć bez niego. Muszę to zrobić. 
Proszę Was, zaopiekujcie się Jake'iem. Ja nie jestem w stanie go dłużej wychowywać. Zapewnijcie mu dom, ciepło i miłość. Wychowajcie go na silnego i dobrego Nefilim. 
Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczy.  Przekażcie mu, że kocham go i będę nad nim cały czas czuwać.

L.V             

Clary patrzyła na mnie w osłupieniu. Wiedziałem, że w jej głowie rozbrzmiewają tylko jedne słowa - "Jego ojciec - Peter został zamordowany przez sługi Valentine'a".  Podszedłem do niej i położyłem jej dłoń na ramieniu. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach i uciekła wzrokiem.  Przytuliłem ją. Wtuliła twarz w moje ramię. Jake podszedł do nas i zapytał :

- Co jest Lary?
- Nic - odpowiedziała rudowłosa wysilając się na uśmiech.

Chłopiec odwzajemnił jej gest. Clary wzięła go na ręce. Wyglądała tak ładnie z nim na rękach. Zacząłem gilgotać Jake'a. Zaczął wyginać się w ramionach mojej dziewczyny. Jego śmiech wypełnił cały Instytut. Clary śmiała się razem z nim.

- Nie! Ace! Przestań! - krzyczał chłopczyk.

Łaskotałem go jeszcze chwilę. Do momentu, kiedy kuchnię wypełnił krzyk Isabelle.

- Na Anioła!

Przestałem gilgotać Jake'a. Zawstydzony chłopiec schował twarz w szyi mojej ukochanej.

- Co tu się dzieje? - darła się dalej Isabelle.

Widać było, że jest lekko wstawiona. Zaraz obok niej pojawiła się reszta.

- Boże, kiedy wyście go zrobili? - jęknął Will.
- Will! - krzyknęła Iz. - Ponawiam swoje pytanie. Co to za dziecko i skąd ono się tu wzięło?
- To jest Jake - powiedziała Clary. - Jego mama zostawiła go pod drzwiami i...popełniła samobójstwo - mówiła tuląc go do siebie.
- Dlaczego? - zapytała, a ja wręczyłem jej list.

Szatynka czytała go, z każdym zdanie robiąc coraz większe oczy. Podała kartkę Jemowi, Jem Will'owi i tak dalej, aż w końcu kartka wróciła do mnie.

- Chodźmy do salonu. Porozmawiamy - nakazał Alec.

A my posłusznie ruszyliśmy za nim.



Kolejny rozdział! Jest krótki, ale mam nadzieję, że się spodoba.
Chciałam Was uspokoić. Ani Clary, ani Jace nie zaadoptują małego Jake'a.
Mam do Was jeszcze jedno pytanie. Co Wy na to, żebym zrobiła zakładkę z postaciami?
DZIĘKUJĘ ZA PONAD 8500 WYŚWIETLEŃ! <3
PS. Komentujcie!

sobota, 9 maja 2015

Rozdział 13. Immortalitas


~Clary~

- Clary?

Czyjaś ręka mignęła mi przed oczami. Wzdrygnęłam się i zamrugałam kilkakrotnie. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzałam na Isabelle. Patrzyła na mnie wyczekująco.

- Co? - zapytałam.
- Nie słuchasz mnie.
- Słucham - odpowiedziałam szybko. Może nawet za szybko.
- Tak? To w takim razie zgadasz się ze mną?

Zawahałam się.

- Tak - odpowiedziałam trochę niepewnie.
- Czyli robimy tak jak ustaliłyśmy. Jace zabiera cię na kolację, a po niej idziecie do pokoju i...
- Okej! Okej! - przerwałam jej. - Nie słuchałam cię. Zadowolona?
- Nie bardzo. Co się dzieje? - zapytała zatroskanym głosem i położyła mi dłoń na ramieniu.

Nerwowo przygryzłam wargę i przeczesałam palcami włosy, odgarniając je do tyłu.

- Nic. Po prostu zamyśliłam się. Przepraszam...
- O czym tak myślisz?
- Raczej o kim - poprawiłam ją. - O ojcu.
- Och...

Odłożyła na łózko gazety, które przeglądałyśmy od rana w poszukiwaniu czegoś na wesele mojej mamy.  Łokciem strąciła mój szkicownik, który zawieruszył się pośród katalogów. Iz szybko schyliła się by go podnieść. Z pomiędzy kartek wypadł kawałek zmiętego papieru. Dziewczyna rozłożyła go i wyprostowała na  kolanie. Zerknęłam jej przez ramię. Portret mojego ojca. Wyciągnęłam go z kosza kilka dni temu. Sama nie wiem dlaczego. Isabelle spojrzała na mnie wzrokiem, który mówił: ''Opowiadaj, prędzej czy później to z ciebie wyduszę''.

- Wciąż mam wątpliwości - zaczęłam. - Mam wrażenie, że gdzieś tu jest. Tylko czeka na odpowiedni moment i uderzy.
- Razjel powiedział...
- Razjel mógł się mylić! - weszłam jej w słowo. - Powiedział, że go spotka najwyższa kara niebios. Nie mam pojęcia co miał na myśli. Co to może oznaczać? Śmierć? A co jeśli Valentine włada umiejętnościami, o których Razjel nie wie?
- Histeryzujesz. Nikt nie jest w stanie oszukać śmierci. Kiedyś przyjdzie po każdego z nas.
- Może masz rację - powiedziałam dla świętego spokoju. - Przepraszam cię, ale jestem zmęczona. Jutro dokończymy, okej?
- Okej. Zostawię katalogi u ciebie.

Wstała i wyszła z pokoju lekko kołysząc biodrami. Rozejrzałam się. Wzrokiem odszukałam stelę. Leżała na biurku. Wzięłam ją w lekko drżące dłonie i narysowałam runę bezszelestności. Wyszłam z pokoju zamykając za sobą drzwi.
Doskonale wiem dokąd iść.


****

Uchyliłam drzwi do biblioteki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nikogo tam nie było. Odetchnęłam z ulgą. Weszłam do pomieszczenia.
Momentalnie poczułam się jak w domu. Wdychałam zapach książek, gdy mijałam kolejne półki, które aż uginały się od nadmiaru różnej wielkości tomów, oprawionych w skórę. Przejechałam palcami po grzbietach. Doszłam do schodów, które prowadziły na półpiętro biblioteki. 
Zerknęłam na kilka tytułów. "Historia Idrisu", "Anioły - wierzyć czy nie?", "Podstawowe sztuki walki", "Atlas ziół", "Legendy"... 
Nic co by mnie interesowało...


****

Nie wiem, którą godzinę przeglądam te opasłe tomy. Przejrzałam chyba wszystkie książki, które ma biblioteka Instytutu. A może niektóre woluminy są gdzieś ukryte? Pytanie tylko gdzie? Wątpię, żeby gdzieś znajdowało się ukryte przejście. Wtedy do głowy wpadł mi pewien pomysł. 
Biegiem pokonałam drogę do biurka Hodge'a. Tylko tutaj mogą może być coś ukryte. Szarpnęłam uchwyt od szuflady. Zamknięte. Wyciągnęłam stelę z buta i narysowałam na niej zwykłą runę otwierającą. Znów nic. Może moja runa zadziała? Skupiłam się i narysowałam runę, która pojawiła się w mojej głowie kilka dni wcześniej. Coś kliknęło. Ponowiłam próbę. Tym razem udało mi się. 
Na samym wierzchu znajdowały się jakieś papiery. Wyrzuciłam je z szuflady i moim oczom ukazała się niegruba książka. Wygląda na bardzo starą. Jej bordowa okładka w wielu miejscach wyblakła. Skóra, w którą była oprawiona była popękana. Na przodzie widniał prawie niewidoczny, dawniej złoty napis. "Immortalitas".
 Mimo iż nie bardzo znałam język łaciński to ten tytuł potrafiłam przetłumaczyć.
Nieśmiertelność...

Przycisnęłam książkę do piersi. Papiery znów wrzuciłam do szuflady i zamknęłam ją runą. Wzięłam z półki jeszcze trzy inne książki i ukryłam tą, która mnie najbardziej interesowała pomiędzy nimi.  Wybiegłam z biblioteki chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.
Wpadłam na kogoś na rogu. Odbiłam się od tej osoby i na pewno bym upadła, gdyby nie silne ramiona, które uchroniły mnie przed upadkiem. Podniosłam się szybko. Obciągnęłam bluzę i spojrzałam na swojego wybawcę. Jace. Cholera...

- Przepraszam - mruknęłam, mocniej zaciskając dłonie na książkach.
- Do usług - powiedział i ukłonił się teatralnie. - Swoją drogą to niezły z ciebie kłamczuch.
- Co masz na myśli? - zapytałam, patrząc na niego pytającym wzrokiem.
- Isabelle powiedziałaś, że się źle czujesz. Nie wyglądasz na rozchorowaną.
- Jakbyś spędził ponad pięć godzin przeglądając katalogi z Iz też miałbyś dość.
- Coś w tym jest - przyznał. - Czyli już mnie nie potrzebujesz? Chciałem ci pomóc wrócić do zdrowia - zrobił smutną minkę.
- Za godzinę w oranżerii - powiedziałam i pocałowałam go w policzek.

Wolno szłam przez korytarz. Gdy tylko blondyn zniknął za zakrętem puściłam się biegiem do pokoju.
Otworzyłam drzwi. Odłożyłam książki na biurko i zamknęłam drzwi runą, wymyśloną przeze mnie.  Zrzuciłam z łóżka wszystkie katalogi, robiąc sobie miejsce. Chwyciłam w dłoń "Immortalitas". Usiadłam po turecku na łóżku i otworzyłam książkę na pierwszej stronie.


Spis treści:

1. Od autora ..................strona 7.
2. Czym tak właściwie jest nieśmiertelność? ....................strona 12.
3. Jakie konsekwencje za sobą niesie .......................strona 17.
4. Rodzaje nieśmiertelności .....................strona 22.
5. Jak ją posiąść? .....................strona 26.

 
Co tak na prawdę chcę wiedzieć? Chyba zacznijmy od początku. Otworzyłam więc tom na stronie siódmej. Ostrożnie przewracałam kartki nie chcąc ich uszkodzić. Zżółkły od słońca. W wielu miejscach były przetarte. Wreszcie znalazłam interesującą mnie stronę. Tekst gdzie nie gdzie był prawie niewidoczny, jednak dało się go odczytać.




 Od autora

Jeśli trzymasz moją książkę w ręku to znaczy, że interesujesz się nieśmiertelnością. Muszę cię jednak ostrzec, w tej książce jest mnóstwo informacji, o których nawet Clave nie wie. Jeśli wpadnie w niepowołane ręce może wywołać wojnę. Dlatego drogi czytelniku chroń ją mimo wszystko. 
 Z poważaniem autor. 






Dlaczego jakaś książka ma wywołać wojnę? Wzruszyłam ramionami i przewróciłam kilka kartek. Wróciłam do czytania.




Czym tak właściwie jest nieśmiertelność?

Jeśli mam opowiedzieć o tak niezwykłej rzeczy jaką jest nieśmiertelność to muszę najpierw wyjaśnić ten termin. 
 Co mamy przez niego rozumieć?
Definicja nieśmiertelności jest niezwykle rozległa. 
Można ją rozumieć jako życie przez nieskończenie długi czas.
W innych znaczeniach nieśmiertelność może oznaczać też posiadanie nieprzemijalnej wartości lub wieczną obecność i nieuleganie zmianom.
Oznacza też stan, kiedy jesteśmy odporni na wszelakie zranienia, nic nie jest w stanie odebrać nam życia. 
Jej znaczeniem może być także możliwość ponownego odrodzenia się po śmierci.

O nieśmiertelności mówili już starożytni Egipcjanie. Jednak nie są oni pierwszymi ludźmi, którzy spotkali się z tym pojęciem. Już tysiące lat temu ludzie wierzyli w życie po śmierci. Prymitywne ludy już spotkały się z pojęciem nieśmiertelności. Wierzyli, że duch nigdy nie umiera, a po śmierci ciała zajmuje ciało nowo narodzonego dziecka. 




Trochę to dziwne. Rozdziały są bardzo krótkie, a pomiędzy nimi jest kilka pustych kartek. Może kiedyś coś tam było? A może trzeba patrzeć pod słońce? Podniosłam książkę. Jedną z pustych stron dałam pod światło. Nic. Westchnęłam.
Przewróciłam kilka kartek i powróciłam do lektury.




Jakie konsekwencje niesie za sobą?

Czy istnieją jakiekolwiek konsekwencje nieśmiertelności? Wydaje się nam, że nie, ale czy to do końca prawda? Jeśli ktoś z nas ją posiądzie to inny też to samo zrobi. Ludzie zaczęliby się zabijać żeby tylko zasmakować daru, jakim jest nieśmiertelność. To już jedna konsekwencja. 

Można powiedzieć też, że nasz świat przeludniałby się przez nią.  Brakowałoby jedzenia i zaczęlibyśmy walczyć o nie jak dzikie zwierzęta.  

Jeżeli rytuał nieśmiertelności nie powiedzie się dusza tego człowieka zostanie na wieki wieków przeklęta. Będzie błąkała się miedzy wymiarami Edomu. To też może być konsekwencja. 



Rytuał? Czy to możliwe, żeby mój ojciec go przeprowadził? 



Rodzaje nieśmiertelności

 I.  Nieśmiertelność fizyczna. 
 
Nieśmiertelność biologiczna jest hipotetycznym stanem, w którym możliwe jest całkowite uniknięcie śmierci. W praktyce nie da się udowodnić istnienia całkowitej nieśmiertelności, ponieważ niezależnie od długości życia organizmu zawsze mogą istnieć naturalne katastrofy, które to życie przerwą. Przykładem istoty fizycznie nieśmiertelnej są chociażby wampiry i czarownicy. Mogą żyć całymi stuleciami, ale mogą umrzeć bardzo szybko. Do zabicia wampira wystarczy podcięcie żył. Aby zabić czarownika wystarczy całkowicie pozbawić go sił. 


II. Nieśmiertelność duchowa. 
 Jest ona wyrażona w niemal każdej filozofii religijnej czy duchowości. W zarówno wschodnich, jak i zachodnich religiach duch, który według wierzeń powraca albo do zaświatów albo do cyklu życia. 

 Najczęściej wyobrażana forma nieśmiertelności obejmuje duchowe istnienie po fizycznej śmierci. Wielu ludzi dzisiaj wierzy w nieśmiertelność tego typu (jest to filozofia dualizmu albo wiara w nieśmiertelną duszę, i jest to dogmatem każdego niemal odłamu islamu, chrześcijaństwa, hinduizmu czy judaizmu).
 
Według Madhawy nieśmiertelność to uchronienie istnienia przed śmiercią duchową, jak i fizyczną. Żadne siły ziemskie ani pozaziemskie nie są w stanie złamać tej cechy doprowadzając do śmierci osoby nieśmiertelnej. 
 
W taoizmie wierzono, że za pomocą praktyk magicznych można osiągnąć cielesną nieśmiertelność połączoną z umiejętnością latania.
 
 
III. Nieśmiertelność symboliczna
 W ujęciu symbolicznym, nieśmiertelność przypisuje się nie tylko żywym istotom, ale również obiektom, które mogą trwać o wiele dłużej niż ludzkie życie. W tym ujęciu człowiek może „osiągnąć nieśmiertelność”, pozostawiając po sobie dziedzictwo. 
 
Na przykład geny – uzyskanie nieśmiertelności przez pozostawienie potomstwa. Samolubny gen to koncepcja, według której organizmy żywe (w tym ludzie) są jedynie środkiem służącym genom do osiągnięcia nieśmiertelności. 
 
Dzieła artystyczne i osiągnięcia – uzyskanie nieśmiertelności przez pozostawienie po sobie osiągnięć, które będą „wieczne”.
 
Idee – idea stworzona przez człowieka może trwać w umysłach innych ludzi przez dowolnie długi czas, zapewniając w ten sposób jakąś symboliczną nieśmiertelność jej twórcy.


IV. Nieśmiertelność uzyskana
To jeszcze jeden typ nieśmiertelności. Mam tu na myśli nieśmiertelność, którą można zdobyć. Człowiek ją posiadający żyje wiecznie i PRAWIE nic nie jest w stanie go uśmiercić.



Ale w jaki sposób? W jaki sposób można posiąść nieśmiertelność? Szybko przewróciłam kolejne strony. Kiedy przewracałam kartki rozcięłam palec, zostawiając krwawy ślad w rogu kartki. Wsadziłam palec do ust. Drugą dłonią przewróciłam kartkę.



Jak ją posiąść?

W  jaki sposób zdobyć nieśmiertelność, a co za tym idzie pokonać śmierć? To pytanie nurtowało ludzi przez tysiące wieków. W końcu jeden ze średniowiecznych czarowników, Ragnes wezwał demona Azazela i wypytał go o nieśmiertelność. Demon powiedział, że aby tego dokonać należy na czole narysować sześć krzyży. Ale nie byle jakich... Miały być namalowane krwią. Krwią człowieka, wampira, wilkołaka, czarownika, fearie i Anioła. 
 
Następnie trzeba namalować pentagram i wejść w sam środek z narysowanymi już krzyżami.

Później trzykrotnie odśpiewać tę pieśń:

" Oh, immortalitas non ... Veni ad vocationis Cum humanis in summa dicam!  Exaudi vocem meam Come paetitioni meae! Oh, immortalitas non ..."




A jeśli ojciec przeprowadził ten rytuał? Zabiłby Anioła? Właściwie dla niego to pewnie nic takiego. 
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Podskoczyłam. Schowałam książkę pod poduszkę i zerwałam się z łóżka. Szybko otworzyłam drzwi. Stał za nimi Jace oparty o framugę. Wyglądał na lekko znudzonego i zaniepokojonego. 

- Od ponad pół godziny czekałem w oranżerii. Mieliśmy się spotkać. Zapomniałaś? - zapytał.
- Tak. Przepraszam. Chodźmy teraz -  powiedziałam zamykając za sobą drzwi. 

Szliśmy korytarzem trzymając się za ręce. Zdziwił mnie jeden szczegół. 

- Jace?
- Hmm?
- Gdzie wszyscy?
- Poszli na polowanie. Hodge jest w Alicante. Załatwia tam jakieś sprawy. Wraca dopiero jutro rano. 
- Dlaczego nie poszedłeś z nimi? - zapytałam go jednocześnie zatrzymując się. 
- Wolałem zostać z tobą.
- Mogłeś iść.
- Nie chciałem. 
- Nie chciałeś? - zapytałam zdziwiona. Od kiedy to Jace Herondale nie ma ochoty na polowanie?
- Nie - opowiedział patrząc mi prosto w oczy. 
  
Zobaczyłam w jego oczach iskierki. Pchnął mnie na ścianę i przywarł do mnie całym ciałem. Wplotłam palce w jego włosy złączając nasze usta w pocałunku. Oparł dłonie po obu stronach mojej głowy, tworząc wokół mnie "klatkę". Złapał mnie za pośladki i podniósł. Oplotłam go nogami w pasie. Wsadził dłonie pod moją bluzę badając moje plecy. Jego dotyk zostawiał po sobie gęsią skórkę na moim ciele. Całował mnie po szyi, lekko ssąc moją skórę. Jęknęłam cicho. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Jace przestał mnie całować i oparł głowę o ścianę. Nastrój zniknął jak bańka mydlana.

- Cholera... - mruknął.

Zachichotałam. Chłopak opuścił mnie na ziemię. 

- Jeśli to oni to ich zabiję - powiedział, mając na myśli zapewne Aleca, Isabelle, Willa, Jema, Jamesa i Sally.
- Chodź otworzyć - powiedziałam i ruszyłam w stronę windy ciągnąc go za sobą. 

Doszliśmy do windy. Weszliśmy do niej. Nacisnęłam guzik z cyfrą 0. Jechaliśmy w milczeniu. Winda zatrzymała się piskiem. Nachmurzony blondyn otworzył drzwi. Do Instytutu wpadło zimne powietrze. Objęłam się ramionami. Spojrzałam za drzwi. Nikogo nie było widać. Na dworze było prawie całkowicie ciemno. 

- Ktoś sobie jaja robi - mruknął. 

Już miał zamykać drzwi. Spojrzałam w dół. Wepchnęłam nogę pomiędzy drzwi i futrynę. Krzyknęłam: 

- Jace! 
- Co? 
- Spójrz w dół. 

Chłopak powoli opuścił wzrok. Na progu leżał koszyk. W koszyku był kocyk. Kucnęłam obok niego. Powoli odsłoniłam koc. W koszyczku smacznie spało....

- Dziecko? - zapytał z niedowierzaniem.

Spojrzałam na niego z przerażeniem w oczach i kiwnęłam głową. W koszyku smacznie spało mniej więcej roczne dziecko ssąc kciuk.






Oto kolejny rozdział! Nawet jestem z niego zadowolona. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Przepraszam za błędy! 
Następny nie wiem kiedy. Postaram się jak najszybciej. 
KOMENTUJCIE! 
Dziękuję za 8 tys. wyświetleń! <3
Pozdrawiam!!!!

PS. Na LBA odpowiem jutro albo pojutrze.