~Clary~
Obudziły mnie delikatne promienie wschodzącego słońca. Czułam, że coś ciąży mi na klatce piersiowej. Powoli otworzyłam oczy. Okazało się, że to ręka Jace`a. On sam spał jak zabity. Jego twarz wtulona była w poduszkę. Wyglądał tak słodko i niewinnie jak spał. Uśmiechnęłam się, gdy przypomniałam sobie wczorajszą noc. Delikatnie zdjełam jego rękę ze mnie. Rozejrzałam się po pokoju. Nie mogłam znaleźć nic mojego. Wzięłam koszulkę Jace`a, która leżała obok łóżka i założyłam. Siegała mi do połowy uda. Poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Miałam rozczochrane i poplątane włosy. Zauważyłam też na szyi miałam malinkę. Obmyłam twarz zimną wodą, rozczesałam włosy i zaplotłam je w warkocz. Wróciłam do pokoju. Jace już nie spał. Dolną część garderoby miał już na sobie i leżał na łóżku. Jego oczy rozbłysły i pojawiły się w nich iskierki. Uśmiechnął się szeroko, podszedł do mnie i objął w pasie.
- Wyglądasz tak kusząco w mojej koszulce- szepnął mi do ucha.
- Tak?- zapytałam, obejmując jego szyję.
- Tak- powiedział i mnie pocałował.
- Myślę, że powinniśmy się już zbierać. Mamy trening za...- spojrzałam na zegarek- pół godziny.
- Ehh...- westchnął. - To była najlepsza noc w moim życiu.
- Mam nadzieję, że nie ostatnia- szepnęłam.- No idź już.
Zawiedziony, z miną zbitego psa powlókł się do swojego pokoju. Otworzyłam szafę i wyjęłam z niej czarne dresy, czarny top i czarną bluzę zapinaną pod szyję żeby ukryć malinkę. Gotowa ruszyłam w stronę sali treningowej. Wszyscy z wyjątkiem Jace`a byli już tam. Isabelle pomachała mi i podeszła do mnie.
- Gdzie byliście wczoraj? Tak nagle zniknęliście- zapytała.
- Byliśmy u mojej mamy. Miałam do niej kilka... pytań. Jace zresztą też.
- Aha. Jakich można wiedzieć?
- Później. Po treningu.
- Okej. Jace idzie- powiedziała i odeszła.
Odwróciłam się. Mój Anioł szedł w moją stronę. Uśmiechnęłam się promiennie. Podszedł, ujął moją twarz w dłonie i delikatnie pocałował. Dobiegły nas sarkastyczne aplauzy i oklaski. Odwróciłam się w stronę źródła dźwięku. No tak. Isabelle, Jem, Will, Alec i Olivia. Westchnęłam i odsunęłam się się od Jace.
- Może pójdziemy do naszych irytujących przyjaciół? - zapytałam.
- Cóż innych nie mamy - uśmiechnął się.
Skierowaliśmy się w stronę naszych przyjaciół. Olivia i Isabelle podbiegły do mnie, a Jace poszedł do chłopców. Już otwierałam usta, gdy rozległ się krzyk Hodge`a:
- Przykro mi, ale dzisiejszy trening zostaje odwołany - rozległy się oklaski. - Cóż widzę, że jest wam bardzo smutno z tego powodu - uśmiechnął się. - Jest jeszcze druga sprawa - powiedział. - Clary i Sally! Jest mi bardzo wstyd za wasze zachowanie.
Spuściłam wzrok. Ukradkiem spojrzałam na Sally. W żadnym stopniu nie wyglądała na zawstydzoną czy skruszoną. Głowę trzymała wysoko i patrzyła Hodge`owi prosto w oczy. Ja nie wytrzymałabym tego wzroku. Mimo, że Hodge wygląda na miłego i sympatycznego staruszka to teraz ciskał gromami.
- Zachowałyście się nieodpowiedzialnie. Takie zachowanie jest niedopuszczalne w Instytucie. Zasługujecie na najsurowszą karę, taką też dostaniecie. Przez dwa tygodnie będziecie mi pomagać w różnych obowiązkach. Mam nadzieję, że was to czegoś nauczy. Sądzę, że jednak rany były już karą, prawda Clary? - zwrócił się do mnie.
- Yyy... Tak. Przepraszam - wyjąkałam.
- Sally, a ty masz coś do powiedzenia?
- Nie - powiedziała twardo. - Clary dostała to na co zasłużyła.
Hodge wyglądał na obrobinę zaskoczonego. Podszedł bliżej do Sally.
- Co masz na myśli mówiąc, że Clary ma to na co zasłużyła? Uważasz, że zasłużyła na to, że gdyby nie szybka reakcja, dzisiaj jej by nie było? Uważasz, że zasłużyła na śmierć?
- Tak.
Zauważyłam, że mięśnie Jace`a napięły się. Splotłam nasze palce. Lekko ścisnęłam jego dłoń.
- Rozumiem. Nie żałujesz swojego czynu. Więc ty dostniesz trzy tygodnie szlabanu. Może to cię nauczy skruchy i tego jak cenne jest każde ludzkie życie. Zwłaszcza dla nas Nocnych Łowców - powiedział i opuścił salę.
Staliśmy osłupieni. Dlaczego ona mnie tak nienawidzi? Sally opuściła salę jako następna. Drzwi trzasnęły, a ja zadrżałam. Stałam jak wmurowana i nie byłam w stanie poruszyć żadną częścią ciała. Spojrzałam na innych. Byli równie wstrząśnięci jak ja. Jace spojrzał na mnie i mocno przytulił. Wtuliłam się w niego i wdychałam tak dobrze znany mi zapach.
- Eee... Nie to, że chcemy wam przeszkadzać, ale Will wpadł na pewien pomysł - zaczęła Isabelle.
- Idziemy na imprezę do Magnusa Bane`a - dokończył Will.
- Magnusa Bane`a? - oderwałam się od Jace`a i zapytałam.
- No tak. Znasz go? - zapytał Jem.
- Znam. To on mnie uleczył wczoraj - odpowiedziałam.
- Aha. No to wracając do tej imprezy. Alec załatwił nam wejściówki. Impreza zaczyna się o północy. Idziecie? - zapytał ponownie Will.
- No, a co z jutrzejszymi zajęciami i treningami? Wątpie żeby ktoś był w stanie w nich uczestniczyć - wtrącił Jace.
- Już rozmawialiśmy z Hodge`em. Zgodził się żeby jutrzejszy trening odbył się później. A tak poza tym od kiedy ty jesteś taki święty? Zawsze leciałeś pierwszy na takie imprezy - zauważył Jem. - Coś ty z nim zrobiła? - zwrócił się do mnie.
- Nie wiem - uśmiechnęłam się. - No to w takim razie idziemy z wami - odpowiedziałam.
- Super! - Isabelle klasnęła. - W takim razie przyjdź do mnie Clary o dziesiątej.
- O dziesiątej? - jęknęłam. - Iz po co tak wcześnie?
- Musimy się przygotować. Jeśli spóźnisz się choćby o minutę to nie będę delikatna - powiedziała patrząc na mnie i Jace`a groźnie.
Każdy poszedł w swoją stronę. Czułam się strasznie zmęczona. Pocałowałam Jace`a i poszłam w stronę swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i natychmiast zasnęłam wdychając zapach Jace`a, który pozostał na mojej poduszce.
******
Ktoś dobijał się do moich drzwi. Leniwie otworzyłam oczy i zwlekłam się z łóżka. Otworzyłam drzwi, a w nich stała Olivia.
- Hej Clary. Jace powiedział mi, że poszłaś spać. Jest już za dziesięć dziesiąta. Wolałam cię obudzić. Wiesz Isabelle rzadko żartuje - uśmiechnęła się.
- Dzięki. Już idę - powiedziałam zamykając za sobą drzwi.
Minutę później pojawiłyśmy się pod drzwiami Izzy. Delikatnie zapukałam. Iz otworzyła nam i wpuściła nas do środka. Widok pokoju Isabelle mnie przeraził. Każdą możliwą przestrzeń zajmowały kosmetyki i ubrania. Mimowolnie jęknęłam. Olivia i Iz roześmiały się. Rzuciłam im mordercze spojrzenie. Isabelle rzuciła w moją stronę kawałek bordowej tkaniny. Była to krótka, bez ramiączek sukienka z rozkloszowanym dołem.
- Isabelle? - zapytałam.
- Hm? - mruknęła Iz.
- Czy to nie jest ta sukienka, którą kupiłyśmy kilka dni przed moim przyjazdem do Instytutu?
- Ta sama. Wzięłam ją z twojego pokoju.
- Byłaś w moim pokoju?
- No tak. Przechodziłam akurat i...
- Dobra nie wysilaj się i tak ci nie wierzę - przerwałam jej.
Poszłam za parawan i się przebrałam. Stanęłam przed dziewczynami.
- Boże Clary wyglądasz cudnie - pisnęły.
- Wy też niczego sobie - powiedziałam zgodnie z prawdą.
Izzy miała na sobie białą suknię z koronkowymi rękawami, a Sally sięgającą do kolana, dziewczęcą sukiekę w kolorze bezchmurnego nieba. Isabelle pokazała mi ręką żebym usiadła na krześle, które stało przed toaletką. Posłusznie wykonałam jej polecenie, zamknęłam oczy. Izzy zaczęła rozczesywać moje włosy - niezbyt delikatnie - i wsuwać w nie spinki. Otworzyłam oczy, gdy poczyłam na twarzy puder. Zakaszlałam i łypnęłam na nią. Roześmiała się.
- No co? Spójrz jak wyglądasz.
Spojrzałam w lustro. Widziałam w jego odbiciu bardzo ładną dziewczynę. To nie mogłam być ja... Isabelle upięła moje włosy w kok, a kilka kosmyków „niechcący” opadło na moją twarz. Iz podkreśliła jeszcze kredką moje oczy.
- Gotowe! - klasnęła w dłonie. - Tam stoją buty - wskazała dłonią.
Powędrowałam wzrokiem w kierunku przez nią wskazanym. W kącie pokoju obok szafy - jednej z wielu - stała para BARDZO wysokich, czarnych szpilek.
- Izzy! Ja się w nich zabiję zanim wyjdziemy z Instytutu - jęknęłam.
- Dasz radę - powiedziała Olivia i poklepała mnie po ramieniu.
Westchnęłam i założyłam to „narzędzie tortur”. Rzuciłam okiem na łóżko Iz. Leżałam na nim krótka, czarna, skórzana kurtka. Wzięłam ją i założyłam. Pomalowałam sobie jeszcze paznokcie na bordowo. No jestem gotowa! Spojrzałam na zegarek. Była już jedenasta w nocy. Aż trzy godziny zajęło nam wyszykowanie się?! Spojrzałam na dziewczyny. One też były gotowe.
- Idziemy? - zapytałam.
- Tak - odpowiedziała Isabelle i wyszliśmy z pokoju.
Czułam się trochę dziwnie w tych butach. Boję się, że się potknę... Wzięłam głęboki oddech. Zeszłyśmy na dół. Czekali tam już Will, Alec, James i Sally. Ta ostatnia obrzuciła mnie krytycznym spojrzeniem. Muszę przyznać, że ona wyglądała olśniewająco. Miała na sobie małą, czarną sukienkę.
Z góry zeszli Jem i Jace... Ach, mój Jace wyglądał olśniewająco... Mimo, że miał na sobie zwykłe czarne spodnie, biały T-shirt i skórzaną kurtkę. Podszedł do mnie objął w pasie, zarzuciłam mu ręce na szyję. W tych butach prawie dorównywałam mu wzrostem.
- Czy to na pewno ty? - zapytał.
- Nie poznajesz?
- Wyglądasz tak jakoś inaczej...
- Aha. Czyli bez tony makijażu już ci się nie podobam? - zapytałam udając smutną i zdjęłam ręce z jego szyi.
- Zawsze mi się podobasz - szepnął i pocałował mnie w usta.
- Idziecie czy zostajecie? - przerwał nam głos Willa.
Wyszliśmy wszyscy z Instytutu. Na czele szli chłopcy. No i Sally. A dokładniej Sally szła obok Jace`a, który szedł z chłopcami na czele. Z tyłu szłyśmy my - ja, Iz i Olivia.
- Izzy mogę zadać ci pytanie? - zwróciłam się do czarnowłosej.
- Wal.
- Co się stało z wami? To znaczy z tobą i James`em.
- Ja... Yyy... Nie wiem. Po prostu nasz związek się skończył. Między nami się wypaliło...
- Och... Izzy tak mi przykro - objęłam przyjaciółkę.
- Nie ma powodu. Tak czasem bywa - uśmiechnęła się.
- To może spróbujesz z Jemem. Przecież widzę jak na siebie patrzycie.
- Właśnie! Nikt nie jest ślepy - wtrąciła Olivia.
- Przestańcie! - powiedziała Izzy rumieniąc się.
- Dziewczyny nie plotkujcie już tak o nas! Wiemy, że jesteśmy cholernie seksowni, ale bez przesady! Jesteśmy już na miejscu! - krzyknął uśmiechnięty Jace, a my wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Nie za wysoko się oceniacie? - zapytała Iz.
Nie odpowiedzieli, bo w tym momencie z budynku wyszedł Magnus.
- Witajcie! Zapraszam - powiedział i zaprosił nas do środka.
Przepraszam, ale jutro nie będzie rozdziału. Przepraszam za błędy.
Komentujcie!
Pozdrawiam!!!!
Strony
▼
wtorek, 31 marca 2015
poniedziałek, 30 marca 2015
Rozdział 7. Nauczyłaś mnie kochać.
~Jace~
Szliśmy przez park w milczeniu. Mocno przytulałem Clary. Wtuliła twarz w moje ramię. Przytknąłem policzek do jej słodko pachnących rudych loków. Wdychałem różany zapach. Byłem zdziwiony, ponieważ większość dziewczyn woli słodki i mdlący zapach- na przykład wanilii. Clary jest jednak inna niż wszystkie dziewczyny. I to właśnie ta inność czyniła ją wyjątkową, nie gorszą lecz lepszą.
Moją głowę ciągle zaprzątało mnóstwo pytań. Dlaczego akurat my mamy te szczególne zdolności? Co też powie mama Clary? I jak zareaguje na wieść, że jesteśmy razem? Troszeczkę się stresowałem tym spotkaniem. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek wypowiem te dwa słowa: stresuję się! Co też Clary ze mną zrobiła? Uśmiechnąłem się.
- Jace słuchasz mnie?- głos Clarissy wyrwał mnie z zamyśleń.
- Tak, tak słucham- powiedziałem pośpiesznie.
- Nie kłam. Wiem, że nie słuchasz. Dlaczego się tak zacząłeś uśmiechać?
- Uświadomiłem sobie jak bardzo mnie zmieniłaś w środku. Zanim cię poznałem byłym bezwzględnym draniem, który rzucał dziewczyny po jednym dniu. Zjawiłaś się ty i wciągu kilku chwil stałem się nową, lepszą osobą. Stresuję się spotkaniem z twoją mamą. Umieram ze strachu za każdym razem, gdy coś ci się dzieje. Nauczyłaś mnie kochać. Dziękuję ci za to- powiedziałem i ją pocałowałem. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Przytuliła mnie i szepnęła :
- Miło jest przyjmować takie podziękowanie, ale myślę, że powinieneś wiedzieć, że stoimy już pod moim domem i mam wrażenie, że mama i Luke stoją w oknie i nas bacznie obserwują.
Delikatnie odsunęła się ode mnie. Trzymając się za ręce ruszyliśmy w stronę domu Clary. Był to pomalowany na biało dwupiętrowy budynek. Nie doszliśmy jeszcze do schodów, gdy drzwi otworzyły się. Stała w nich kobieta. Wyglądała jak obrobinkę starsza wersja mojej Clary. Uśmiechnęła się, jej szafirowe oczy rozbłysły i gestem zaprosiła nas do środka.
~Clary~
Weszliśmy do domu. Ściągnęliśmy kurtki. Mama mocno mnie przytuliła. Spojrzała na Jace`a.
- Jace Herondale- powiedział i złożył delikatny pocałunek na dłoni mamy.
- Jocelyn Fairchild.
- Za niedługo Graymark- wtrącił Luke, który pojawił się za plecami mamy.
Spojrzałam na mamę zdziwiona, ale też zdenerwowana, że mi nic nie powidziała.
- Mamo!- powiedziałam z wyrzutem.
- Chcieliśmy ci to powiedzieć jak tylko nadarzy się okazja. Pobieramy się za dwa miesiące.
Złożyliśmy im serdeczne gratulacje. Usiedliśmy przy stole w jadalnii.
- To ja pójdę zrobić kawę- powiedziała mama wstając od stołu.
- Pomogę ci- zaoferowałam i wstałam od stołu.
Poszłyśmy do kuchni. Nastawiłam wodę, a mama wyciągnęła filiżanki.
- Co tam u was słychać?- zaczęła mama.
- Dobrze. Pokaż pierścionek- podała mi rękę. Pierścionek był prosty z małym brylancikiem.
- Piękny- powiedziałam i mocno ją przytuliłam.
- Jest jeszcze coś co musimy ci powiedzieć.
- No mów!- mówiłam zniecierpliwiona.
- Powiemy to razem przy stole.
- Mamo! Powiedz!
- Nie.
- Pro...- przerwał mi gwizd czajnika.
Wyłączyłam wodę i zalałam kawę. Postawiłam filiżanki na tacy. Wróciłyśmy do jadalnii. Na nasz widok Jace i Luke przerwali rozmowę. Zasiadłyśmy przy stole.
- O czym rozmawialiście?- zapytała mama.
- O niczym- powiedział Luke.
Wywróciłam oczami. Wszyscy roześmiali się. Sama nie mogłam się powtrzymać. Pijąc kawę opowiadaliśmy mamie o Instytucie, lekcjach i nie tylko. Ominęliśmy tylko to, że Sally zaatakowała mnie i poprzednią noc spędziłam w szkrzydle szpitalnym.
- Mamo mieliście nam o czymś powiedzieć- przypomniałam.
- Ach, tak. No więc ja i Luke...eee...my spodziewamy się dziecka.
Byłam zaskoczona, ale również bardzo szczęśliwa. Pisnęłam i pobiegłam przytulić mamę. Roześmiała się.
- No to teraz wy. Co jest powodem waszej wizyty? Nie uwierzę, że tak po prostu chciałaś mnie odwiedzić.
- No tak. Muszę, znaczy musimy się czegoś dowiedzieć. Ostatnio byłam w pewnej...yyy...kryzysowej sytuacji. Nie miałam już nadziei na to, że znajdę jakieś wyjście. I wtedy przed oczami pojawiła się runa. Była to runa nie pochodząca z Szarej Księgi. Nikt jej wcześniej nie widział. Jace potrafi skoczyć z 15-stu metrów i nic mu się nie stanie. Nie będzie miał nawet draśnięcia. Dlaczego?
- Miałam nadzieję, że to nie wpłynie na ciebie- powiedziała mama chowając twarz w dłonie.- Podejrzewam, że posiadacie te szczególne umiejętności przez ekspertmenty Valentine`a.
- V-Valentine`a?
- Valentine`owi nie wystarczał krąg. Chciał być lepszy, mocniejszy, silniejszy od innych. Wypił krew demona, żeby móc nad nimi panować. Ciągle było mu mało. Chciał stworzyć wojownika, który będzie lepszy od innych Nocnych Łowców. Podał kilku ciężarnym kobietom małą dawkę krwi demona. Niestety ani żadne dziecko ani matka tego nie przeżyli. Miałam nadzieję, że to go zniechęci i nawet przez chwilę odniosłam takie wrażenie, bo zaprzestał eksperymentów. Zaczęłam jednak coś podejrzewać po spotkaniu z mamą Jace`a. Odwiedziła mnie z rocznym Jace`em kiedy powiedziałam jej, że jestem w ciąży. Wtedy napomknęła coś o tym, że źle znosiła ciążę i Valentine podawał jej jakieś lekarstwo. Na początku śmiertelnie się przeraziłam, że mógł podawać jej krew demona. Nie pasowało to jednak, ponieważ nikt nie przeżył po jej spożyciu. Wtedy Jace zrobił coś niezwykłego. Wykorzystał chwilę naszej nieuwagi i wszedł na wielką, dębową szafę, stojącą w hallu i po prostu z niej zeskoczył, jakby to był kilkunastocentymetrowy próg. Wiedziałam wtedy, że Valentine wciąż próbował stworzyć idealnego Nocnego Łowcę. Uświadomiłam sobie, że sama przyjęłam od niego kilka razy jakieś „lekarstwa”. Po wizycie Celine zapytałam go co jej podał, czy to znowu krew. Powiedział, że spróbował zupełnie z innej beczki i podał Celine krew anioła. Zapytałam czy mi również to podał. Uniknął odpowiedzi. Jak wiesz jakiś czas później wybuchło Powstanie i Valentine zginął. Nigdy się nie dowiedziałam czy to prawda. Teraz wiem, że tak- opowiedziała Jocelyn.
Popatrzyłam na Jace`a. Patrzył na moją mamę z lekkim zdziwnieniem, malującym się na jego twarzy. Nie wiedziałam co powiedzieć. Utkwiłam wzrok w stole. Znów dowiedziałam się, że ojciec był zły do szpiku kości. Wychodzi na to, że dla ojca byłam tylko cholernym ekserymentem!
- Clary, powiedz coś- powiedziała błagalnym tonem.
Podniosłam wzrok. Mama miała łzy w oczach, a Luke patrzył na mnie współczująco.
- Czyli to oznacza, że ja i Jace mamy większe stężenie krwi anioła niż inni Nefilim?- zapytałam szeptem.
- Tak. Macie więcej anielskiej krwi niż inni.
Popatrzyłam na Jace`a. Uśmiechnął się do mnie. Poczułam jak pod stołem znajoma dłoń ujmuję moją i pokrzepiająco ściska. Odwzajemniłam jego uśmiech.
****
Rozmiawialiśmy, śmialiśmy się i żartowaliśmy. Od mamy wyszliśmy dopiero późnym wieczorem. Pożegnałam się z mamą. Obiecaliśmy jej, że za niedługo znów ich odwiedzimy. Jestem przekonana, że mama polubiła Jace`a. Bardzo się cieszyłam z tego powodu. Po całym mnóstwie całusów i uścisków ruszyliśmy do Instytutu. Jace objął mnie w pasie, a ja oparłam głowę o jego ramię. Szliśmy przez ciemny park w zupełnej ciszy, drogę oświetlały nam pobliskie latarnie uliczne.
W Instytucie było cicho. Podejrzanie cicho. Jestem chyba przewrażliwiona. Poszłam do pokoju. Wzięłam szybki prysznic. Rzuciłam się na łóżko. Ktoś w nim jednak leżał. Pisnęłam z przerażenia.
- Cicho! Obudzisz wszystkich- usłyszałam znajomy głos.
- Jace ty idioto! Co ty robisz w moim łóżku?
- Leżę? Mam sobie iść?- zapytał podnosząc się.
- Nie! Zostań!- powidziałam i pchnęłam go na łóżko.
- Skoro nalegasz. Co będziemy robić?
- A co byś chciał?- zapytałam wodząc palcami po jego torsie.
- To- powiedział i namiętnie mnie pocałował.
Wplątałam palce w jego złociste włosy i usiadłam na nim okrakiem. Wpił się w moje usta. Ściągnęłam mu koszulkę. Nie przestając mnie całować badał dłońmi moje plecy. Przygryzłam delikatnie jego wargę. Jęknął cicho. Odwrócił nas i teraz to on był na górze. Jego ręce znajdowały się po obu stronach mojej głowy żeby mnie nie przygnieść. Składał pocałunki na mojej szyi.
- Kocham cię Jace- wyszeptałam.
- Ja ciebie też kocham Clary- odpowiedział.- Na czym to skończyliśmy?- zapytał ściągając moją koszulkę.Roześmiałam się cicho i go pocałowałam. - No tak- powiedział z uśmiechem na ustach. - Jesteś tego pewna?- zapytał.
- Nigdy nie byłam bardziej- powiedziałam i złączyłam nasze usta w pocałunku.
Przepraszam!!! :(((
Jest mi głupio, że Was zaniedbałam. Obiecuję poprawę! Przepraszam... Wybaczcie...
W nagrodę już jutro lub jeszcze dziś (!) lecz późno pojawi się następny rozdział. ;))
Przepraszam za błędy i literówki!
Pozdrawiam!!!
Szliśmy przez park w milczeniu. Mocno przytulałem Clary. Wtuliła twarz w moje ramię. Przytknąłem policzek do jej słodko pachnących rudych loków. Wdychałem różany zapach. Byłem zdziwiony, ponieważ większość dziewczyn woli słodki i mdlący zapach- na przykład wanilii. Clary jest jednak inna niż wszystkie dziewczyny. I to właśnie ta inność czyniła ją wyjątkową, nie gorszą lecz lepszą.
Moją głowę ciągle zaprzątało mnóstwo pytań. Dlaczego akurat my mamy te szczególne zdolności? Co też powie mama Clary? I jak zareaguje na wieść, że jesteśmy razem? Troszeczkę się stresowałem tym spotkaniem. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek wypowiem te dwa słowa: stresuję się! Co też Clary ze mną zrobiła? Uśmiechnąłem się.
- Jace słuchasz mnie?- głos Clarissy wyrwał mnie z zamyśleń.
- Tak, tak słucham- powiedziałem pośpiesznie.
- Nie kłam. Wiem, że nie słuchasz. Dlaczego się tak zacząłeś uśmiechać?
- Uświadomiłem sobie jak bardzo mnie zmieniłaś w środku. Zanim cię poznałem byłym bezwzględnym draniem, który rzucał dziewczyny po jednym dniu. Zjawiłaś się ty i wciągu kilku chwil stałem się nową, lepszą osobą. Stresuję się spotkaniem z twoją mamą. Umieram ze strachu za każdym razem, gdy coś ci się dzieje. Nauczyłaś mnie kochać. Dziękuję ci za to- powiedziałem i ją pocałowałem. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Przytuliła mnie i szepnęła :
- Miło jest przyjmować takie podziękowanie, ale myślę, że powinieneś wiedzieć, że stoimy już pod moim domem i mam wrażenie, że mama i Luke stoją w oknie i nas bacznie obserwują.
Delikatnie odsunęła się ode mnie. Trzymając się za ręce ruszyliśmy w stronę domu Clary. Był to pomalowany na biało dwupiętrowy budynek. Nie doszliśmy jeszcze do schodów, gdy drzwi otworzyły się. Stała w nich kobieta. Wyglądała jak obrobinkę starsza wersja mojej Clary. Uśmiechnęła się, jej szafirowe oczy rozbłysły i gestem zaprosiła nas do środka.
~Clary~
Weszliśmy do domu. Ściągnęliśmy kurtki. Mama mocno mnie przytuliła. Spojrzała na Jace`a.
- Jace Herondale- powiedział i złożył delikatny pocałunek na dłoni mamy.
- Jocelyn Fairchild.
- Za niedługo Graymark- wtrącił Luke, który pojawił się za plecami mamy.
Spojrzałam na mamę zdziwiona, ale też zdenerwowana, że mi nic nie powidziała.
- Mamo!- powiedziałam z wyrzutem.
- Chcieliśmy ci to powiedzieć jak tylko nadarzy się okazja. Pobieramy się za dwa miesiące.
Złożyliśmy im serdeczne gratulacje. Usiedliśmy przy stole w jadalnii.
- To ja pójdę zrobić kawę- powiedziała mama wstając od stołu.
- Pomogę ci- zaoferowałam i wstałam od stołu.
Poszłyśmy do kuchni. Nastawiłam wodę, a mama wyciągnęła filiżanki.
- Co tam u was słychać?- zaczęła mama.
- Dobrze. Pokaż pierścionek- podała mi rękę. Pierścionek był prosty z małym brylancikiem.
- Piękny- powiedziałam i mocno ją przytuliłam.
- Jest jeszcze coś co musimy ci powiedzieć.
- No mów!- mówiłam zniecierpliwiona.
- Powiemy to razem przy stole.
- Mamo! Powiedz!
- Nie.
- Pro...- przerwał mi gwizd czajnika.
Wyłączyłam wodę i zalałam kawę. Postawiłam filiżanki na tacy. Wróciłyśmy do jadalnii. Na nasz widok Jace i Luke przerwali rozmowę. Zasiadłyśmy przy stole.
- O czym rozmawialiście?- zapytała mama.
- O niczym- powiedział Luke.
Wywróciłam oczami. Wszyscy roześmiali się. Sama nie mogłam się powtrzymać. Pijąc kawę opowiadaliśmy mamie o Instytucie, lekcjach i nie tylko. Ominęliśmy tylko to, że Sally zaatakowała mnie i poprzednią noc spędziłam w szkrzydle szpitalnym.
- Mamo mieliście nam o czymś powiedzieć- przypomniałam.
- Ach, tak. No więc ja i Luke...eee...my spodziewamy się dziecka.
Byłam zaskoczona, ale również bardzo szczęśliwa. Pisnęłam i pobiegłam przytulić mamę. Roześmiała się.
- No to teraz wy. Co jest powodem waszej wizyty? Nie uwierzę, że tak po prostu chciałaś mnie odwiedzić.
- No tak. Muszę, znaczy musimy się czegoś dowiedzieć. Ostatnio byłam w pewnej...yyy...kryzysowej sytuacji. Nie miałam już nadziei na to, że znajdę jakieś wyjście. I wtedy przed oczami pojawiła się runa. Była to runa nie pochodząca z Szarej Księgi. Nikt jej wcześniej nie widział. Jace potrafi skoczyć z 15-stu metrów i nic mu się nie stanie. Nie będzie miał nawet draśnięcia. Dlaczego?
- Miałam nadzieję, że to nie wpłynie na ciebie- powiedziała mama chowając twarz w dłonie.- Podejrzewam, że posiadacie te szczególne umiejętności przez ekspertmenty Valentine`a.
- V-Valentine`a?
- Valentine`owi nie wystarczał krąg. Chciał być lepszy, mocniejszy, silniejszy od innych. Wypił krew demona, żeby móc nad nimi panować. Ciągle było mu mało. Chciał stworzyć wojownika, który będzie lepszy od innych Nocnych Łowców. Podał kilku ciężarnym kobietom małą dawkę krwi demona. Niestety ani żadne dziecko ani matka tego nie przeżyli. Miałam nadzieję, że to go zniechęci i nawet przez chwilę odniosłam takie wrażenie, bo zaprzestał eksperymentów. Zaczęłam jednak coś podejrzewać po spotkaniu z mamą Jace`a. Odwiedziła mnie z rocznym Jace`em kiedy powiedziałam jej, że jestem w ciąży. Wtedy napomknęła coś o tym, że źle znosiła ciążę i Valentine podawał jej jakieś lekarstwo. Na początku śmiertelnie się przeraziłam, że mógł podawać jej krew demona. Nie pasowało to jednak, ponieważ nikt nie przeżył po jej spożyciu. Wtedy Jace zrobił coś niezwykłego. Wykorzystał chwilę naszej nieuwagi i wszedł na wielką, dębową szafę, stojącą w hallu i po prostu z niej zeskoczył, jakby to był kilkunastocentymetrowy próg. Wiedziałam wtedy, że Valentine wciąż próbował stworzyć idealnego Nocnego Łowcę. Uświadomiłam sobie, że sama przyjęłam od niego kilka razy jakieś „lekarstwa”. Po wizycie Celine zapytałam go co jej podał, czy to znowu krew. Powiedział, że spróbował zupełnie z innej beczki i podał Celine krew anioła. Zapytałam czy mi również to podał. Uniknął odpowiedzi. Jak wiesz jakiś czas później wybuchło Powstanie i Valentine zginął. Nigdy się nie dowiedziałam czy to prawda. Teraz wiem, że tak- opowiedziała Jocelyn.
Popatrzyłam na Jace`a. Patrzył na moją mamę z lekkim zdziwnieniem, malującym się na jego twarzy. Nie wiedziałam co powiedzieć. Utkwiłam wzrok w stole. Znów dowiedziałam się, że ojciec był zły do szpiku kości. Wychodzi na to, że dla ojca byłam tylko cholernym ekserymentem!
- Clary, powiedz coś- powiedziała błagalnym tonem.
Podniosłam wzrok. Mama miała łzy w oczach, a Luke patrzył na mnie współczująco.
- Czyli to oznacza, że ja i Jace mamy większe stężenie krwi anioła niż inni Nefilim?- zapytałam szeptem.
- Tak. Macie więcej anielskiej krwi niż inni.
Popatrzyłam na Jace`a. Uśmiechnął się do mnie. Poczułam jak pod stołem znajoma dłoń ujmuję moją i pokrzepiająco ściska. Odwzajemniłam jego uśmiech.
****
Rozmiawialiśmy, śmialiśmy się i żartowaliśmy. Od mamy wyszliśmy dopiero późnym wieczorem. Pożegnałam się z mamą. Obiecaliśmy jej, że za niedługo znów ich odwiedzimy. Jestem przekonana, że mama polubiła Jace`a. Bardzo się cieszyłam z tego powodu. Po całym mnóstwie całusów i uścisków ruszyliśmy do Instytutu. Jace objął mnie w pasie, a ja oparłam głowę o jego ramię. Szliśmy przez ciemny park w zupełnej ciszy, drogę oświetlały nam pobliskie latarnie uliczne.
W Instytucie było cicho. Podejrzanie cicho. Jestem chyba przewrażliwiona. Poszłam do pokoju. Wzięłam szybki prysznic. Rzuciłam się na łóżko. Ktoś w nim jednak leżał. Pisnęłam z przerażenia.
- Cicho! Obudzisz wszystkich- usłyszałam znajomy głos.
- Jace ty idioto! Co ty robisz w moim łóżku?
- Leżę? Mam sobie iść?- zapytał podnosząc się.
- Nie! Zostań!- powidziałam i pchnęłam go na łóżko.
- Skoro nalegasz. Co będziemy robić?
- A co byś chciał?- zapytałam wodząc palcami po jego torsie.
- To- powiedział i namiętnie mnie pocałował.
Wplątałam palce w jego złociste włosy i usiadłam na nim okrakiem. Wpił się w moje usta. Ściągnęłam mu koszulkę. Nie przestając mnie całować badał dłońmi moje plecy. Przygryzłam delikatnie jego wargę. Jęknął cicho. Odwrócił nas i teraz to on był na górze. Jego ręce znajdowały się po obu stronach mojej głowy żeby mnie nie przygnieść. Składał pocałunki na mojej szyi.
- Kocham cię Jace- wyszeptałam.
- Ja ciebie też kocham Clary- odpowiedział.- Na czym to skończyliśmy?- zapytał ściągając moją koszulkę.Roześmiałam się cicho i go pocałowałam. - No tak- powiedział z uśmiechem na ustach. - Jesteś tego pewna?- zapytał.
- Nigdy nie byłam bardziej- powiedziałam i złączyłam nasze usta w pocałunku.
Przepraszam!!! :(((
Jest mi głupio, że Was zaniedbałam. Obiecuję poprawę! Przepraszam... Wybaczcie...
W nagrodę już jutro lub jeszcze dziś (!) lecz późno pojawi się następny rozdział. ;))
Przepraszam za błędy i literówki!
Pozdrawiam!!!
poniedziałek, 16 marca 2015
Liebster Blog Award #2
Z całego serca dziękuję Veronice Hunter za kolejną nominację do LBA. :))))
Pytania od Veroniki:
1. Twoja ulubiona książka ?
Wszystkie z serii DA. :))
2. Ulubiona postać ?
Clary <3
3. Jabłko czy banan ?
Jabłko.
4. 100 zł czy dwie książki z księgarni ?
Dwie książki.
5. Co robisz w wolnym czasie ?
Czytam książki, słucham muzyki i opiekuję się kuzynkami <33
6. Lubisz swoje życie ?
Tak.
7. Co byś chciał/a w sobie zmienić ?
Dużooo...
8. Twoje ulubione lody ?
Czekoladowe.
9. Jaki gatunek książek lubisz ?
Fantasy
10. Czemu ta tematyka bloga ?
Ponieważ kocham DA.
11. Róża czy lilia ?
Róża
Przepraszam, ale tym razem nie vędę nikogo nominować. Chciałabym również bardzo, bardzo, bardzo serdecznie podziękować za 1800 wyświetleń!!! Jesteście niesamowicie kochani! <33
Pytania od Veroniki:
1. Twoja ulubiona książka ?
Wszystkie z serii DA. :))
2. Ulubiona postać ?
Clary <3
3. Jabłko czy banan ?
Jabłko.
4. 100 zł czy dwie książki z księgarni ?
Dwie książki.
5. Co robisz w wolnym czasie ?
Czytam książki, słucham muzyki i opiekuję się kuzynkami <33
6. Lubisz swoje życie ?
Tak.
7. Co byś chciał/a w sobie zmienić ?
Dużooo...
8. Twoje ulubione lody ?
Czekoladowe.
9. Jaki gatunek książek lubisz ?
Fantasy
10. Czemu ta tematyka bloga ?
Ponieważ kocham DA.
11. Róża czy lilia ?
Róża
Przepraszam, ale tym razem nie vędę nikogo nominować. Chciałabym również bardzo, bardzo, bardzo serdecznie podziękować za 1800 wyświetleń!!! Jesteście niesamowicie kochani! <33
Rozdział 6. Odpuść Jace. Znam ten typ. Ona nie odpuści i postawi na swoim.
~Jace~
Na korytarzu wpadłem na Sally. Wyglądała normalnie. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. Jakby omal nie zabiła Clary! Uśmiechnęła się do mnie. Zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej. Cały się gotowałem.
- Oh. Hej Jace.
- Jak śmiesz się do mnie odzywać?! Omal nie zabiłaś osoby, którą kocham najbardziej na świecie!
- Jeszcze ci nie przeszło?
- Ty mała, wredna suko! Dlaczego to zrobiłaś? Na dodatek nasączyłaś czymś sztylet.
- Być może...
- Być może?! Ty jesteś nienormalna! Omal nie zabiłaś człowieka! Nie ruszyło cię to wcale?
- Może gdyby to nie była Clary to kto wie...
Wtedy nie wytrzymałem. Puściły mi nerwy. Przycisnąłem Sally do ściany.
- Jeszcze raz zrobisz coś Clary to przysięgam na Anioła, że cię zabiję!- wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
Puściłem Sally i odszedłem od niej jak najszybciej.
~Clary~
Jace wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Zostałam sama z tym dziwakiem, Magnusem. Powoli podszedł do mojego łóżka.
- Witaj Clary- powiedział sympatycznym tonem.
- Witam .
- Pozwolisz, że rzucę okiem na ranę- wskazał mój brzuch.
- Naturalnie- odpowiedziałam i pociągnęłam koszulkę.
Magnus odwinął opatrunek. Na widok rany syknął.
- Oj nie wygląda to dobrze.
- Ale uda się mnie wyleczyć? -zapytałam przerażona.
- Naturalnie biszkopciku.
Biszkopciku? Serio? Magnus przyłożył dłonie do mojej rany. Wyszeptał kilka słów w nieznanym mi języku. Spod jego dłoni zaczęły wypływać srebrne iskry. Zamknęłam oczy. Czułam ciepło rozchodzące się po całym ciele. Robiło mi się coraz ciepłej, a po chwili zrobiło mi się strasznie zimno. Otworzyłam powoli oczy. Magnus stał nade mną i patrzył z wyraźnym zainteresowaniem.
- Jesteś inna, prawda?- zapytał.
- Co masz na myśli mówiąc inna?
- Wyjątkowa. Masz dar.
- Ja, jaki dar?- zapytałam zdziwiona.
- Nie robisz rzeczy, których inni nie potrafią?
- Potrafię tworzyć nowe runy.
- Lecz nie tylko ty masz dar.
- Naprawdę?- zapytałam zdziwiona.- Ktoś jeszcze potrafi tworzyć runy?
- Niekoniecznie jest to dar tworzenia nowych run, ale dar.
- Po czym pan rozpoznaje czy ktoś ma dar?
- Dzięki aurze- powiedział.- Każdy człowiek ją ma. Twoja jest większa. Podobnie Jace`a.
- Jace`a?
- Co mnie?- zapytał Jace, który właśnie wszedł do skrzydła szpitalnego.
- Twoja i Clary aura jest większa niż normalnych ludzi. Macie dary. Clary potrafi tworzyć nowe runy. A ty co potrafisz?
- Bardzo wiele wspaniałych rzeczy- powiedział, a ja przewróciłam oczami.
- Chodzi mi o coś czego żaden inny Nocny Łowca nie potrafi- uściślił Magnus.
- Kiedyś skoczyłem z 15 metrów i nic mi się nie stało.
- Imponujące. Tylko dlaczego akurat wy dwoje posiadacie niezwykłe umiejętności? - dumał czarodziej.
- Nie wiem. Clary masz jakiś pomysł?- zwrócił się do mnie Jace.
- Nie, ale może moja mama będzie coś wiedziała. Chodźmy do niej- powiedziałam i wstałam z łóżka.
- O nie, nie ty nigdzie nie idziesz!- powiedział.
- Ale już czuje się dobrze.
- Nie ma mów...
- Odpuść Jace- przerwał mu Magnus.- Znam ten typ. Ona nie odpuści i postawi na swoim.
-Ekhem. Ja tu jestem- wtrąciłam.- Idziemy?
- Clary proszę cię...
- Przestań marudzić i chodź- powiedziałam i wyszłam z pomieszczenia.
Nie zatrzymując się wzruszyłam do swojego pokoju. Nie zamknęłam drzwi, bo wiedziałam, że Jace za mną idzie. Wyciągnęłam z szafy czarne rurki i granatowy sweterek.
- Rozmyśliłaś się? - zapytał. Popatrzyłam na niego jak na debila.- Czyli nie- westchnął.
Wzięłam szybki prysznic i rozczesałam włosy. Jace stał oparty o drzwi. Podeszłam do niego i przytuliłam się do niego. Złapał mnie za rękę i wyszliśmy z mojego pokoju. Ubraliśmy się i wyszliśmy z Instytutu. Objął mnie w pasie. Szliśmy w milczeniu.
- Twoja mama wie o nas? - zapytał Jace.
- Chyba nie.
- Aha- powiedział dziwnym tonem.
- Ej co jest?
- Nic. A kto jej powie?- zapytał przestraszonym tonem.
- No nie- wybuchnęłam śmiechem.- Nie. Mów. Że. Boisz. Się. Mojej. Mamy.- powiedziałam krztusząc się że śmiechu.
- Bardzo śmieszne- powiedział ironicznie.- Twoja mama to Jocelyn Morgenstern. Każdy by się bał.
- Fairchild- poprawiłam go.- Nie jest taka straszna. Obronię cię- poklepałam go po policzku.
Uśmiechnął się. Przytulił mnie mocniej i pocałował mnie w czubek głowy.
I kolejny rodział. Wiem, że nudny. Przepraszam :((( Kolejny nie wiem kiedy. W tym tygodniu mam dużo sprawdzianów w szkole. Pozdrawiam!!!!
Na korytarzu wpadłem na Sally. Wyglądała normalnie. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. Jakby omal nie zabiła Clary! Uśmiechnęła się do mnie. Zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej. Cały się gotowałem.
- Oh. Hej Jace.
- Jak śmiesz się do mnie odzywać?! Omal nie zabiłaś osoby, którą kocham najbardziej na świecie!
- Jeszcze ci nie przeszło?
- Ty mała, wredna suko! Dlaczego to zrobiłaś? Na dodatek nasączyłaś czymś sztylet.
- Być może...
- Być może?! Ty jesteś nienormalna! Omal nie zabiłaś człowieka! Nie ruszyło cię to wcale?
- Może gdyby to nie była Clary to kto wie...
Wtedy nie wytrzymałem. Puściły mi nerwy. Przycisnąłem Sally do ściany.
- Jeszcze raz zrobisz coś Clary to przysięgam na Anioła, że cię zabiję!- wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
Puściłem Sally i odszedłem od niej jak najszybciej.
~Clary~
Jace wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Zostałam sama z tym dziwakiem, Magnusem. Powoli podszedł do mojego łóżka.
- Witaj Clary- powiedział sympatycznym tonem.
- Witam .
- Pozwolisz, że rzucę okiem na ranę- wskazał mój brzuch.
- Naturalnie- odpowiedziałam i pociągnęłam koszulkę.
Magnus odwinął opatrunek. Na widok rany syknął.
- Oj nie wygląda to dobrze.
- Ale uda się mnie wyleczyć? -zapytałam przerażona.
- Naturalnie biszkopciku.
Biszkopciku? Serio? Magnus przyłożył dłonie do mojej rany. Wyszeptał kilka słów w nieznanym mi języku. Spod jego dłoni zaczęły wypływać srebrne iskry. Zamknęłam oczy. Czułam ciepło rozchodzące się po całym ciele. Robiło mi się coraz ciepłej, a po chwili zrobiło mi się strasznie zimno. Otworzyłam powoli oczy. Magnus stał nade mną i patrzył z wyraźnym zainteresowaniem.
- Jesteś inna, prawda?- zapytał.
- Co masz na myśli mówiąc inna?
- Wyjątkowa. Masz dar.
- Ja, jaki dar?- zapytałam zdziwiona.
- Nie robisz rzeczy, których inni nie potrafią?
- Potrafię tworzyć nowe runy.
- Lecz nie tylko ty masz dar.
- Naprawdę?- zapytałam zdziwiona.- Ktoś jeszcze potrafi tworzyć runy?
- Niekoniecznie jest to dar tworzenia nowych run, ale dar.
- Po czym pan rozpoznaje czy ktoś ma dar?
- Dzięki aurze- powiedział.- Każdy człowiek ją ma. Twoja jest większa. Podobnie Jace`a.
- Jace`a?
- Co mnie?- zapytał Jace, który właśnie wszedł do skrzydła szpitalnego.
- Twoja i Clary aura jest większa niż normalnych ludzi. Macie dary. Clary potrafi tworzyć nowe runy. A ty co potrafisz?
- Bardzo wiele wspaniałych rzeczy- powiedział, a ja przewróciłam oczami.
- Chodzi mi o coś czego żaden inny Nocny Łowca nie potrafi- uściślił Magnus.
- Kiedyś skoczyłem z 15 metrów i nic mi się nie stało.
- Imponujące. Tylko dlaczego akurat wy dwoje posiadacie niezwykłe umiejętności? - dumał czarodziej.
- Nie wiem. Clary masz jakiś pomysł?- zwrócił się do mnie Jace.
- Nie, ale może moja mama będzie coś wiedziała. Chodźmy do niej- powiedziałam i wstałam z łóżka.
- O nie, nie ty nigdzie nie idziesz!- powiedział.
- Ale już czuje się dobrze.
- Nie ma mów...
- Odpuść Jace- przerwał mu Magnus.- Znam ten typ. Ona nie odpuści i postawi na swoim.
-Ekhem. Ja tu jestem- wtrąciłam.- Idziemy?
- Clary proszę cię...
- Przestań marudzić i chodź- powiedziałam i wyszłam z pomieszczenia.
Nie zatrzymując się wzruszyłam do swojego pokoju. Nie zamknęłam drzwi, bo wiedziałam, że Jace za mną idzie. Wyciągnęłam z szafy czarne rurki i granatowy sweterek.
- Rozmyśliłaś się? - zapytał. Popatrzyłam na niego jak na debila.- Czyli nie- westchnął.
Wzięłam szybki prysznic i rozczesałam włosy. Jace stał oparty o drzwi. Podeszłam do niego i przytuliłam się do niego. Złapał mnie za rękę i wyszliśmy z mojego pokoju. Ubraliśmy się i wyszliśmy z Instytutu. Objął mnie w pasie. Szliśmy w milczeniu.
- Twoja mama wie o nas? - zapytał Jace.
- Chyba nie.
- Aha- powiedział dziwnym tonem.
- Ej co jest?
- Nic. A kto jej powie?- zapytał przestraszonym tonem.
- No nie- wybuchnęłam śmiechem.- Nie. Mów. Że. Boisz. Się. Mojej. Mamy.- powiedziałam krztusząc się że śmiechu.
- Bardzo śmieszne- powiedział ironicznie.- Twoja mama to Jocelyn Morgenstern. Każdy by się bał.
- Fairchild- poprawiłam go.- Nie jest taka straszna. Obronię cię- poklepałam go po policzku.
Uśmiechnął się. Przytulił mnie mocniej i pocałował mnie w czubek głowy.
I kolejny rodział. Wiem, że nudny. Przepraszam :((( Kolejny nie wiem kiedy. W tym tygodniu mam dużo sprawdzianów w szkole. Pozdrawiam!!!!
piątek, 13 marca 2015
Rozdział 5. Gdybym mógł wziąłbym jej ból na siebie.
~Clary~
Spojrzałam na zegarek. Było po 23. Siedziałam na łóżku myśląc w jaki sposób mogę pokonać Sally. Nic nie przychodziło mi do głowy. Jak pokonać Sally? Walka, Sally, zwycięstwo. Ciągle nic. Czego mi brakuje? Zwinności? Szybkości? Siły? Tak siły! Siła, siła, siła... Nagle przed oczami pojawiła mi się runa. Były to dwie przecinające się w połowie kreski. Każda z nich miała na końcu kilka zawijasów. Nie znam takiej runy. Szybko wyciągnęłam szkicownik i narysowałam runę. Znam wiele run pochodzących z Szarej Księgi, ale takiej nie. Skąd wzięła się ta runa? Skąd ja ją znam? Może ta runa jest moim jedynym wyjściem? Nie wydawała się podejrzana. Wręcz przeciwnie biła od niej taka pozytywna energia. To jest to! W końcu co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Wzięłam stelę w dłoń i pewnymi ruchami narysowałam runę na przedramieniu. Spojrzałam na nią. Wyglądała normalnie. Wzruszyłam ramionami. Narysowałam sobie jeszcze kilka run. Szybkość, lekkość, bezszelestność. Przebrałam się w strój bojowy. Schowałam stelę do buta. Powtykałam „kilka” sztyletów za pas. Wzięłam seraficki miecz w lewą dłoń, a w prawą świecący kamień. Wyszłam na korytarz. Z pomiędzy moich palców wyciekało światło. Powoli poruszałam się. Chwilę później znalazłam się przed Salą Treningową. Wzięłam głeboki oddech i otworzyłam drzwi. Minęła chwila zanim przyzwyczaiłam oczy do światła, które się tam paliło. Z boku stała Sally. Kiedy mnie zobaczyła ruszyła w moją stronę. Zauważyłam, że ona też ma na sobie strój bojowy.
- Czyli jednak się zjawiłaś? Już miałam nadzieję, że nie bedę sobie musiała rąk brudzić- powiedziała z krzywym uśmieszkiem.
- Przykro mi, że cię zmartwiłam. A może bałaś się, że przegrasz?
- Nie masz ze mną szans. Zaczynamy?
- Okej. Są jakieś zasady?
- Tylko jedna. Muszę uważać żeby cię nie zabić.
Schowałam kamień do kieszeni. Miecz wetknęłam za pas. Najpierw skorzystam ze sztyletów. Ustawiłyśmy się naprzeciwko siebie. Nie chciałam pierwsza ruszać na Sally. Ona też chyba nie miała zamiaru. Zrobiłam krok w lewą stronę. Sally zrobiła krok w prawą. Nie chcę już dłużej bawić się w kotka i myszkę. Sally chyba czytała w moich myślach, bo jednoczeście rzuciłyśmy się na siebie. Sally zamachnęła się swoim mieczem. W ostatniej chwili uchyliłam się od ostrza. Rzuciłam w nią sztyletem. Uchyliła się. Rzuciłam jeszcze kilkoma sztyletami. Trafiłam ostatnim chyba trafiłam, bo usłyszałam syk. Sally znów natrała na mnie. Uskoczyłam w lewo. Wyciągnęłam miecz. Wyszeptałam cichutko „Gabriel” i ostrze rozbłysło. Tym razem to ja natarłam na Sally. Przez chwilę było słychać tylko odgłos uderzanej o siebie stali. Zamachnęłam się mocno i wytrąciłam miecz z jej rąk. Uśmiechnęłam się. Ona wykorzystała moment kiedy się rozluźniłam i kopnęła mnie w dłoń wytrącając mi tym samym miecz. Spojrzałam w stronę miecza. Był za daleko. Ruszyłam w stronę Sally. Ona ruszyła w moją. Rzuciłam się na nią. Upadła pod wpływem siły mojego uderzenia. Wow. Ta runa chyba działa. Złapałam ją za nadgarstki unieruchamiając je. Próbowała je wyszarpnąć jednak mój uścisk był żelazny. Przetoczyłyśmy się tak, że teraz ona była na górze, a ja pod nią. Leżała na mnie tak, że nie mogłam się ruszyć. Wyciągnęła zza swojego pasa swój ostatni sztylet. Cholera! Mój ostatni sztylet jest przymocowany na pasku na mojej łydce. Nie ma mowy żebym go dosięgnęła. Sally przyłożyła mi sztylet do gardła. Wstrzymałam oddech. Zmieniła trochę pozycję, uwalniając tym samym moje nogi. Zebrałam wszystkie siły i kopnęłam Sally. Odrzuciło ją do tyłu. Przeleciała przez kawałek pomieszczenia. Szybko wydobyłam sztylet. Sally podniosła się. Wściekła mocniej zacisnęła rękę na sztylecie. Rzuciła się w moją stronę z niesamowitą prędkością. Wpadła we mnie z takim impetem, że wylądowałam na ziemii. Usiadła na mnie okrakiem. Po raz drugi przycisnęła sztylet do mojego gardła. Kiedy upadłam sztylet wypadł mi z dłoni. Leży kilka centymetrów ode mnie. Wyciągnęłam rękę. Jeszcze troszeczkę... Jeszcze, jeszcze... Wreszcie poczułam zimną stal na czubkach palców. Delikatnie przysunęłam go bardziej. Jeszcze bliżej. Zacisnęłam dłoń na rękojeści.
- Ostatnie słowa suko- wycedziła Sally przez zęby.
Poruszyłam dłonią. Sally spojrzała na moje przedramię. Jej oczy rozszerzyły się. Spojrzała na mnie z przerażeniem.
- C-co to za runa?
- Nie wiem- wychrypiałam.
- Skąd ją wzięłaś?! To nie jest runa z Szarej Księgi.
Była wyraźnie roztrzęsiona. Wykorzystałam ten moment i wbiłam jej sztylet w udo. Wyślizgnęłam się i podniosłam z podłogi.
- Kto się śmieje ten się śmieje ostatni- powiedziałam z uśmiechem.
- Masz rację- uśmiechnęła się.
Jej ruch był błyskawiczny. Poczułam ból w podbrzuszu. Spojrzałam w dół. Z mojego brzucha wystawała rękojeść sztyletu. Nie wyciągnęłam żeby nie powiększyć krwotoku. Robiło mi się coraz słabiej. Widziałam plamy przed oczami. Upadłam na kolana.
- CLARY!!!- usłyszałam krzyk.
- Jace- szepnęłam.
Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam to była twarz Jace`a. Ogarnęła mnie ciemność.
~Jace~
Zegar wybił północ. Nie mogłem spać. Leżałem na łóżku i wpatrywałem się w sufit. Miałem dziwne odczucie, że coś jest nie tak. Ale przecież wszyscy są cali i napewno już śpią. Wciąż nie dawało mi to spokoju. Wstałem i skierowałem kroki do kuchni. Wziąłem z szafki szklankę i nalałem wody. Siedziałem na krześle w ciszy sącząc chłodną, orzeźwiającą wodę. Usłyszałem jakiś hałas dochodzący spod moich stóp. Po kuchnią była sala treningowa. Czy to możliwe żeby ktoś o tej porze trenował? Muszę to sprawdzić. Wróciłem jeszcze do pokoju po serafickie ostrze. Chwilę później już stałem przed drzwiami od Sali. Ostrożnie otworzyłem drzwi. Zobaczyłem dwie postacie. Były to ewidentnie dziewczyny. Jedna z nich miała blond włosy. Sally. Druga rude. O nie! Clary. W tym momencie Clary wyślizgnęła się Sally i stanęła na nogach. Uśmiechnęła się do blondynki i coś powiedziała. Ta wykonała błyskawiczny ruch dłonią. Odsunęła się od rudej. Clary osunęła się na kolana. W jej brzuch był wbity sztylet. Kolana się pode mną ugięły. Clary. Moja Clary.
- CLARY!!- ryknąłem i pobiegłem w jej stronę.
Nigdy nie biegłem tak szybko. Dobiegłem do dziewczyny. Złapałem jej twarz w dłonie.
- Jace- szepnęła i straciła przytomność.
- Clary! Clary! Słyszysz mnie?- krzyczałem lecz ona nie reagowała. - Ty idiotko! Coś ty zrobiła!- wydarłem się na Sally.
Wziąłem Clary najdelikatniej jak potrafiłem i wybiegłem z Sali. Była leciutka jak piórko. W mgnieniu oka znalazłem się na odpowiednim piętrze.
- HODGE!!! HODGE!!!HODGE!!!- krzyczałem najgłośniej jak umiałem, mam w nosie, że obudzę cały Instytut.
Hodge wybiegł z ze swojego pokoju. Miał na sobie szlafrok. Moje krzyki obudziły pozostałych mieszkańców Instytutu. Wszyscy znaleźli się na korytarzu.
- Jace szybko do skrzydła szpitalnego!- powiedział Hodge i pobiegł, a ja ruszyłem za nim.
Wbiegł do szkrzydła i wskazał łóżko abym położył na nim nieprzytomną Clary. Delikatnie położyłem dziewczynę na najbliższym łóżku. Clary oddychała coraz płyciej. Jej życie wisi na włosku. Hodge podszedł do Clary. Złapał rękojeść sztyletu i zdecydowanym ruchem wyciągnął go z jej brzucha. Odłożył sztylet i podwinął koszulkę mojej dziewczyny. Syknąłem na widok rany. Była głęboka. Krew szybko z niej wypływała.
- Jace podaj mi stele. Muszę zatamować krwawienie- powiedział i wyciągnął dłoń w moją stronę.
Podałem mu moją stelę. Narysował Clary Irtaze. Krew wypływała wolniej, wolniej aż w końcu całkowicie pozostała. Rana jednak pozostała.
- Hodge dlaczego rana nie zniknęła?- zapytałem.
- Najwidoczniej sztylet był przeklęty lub nasączony jakąś trucizną. Żeby ją całkowicie wyleczyć potrzebny jest czarownik. Narazie podam jej wywar żeby zmniejszyć ból. Poczekaj chwilę. Mam w gabinecie mały zapas najpotrzebniejszych mikstur- powiedział i opuścił pomieszczenie.
Wrócił po chwili niosąc w ręce kubek z jakąś różowawą, bezwonną cieczą. Rozchylił usta Clary i wlał obrobinkę. Oddech Clary uspokoił się. Hodge założył opatrunek, powiedział, że przyjdzie tu rano i wyszedł. Usiadłem przy łóżku Clary. Ująłem delikatnie jej dłoń. Przytuliłem policzek do jej dłoni.
- Clary czy ciebie kompletnie porąbało? Jak mogłaś coś takiego zrobić? To było kompletnie nieodpowiedzialne. Mogło ci się stać coś jeszcze gorszego. Nie wyobrażam sobie swojego życia bez twojego uśmiechu, blasku twoich szafirowych oczu czy twoich zaczerwienionych policzków. Kocham cię. Dlaczego chcesz się zabić? Kiedy cię tam zobaczyłem to moje serce przestało bić. Myślałem o najgorszym. Bałem się cholernie, że ci się cię stracę. Nie rób tego więcej. Proszę...- mówiłem niewiedząc czy mnie słyszy.
Poruszyła lekko dłonią. Może jednak mnie słyszy. Uśmiechnąłem się. Oparłem głowę o materac. Cały czas na nią patrzyłem.
********
Otworzyłem oczy. Było jasno. Cholera! Zasnąłem! Szybko podniosłem się. Clary spała. Wyglądała tak niewinnie z ognistymi włosami rozrzuconymi wokół głowy. Gdyby nie to, że widziałem wszystko na własne oczy nie uwierzyłbym, że ona może z kimś walczyć. Odgarnąłem jej włosy z twarzy. Otworzyła oczy.
- Przepraszam nie chciałem cię obudzić- powiedziałem.
- Nic nie szkodzi i tak nie spałam- powiedziała i lekko podniosła się. Syknęła.
- Bardzo boli?- zapytałem wskazując na ranę.
- Troszkę- powiedziała i lekko uśmiechnęła się.
- Co ci szczeliło do tego zakutego łba?
- Ja chciałam żeby dała nam spokój.
- Clary ona jest o głowę wyższa od ciebie. Ciesz się, że tak to się skończyło. Mogło być o wiele gorzej.
- Przepraszam.
- Przestań- pogłaskałem ją po policzku.- Wypij lepiej lekarstwo.
Pomogłem jej się podnieść. Podałem jej kubek. Piła małymi łyczkami. Oddała mi pusty kubek.
- Lepiej?- zapytałem.
- O wiele- uśmiechnęła się.
- Dziwi mnie jednak to, że udało ci się wtedy odepchnąć Sally.
- To chyba dzięki runie.
- Runie? Jakiej runie?
- No tej- powiedziała i pokazała na swoje przedramię.
Otworzyłem szeroko oczy za zdziwienia. To były dwie przecinające się w połowie kreski z kilkoma zawijasami na końcu. Nie znam takiej runy. Napewno nie pochodzi z Szarej Księgi. Co to za runa?
Skąd Clary ją zna?
- Skąd ty ją wytrzasnęłaś?
- Ja.. nie wiem. Po prostu ją zobaczyłam tak nagle.
- Jesteś nieodpowiedzialna. Jak można rysować sobie runę, której się nie zna?
- Możesz przestać cały czas powtarzać, że jestem nieodpowiedzialna?- powiedziała lekko zirytowana.
- Po prostu się o ciebie martwię czy tak trudno to zrozumieć?- powiedziałem i pogłaskałem ją po policzku.
- Przepraszam- powiedziała i spuściła głowę.
- Ej- złapałem jej brodę i uniosłem ją tak żeby patrzyła mi w oczy. - Było minęło, ale nie rób tak więcej- pocałowałem ją w usta.
Uśmiechnęła się. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Po chwili jednak skrzywiła się. Musi ją koszmarnie boleć. Gdybym mógł wziąłbym jej ból na siebie. Popatrzyłem na nią współczująco. Gdzie ten czarownik?! Jak na zawołanie drzwi otworzyły się, a w nich stanął facet. Co najmniej dziwny. Miał całe włosy w brokacie. Ubrany był w żarówiasty garnitur, jasnoczerwoną koszulę i śliwkowe spodnie.
- Jestem Magnus Bane, Wielki Czarownik Brooklynu- przedstawił się i ukłonił.- Możesz zostawić nas samych?- zwrócił się do mnie.
Spojrzałem na Clary. Skinęła głową. Westchnąłem i wyszedłem ze skrzydła szpitalnego. Na korytarzu wpadłem na...
Wróciłam!!!! Przepraszam jeśli Was rozczarowałam tym rodziałem. :(((
Następny będzie za 2-3 dni. :))
Pozdrawiam!!!
Spojrzałam na zegarek. Było po 23. Siedziałam na łóżku myśląc w jaki sposób mogę pokonać Sally. Nic nie przychodziło mi do głowy. Jak pokonać Sally? Walka, Sally, zwycięstwo. Ciągle nic. Czego mi brakuje? Zwinności? Szybkości? Siły? Tak siły! Siła, siła, siła... Nagle przed oczami pojawiła mi się runa. Były to dwie przecinające się w połowie kreski. Każda z nich miała na końcu kilka zawijasów. Nie znam takiej runy. Szybko wyciągnęłam szkicownik i narysowałam runę. Znam wiele run pochodzących z Szarej Księgi, ale takiej nie. Skąd wzięła się ta runa? Skąd ja ją znam? Może ta runa jest moim jedynym wyjściem? Nie wydawała się podejrzana. Wręcz przeciwnie biła od niej taka pozytywna energia. To jest to! W końcu co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Wzięłam stelę w dłoń i pewnymi ruchami narysowałam runę na przedramieniu. Spojrzałam na nią. Wyglądała normalnie. Wzruszyłam ramionami. Narysowałam sobie jeszcze kilka run. Szybkość, lekkość, bezszelestność. Przebrałam się w strój bojowy. Schowałam stelę do buta. Powtykałam „kilka” sztyletów za pas. Wzięłam seraficki miecz w lewą dłoń, a w prawą świecący kamień. Wyszłam na korytarz. Z pomiędzy moich palców wyciekało światło. Powoli poruszałam się. Chwilę później znalazłam się przed Salą Treningową. Wzięłam głeboki oddech i otworzyłam drzwi. Minęła chwila zanim przyzwyczaiłam oczy do światła, które się tam paliło. Z boku stała Sally. Kiedy mnie zobaczyła ruszyła w moją stronę. Zauważyłam, że ona też ma na sobie strój bojowy.
- Czyli jednak się zjawiłaś? Już miałam nadzieję, że nie bedę sobie musiała rąk brudzić- powiedziała z krzywym uśmieszkiem.
- Przykro mi, że cię zmartwiłam. A może bałaś się, że przegrasz?
- Nie masz ze mną szans. Zaczynamy?
- Okej. Są jakieś zasady?
- Tylko jedna. Muszę uważać żeby cię nie zabić.
Schowałam kamień do kieszeni. Miecz wetknęłam za pas. Najpierw skorzystam ze sztyletów. Ustawiłyśmy się naprzeciwko siebie. Nie chciałam pierwsza ruszać na Sally. Ona też chyba nie miała zamiaru. Zrobiłam krok w lewą stronę. Sally zrobiła krok w prawą. Nie chcę już dłużej bawić się w kotka i myszkę. Sally chyba czytała w moich myślach, bo jednoczeście rzuciłyśmy się na siebie. Sally zamachnęła się swoim mieczem. W ostatniej chwili uchyliłam się od ostrza. Rzuciłam w nią sztyletem. Uchyliła się. Rzuciłam jeszcze kilkoma sztyletami. Trafiłam ostatnim chyba trafiłam, bo usłyszałam syk. Sally znów natrała na mnie. Uskoczyłam w lewo. Wyciągnęłam miecz. Wyszeptałam cichutko „Gabriel” i ostrze rozbłysło. Tym razem to ja natarłam na Sally. Przez chwilę było słychać tylko odgłos uderzanej o siebie stali. Zamachnęłam się mocno i wytrąciłam miecz z jej rąk. Uśmiechnęłam się. Ona wykorzystała moment kiedy się rozluźniłam i kopnęła mnie w dłoń wytrącając mi tym samym miecz. Spojrzałam w stronę miecza. Był za daleko. Ruszyłam w stronę Sally. Ona ruszyła w moją. Rzuciłam się na nią. Upadła pod wpływem siły mojego uderzenia. Wow. Ta runa chyba działa. Złapałam ją za nadgarstki unieruchamiając je. Próbowała je wyszarpnąć jednak mój uścisk był żelazny. Przetoczyłyśmy się tak, że teraz ona była na górze, a ja pod nią. Leżała na mnie tak, że nie mogłam się ruszyć. Wyciągnęła zza swojego pasa swój ostatni sztylet. Cholera! Mój ostatni sztylet jest przymocowany na pasku na mojej łydce. Nie ma mowy żebym go dosięgnęła. Sally przyłożyła mi sztylet do gardła. Wstrzymałam oddech. Zmieniła trochę pozycję, uwalniając tym samym moje nogi. Zebrałam wszystkie siły i kopnęłam Sally. Odrzuciło ją do tyłu. Przeleciała przez kawałek pomieszczenia. Szybko wydobyłam sztylet. Sally podniosła się. Wściekła mocniej zacisnęła rękę na sztylecie. Rzuciła się w moją stronę z niesamowitą prędkością. Wpadła we mnie z takim impetem, że wylądowałam na ziemii. Usiadła na mnie okrakiem. Po raz drugi przycisnęła sztylet do mojego gardła. Kiedy upadłam sztylet wypadł mi z dłoni. Leży kilka centymetrów ode mnie. Wyciągnęłam rękę. Jeszcze troszeczkę... Jeszcze, jeszcze... Wreszcie poczułam zimną stal na czubkach palców. Delikatnie przysunęłam go bardziej. Jeszcze bliżej. Zacisnęłam dłoń na rękojeści.
- Ostatnie słowa suko- wycedziła Sally przez zęby.
Poruszyłam dłonią. Sally spojrzała na moje przedramię. Jej oczy rozszerzyły się. Spojrzała na mnie z przerażeniem.
- C-co to za runa?
- Nie wiem- wychrypiałam.
- Skąd ją wzięłaś?! To nie jest runa z Szarej Księgi.
Była wyraźnie roztrzęsiona. Wykorzystałam ten moment i wbiłam jej sztylet w udo. Wyślizgnęłam się i podniosłam z podłogi.
- Kto się śmieje ten się śmieje ostatni- powiedziałam z uśmiechem.
- Masz rację- uśmiechnęła się.
Jej ruch był błyskawiczny. Poczułam ból w podbrzuszu. Spojrzałam w dół. Z mojego brzucha wystawała rękojeść sztyletu. Nie wyciągnęłam żeby nie powiększyć krwotoku. Robiło mi się coraz słabiej. Widziałam plamy przed oczami. Upadłam na kolana.
- CLARY!!!- usłyszałam krzyk.
- Jace- szepnęłam.
Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam to była twarz Jace`a. Ogarnęła mnie ciemność.
~Jace~
Zegar wybił północ. Nie mogłem spać. Leżałem na łóżku i wpatrywałem się w sufit. Miałem dziwne odczucie, że coś jest nie tak. Ale przecież wszyscy są cali i napewno już śpią. Wciąż nie dawało mi to spokoju. Wstałem i skierowałem kroki do kuchni. Wziąłem z szafki szklankę i nalałem wody. Siedziałem na krześle w ciszy sącząc chłodną, orzeźwiającą wodę. Usłyszałem jakiś hałas dochodzący spod moich stóp. Po kuchnią była sala treningowa. Czy to możliwe żeby ktoś o tej porze trenował? Muszę to sprawdzić. Wróciłem jeszcze do pokoju po serafickie ostrze. Chwilę później już stałem przed drzwiami od Sali. Ostrożnie otworzyłem drzwi. Zobaczyłem dwie postacie. Były to ewidentnie dziewczyny. Jedna z nich miała blond włosy. Sally. Druga rude. O nie! Clary. W tym momencie Clary wyślizgnęła się Sally i stanęła na nogach. Uśmiechnęła się do blondynki i coś powiedziała. Ta wykonała błyskawiczny ruch dłonią. Odsunęła się od rudej. Clary osunęła się na kolana. W jej brzuch był wbity sztylet. Kolana się pode mną ugięły. Clary. Moja Clary.
- CLARY!!- ryknąłem i pobiegłem w jej stronę.
Nigdy nie biegłem tak szybko. Dobiegłem do dziewczyny. Złapałem jej twarz w dłonie.
- Jace- szepnęła i straciła przytomność.
- Clary! Clary! Słyszysz mnie?- krzyczałem lecz ona nie reagowała. - Ty idiotko! Coś ty zrobiła!- wydarłem się na Sally.
Wziąłem Clary najdelikatniej jak potrafiłem i wybiegłem z Sali. Była leciutka jak piórko. W mgnieniu oka znalazłem się na odpowiednim piętrze.
- HODGE!!! HODGE!!!HODGE!!!- krzyczałem najgłośniej jak umiałem, mam w nosie, że obudzę cały Instytut.
Hodge wybiegł z ze swojego pokoju. Miał na sobie szlafrok. Moje krzyki obudziły pozostałych mieszkańców Instytutu. Wszyscy znaleźli się na korytarzu.
- Jace szybko do skrzydła szpitalnego!- powiedział Hodge i pobiegł, a ja ruszyłem za nim.
Wbiegł do szkrzydła i wskazał łóżko abym położył na nim nieprzytomną Clary. Delikatnie położyłem dziewczynę na najbliższym łóżku. Clary oddychała coraz płyciej. Jej życie wisi na włosku. Hodge podszedł do Clary. Złapał rękojeść sztyletu i zdecydowanym ruchem wyciągnął go z jej brzucha. Odłożył sztylet i podwinął koszulkę mojej dziewczyny. Syknąłem na widok rany. Była głęboka. Krew szybko z niej wypływała.
- Jace podaj mi stele. Muszę zatamować krwawienie- powiedział i wyciągnął dłoń w moją stronę.
Podałem mu moją stelę. Narysował Clary Irtaze. Krew wypływała wolniej, wolniej aż w końcu całkowicie pozostała. Rana jednak pozostała.
- Hodge dlaczego rana nie zniknęła?- zapytałem.
- Najwidoczniej sztylet był przeklęty lub nasączony jakąś trucizną. Żeby ją całkowicie wyleczyć potrzebny jest czarownik. Narazie podam jej wywar żeby zmniejszyć ból. Poczekaj chwilę. Mam w gabinecie mały zapas najpotrzebniejszych mikstur- powiedział i opuścił pomieszczenie.
Wrócił po chwili niosąc w ręce kubek z jakąś różowawą, bezwonną cieczą. Rozchylił usta Clary i wlał obrobinkę. Oddech Clary uspokoił się. Hodge założył opatrunek, powiedział, że przyjdzie tu rano i wyszedł. Usiadłem przy łóżku Clary. Ująłem delikatnie jej dłoń. Przytuliłem policzek do jej dłoni.
- Clary czy ciebie kompletnie porąbało? Jak mogłaś coś takiego zrobić? To było kompletnie nieodpowiedzialne. Mogło ci się stać coś jeszcze gorszego. Nie wyobrażam sobie swojego życia bez twojego uśmiechu, blasku twoich szafirowych oczu czy twoich zaczerwienionych policzków. Kocham cię. Dlaczego chcesz się zabić? Kiedy cię tam zobaczyłem to moje serce przestało bić. Myślałem o najgorszym. Bałem się cholernie, że ci się cię stracę. Nie rób tego więcej. Proszę...- mówiłem niewiedząc czy mnie słyszy.
Poruszyła lekko dłonią. Może jednak mnie słyszy. Uśmiechnąłem się. Oparłem głowę o materac. Cały czas na nią patrzyłem.
********
Otworzyłem oczy. Było jasno. Cholera! Zasnąłem! Szybko podniosłem się. Clary spała. Wyglądała tak niewinnie z ognistymi włosami rozrzuconymi wokół głowy. Gdyby nie to, że widziałem wszystko na własne oczy nie uwierzyłbym, że ona może z kimś walczyć. Odgarnąłem jej włosy z twarzy. Otworzyła oczy.
- Przepraszam nie chciałem cię obudzić- powiedziałem.
- Nic nie szkodzi i tak nie spałam- powiedziała i lekko podniosła się. Syknęła.
- Bardzo boli?- zapytałem wskazując na ranę.
- Troszkę- powiedziała i lekko uśmiechnęła się.
- Co ci szczeliło do tego zakutego łba?
- Ja chciałam żeby dała nam spokój.
- Clary ona jest o głowę wyższa od ciebie. Ciesz się, że tak to się skończyło. Mogło być o wiele gorzej.
- Przepraszam.
- Przestań- pogłaskałem ją po policzku.- Wypij lepiej lekarstwo.
Pomogłem jej się podnieść. Podałem jej kubek. Piła małymi łyczkami. Oddała mi pusty kubek.
- Lepiej?- zapytałem.
- O wiele- uśmiechnęła się.
- Dziwi mnie jednak to, że udało ci się wtedy odepchnąć Sally.
- To chyba dzięki runie.
- Runie? Jakiej runie?
- No tej- powiedziała i pokazała na swoje przedramię.
Otworzyłem szeroko oczy za zdziwienia. To były dwie przecinające się w połowie kreski z kilkoma zawijasami na końcu. Nie znam takiej runy. Napewno nie pochodzi z Szarej Księgi. Co to za runa?
Skąd Clary ją zna?
- Skąd ty ją wytrzasnęłaś?
- Ja.. nie wiem. Po prostu ją zobaczyłam tak nagle.
- Jesteś nieodpowiedzialna. Jak można rysować sobie runę, której się nie zna?
- Możesz przestać cały czas powtarzać, że jestem nieodpowiedzialna?- powiedziała lekko zirytowana.
- Po prostu się o ciebie martwię czy tak trudno to zrozumieć?- powiedziałem i pogłaskałem ją po policzku.
- Przepraszam- powiedziała i spuściła głowę.
- Ej- złapałem jej brodę i uniosłem ją tak żeby patrzyła mi w oczy. - Było minęło, ale nie rób tak więcej- pocałowałem ją w usta.
Uśmiechnęła się. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Po chwili jednak skrzywiła się. Musi ją koszmarnie boleć. Gdybym mógł wziąłbym jej ból na siebie. Popatrzyłem na nią współczująco. Gdzie ten czarownik?! Jak na zawołanie drzwi otworzyły się, a w nich stanął facet. Co najmniej dziwny. Miał całe włosy w brokacie. Ubrany był w żarówiasty garnitur, jasnoczerwoną koszulę i śliwkowe spodnie.
- Jestem Magnus Bane, Wielki Czarownik Brooklynu- przedstawił się i ukłonił.- Możesz zostawić nas samych?- zwrócił się do mnie.
Spojrzałem na Clary. Skinęła głową. Westchnąłem i wyszedłem ze skrzydła szpitalnego. Na korytarzu wpadłem na...
Wróciłam!!!! Przepraszam jeśli Was rozczarowałam tym rodziałem. :(((
Następny będzie za 2-3 dni. :))
Pozdrawiam!!!
Liebster Blog Award
WOW. Tylko tyle mogę powiedzieć. Jestem bardzo wzruszona. Aż 3 nominacje! Sama w to nie wierzę. Dziękuję z całego serca za nominację:
Veronice Hunter
paulinie.patrycji
Tess
DZIĘKUJĘ!!!!! <3 <3 <3
Pozwolicie, że odpowiem na wszystkie pytania w jednym poście.
Pytania od Veroniki Hunter
1. Jaki jest twój ulubiony kolor ?
Czarny.
2. Jak się nazywa twoją ulubiona książka ?
Nie mam ulubionej. Napewno wszystkie z serii DA, Demony Lisy Desroches i wiele wiele innych. :)))
3. Pisanie to twoja pasa czy hobby ?
Zdecydowanie pasja. <3
4. Co cię nakłoniło do założenia bloga ?
Moja głowa. Pękała od nadmiaru pomysłów na historię Nocnych Łowców.
5. Jesteś osobą towarzyską czy może bardziej samotnikiem ?
Zależy. Czasem wolę pobyć sama. Czasem zaś muszę po prostu z kimś się spotkać, bo inaczej zwariuję.
6. Co lubisz robić w wolnym czasie ?
Czytać, słuchać muzyki i pisać. <3
7. Czekolada czy vanilja ?
Czekolada!
8. Paryż czy Alicante (Hiszpania) ?
Alicante
9. Film czy książka ?
Książka
10. Kim chcesz zostać w przyszłości ?
U mnie to się zmienia co kilka dni. Teraz lekarzem.
11. Czego ostatnio słuchasz ?
Wszystkiego. Od muzyki, która daje do myślenia (polecam gorąco Martę Bijan) przez pop do muzyki głośnej, imprezowej.
Pytania od pauliny.patrycji
1. Dlaczego zaczęłaś/eś pisać?
Zaczęłam pisać, ponieważ miałam mnóstwo pomysłów.
2. Dlaczego akurat ta tematyka?
Kocham DA <3
3. Jaki jest twój ulubiony film?
Love, Rosie , Dary Anioła , Bez Miłości Ani Słowa.
4. Jaka jest twoja ulubiona książka?
Nie mam ulubionej.
5. Jaka jest twoja ulubiona piosenka?
Nie mam ulubionej, ale ostatnio lubię David Guetta- Dangerous.
6. Jaki/ jaka jest twój ulubiony pisarz/ pisarka?
J.K.Rowling, Cassandra Clare, John Green, Lisa Desroches
7. Jaki jest twój ulubiony kolor?
Czarny.
8. Co wybierasz: prawdziwa miłość czy życie w dostatku?
Prawdziwa miłość
9. Dobra książka czy ploteczki z koleżankami?
Dobra książka
10. Co lubisz robić w wolnym czasie?
Czytać, słuchać muzyki i pisać
11. Czym kierujesz się w życiu?
Niczym
Pytania od Tess
1) Czym się inspirujesz kiedy piszesz bloga?
Czasem jak zobaczę jakiś obrazek, zdanie, cytat to od razu tysiąc pomysłów na minutę.
2) Jaka jest Twoja ulubiona książka i dlaczego?
Wszystkie Dary Anioła, ponieważ są bardzo ciekawe, jedyne w swiom rodzaju, opowiadają o bezgranicznej miłości gdzie jedna osoba jest gotowa oddać życie za drugą osobę.
3)Co robisz żeby się odstresować?
Włączam muzykę na full
4) Jakie jest Twoje hobby (oprócz pisania)?
Czytanie, chemia
5) Jakie jest Twoje największe marzenie?
Żeby być szczęśliwym
6) Jaki jest Twój ulubiony bohater (książkowy lub filmowy)?
Clary Fray/Fairchild/Morgenstern
7) Masz jakiś autorytet?
Mam
8) Góry czy morze?
Góry
9) Jesteś osobą spokojną czy raczej szaloną?
Raczej szaloną
10) Co rozumiesz przez: "dobrze się bawić"
Być zadowolnym
11) Dlaczego piszesz bloga? Dla przyjemności czy raczej z obowiązku?
Piszę go z przyjemności
Moje pytania:
1. Clary czy Tessa? Dlaczego?
2. Ulubiony aktor.
3. Ulubiona aktorka.
4. Dlaczego akurat ta tematyka bloga?
5. Ulubiony kolor.
6. Gdzie wolałabyś mieszkać w Nowym Jorku czy Londynie?
7. Jeśli mogłabyś żyć w dowolnie wybranej książce jaka by to była i dlaczego?
8. Ulubiony film.
9. Co byś w sobie zmieniła?
10. Jaką moc chciałabyś mieć?
11. Czym się inspirujesz?
Nominuje:
- http://daryaniola-innahistoria.blogspot.fi/?m=1
- http://nocnilowcy.blogspot.com/?m=1
- http://jucy123.blogspot.fi/?m=1
Jeszcze raz dziękuję!!!! <3
Rozdział pojawi się jutro lub jeszcze dzisiaj. A tak wgl to Dary Anioła są winne mojej jedynce z polskiego, bo zamiast przeczytać 200 stronną lekturę to czytałam 300 stronne Dary Anioła :/
Veronice Hunter
paulinie.patrycji
Tess
DZIĘKUJĘ!!!!! <3 <3 <3
Pozwolicie, że odpowiem na wszystkie pytania w jednym poście.
Pytania od Veroniki Hunter
1. Jaki jest twój ulubiony kolor ?
Czarny.
2. Jak się nazywa twoją ulubiona książka ?
Nie mam ulubionej. Napewno wszystkie z serii DA, Demony Lisy Desroches i wiele wiele innych. :)))
3. Pisanie to twoja pasa czy hobby ?
Zdecydowanie pasja. <3
4. Co cię nakłoniło do założenia bloga ?
Moja głowa. Pękała od nadmiaru pomysłów na historię Nocnych Łowców.
5. Jesteś osobą towarzyską czy może bardziej samotnikiem ?
Zależy. Czasem wolę pobyć sama. Czasem zaś muszę po prostu z kimś się spotkać, bo inaczej zwariuję.
6. Co lubisz robić w wolnym czasie ?
Czytać, słuchać muzyki i pisać. <3
7. Czekolada czy vanilja ?
Czekolada!
8. Paryż czy Alicante (Hiszpania) ?
Alicante
9. Film czy książka ?
Książka
10. Kim chcesz zostać w przyszłości ?
U mnie to się zmienia co kilka dni. Teraz lekarzem.
11. Czego ostatnio słuchasz ?
Wszystkiego. Od muzyki, która daje do myślenia (polecam gorąco Martę Bijan) przez pop do muzyki głośnej, imprezowej.
Pytania od pauliny.patrycji
1. Dlaczego zaczęłaś/eś pisać?
Zaczęłam pisać, ponieważ miałam mnóstwo pomysłów.
2. Dlaczego akurat ta tematyka?
Kocham DA <3
3. Jaki jest twój ulubiony film?
Love, Rosie , Dary Anioła , Bez Miłości Ani Słowa.
4. Jaka jest twoja ulubiona książka?
Nie mam ulubionej.
5. Jaka jest twoja ulubiona piosenka?
Nie mam ulubionej, ale ostatnio lubię David Guetta- Dangerous.
6. Jaki/ jaka jest twój ulubiony pisarz/ pisarka?
J.K.Rowling, Cassandra Clare, John Green, Lisa Desroches
7. Jaki jest twój ulubiony kolor?
Czarny.
8. Co wybierasz: prawdziwa miłość czy życie w dostatku?
Prawdziwa miłość
9. Dobra książka czy ploteczki z koleżankami?
Dobra książka
10. Co lubisz robić w wolnym czasie?
Czytać, słuchać muzyki i pisać
11. Czym kierujesz się w życiu?
Niczym
Pytania od Tess
1) Czym się inspirujesz kiedy piszesz bloga?
Czasem jak zobaczę jakiś obrazek, zdanie, cytat to od razu tysiąc pomysłów na minutę.
2) Jaka jest Twoja ulubiona książka i dlaczego?
Wszystkie Dary Anioła, ponieważ są bardzo ciekawe, jedyne w swiom rodzaju, opowiadają o bezgranicznej miłości gdzie jedna osoba jest gotowa oddać życie za drugą osobę.
3)Co robisz żeby się odstresować?
Włączam muzykę na full
4) Jakie jest Twoje hobby (oprócz pisania)?
Czytanie, chemia
5) Jakie jest Twoje największe marzenie?
Żeby być szczęśliwym
6) Jaki jest Twój ulubiony bohater (książkowy lub filmowy)?
Clary Fray/Fairchild/Morgenstern
7) Masz jakiś autorytet?
Mam
8) Góry czy morze?
Góry
9) Jesteś osobą spokojną czy raczej szaloną?
Raczej szaloną
10) Co rozumiesz przez: "dobrze się bawić"
Być zadowolnym
11) Dlaczego piszesz bloga? Dla przyjemności czy raczej z obowiązku?
Piszę go z przyjemności
Moje pytania:
1. Clary czy Tessa? Dlaczego?
2. Ulubiony aktor.
3. Ulubiona aktorka.
4. Dlaczego akurat ta tematyka bloga?
5. Ulubiony kolor.
6. Gdzie wolałabyś mieszkać w Nowym Jorku czy Londynie?
7. Jeśli mogłabyś żyć w dowolnie wybranej książce jaka by to była i dlaczego?
8. Ulubiony film.
9. Co byś w sobie zmieniła?
10. Jaką moc chciałabyś mieć?
11. Czym się inspirujesz?
Nominuje:
- http://daryaniola-innahistoria.blogspot.fi/?m=1
- http://nocnilowcy.blogspot.com/?m=1
- http://jucy123.blogspot.fi/?m=1
Jeszcze raz dziękuję!!!! <3
Rozdział pojawi się jutro lub jeszcze dzisiaj. A tak wgl to Dary Anioła są winne mojej jedynce z polskiego, bo zamiast przeczytać 200 stronną lekturę to czytałam 300 stronne Dary Anioła :/
poniedziałek, 9 marca 2015
Rozdział 4. Niezupełnie o to mi chodziło, ale dobrze wiedzieć.
~Isabelle~
Kończyliśmy jeść śniadanie. Dokładnie obrzuciłam wzrokiem cały stół. Brakowało mi kogoś.
- Jem?- powiedziałam do bliżniaka siedzącego naprzeciwko mnie.- Widziałeś Jace`a albo Clary?
- Clary nie widziałem od czasu lekcji, a Jace`a widziałem wieczorem. A tak na marginesie nie jestem Jem.
- Wybacz- powiedziałam zawstydzona.
- Żartowałem. Jestem Jem- powiedział wyraźnie dumny z siebie.
Już sięgałam po solniczkę żeby w niego rzucić. Stwierdziłam jednak, że zrobię to później. Teraz poszukam Clary. No i Jace`a. Wstałam od stołu. Co najpierw powinnam sprawdzić? Wiem! Pokój Clary. Ruszyłam w stronę pokoju przyjaciółki. Otworzyłam drzwi. Widok, który tam zastałam wprawił mnie w niemałe zdumienie. Clary spała przytulona do... Jace`a. Ale jak? Przecież kilka dni temu skakali sobie do gardeł. I zapewne gdyby nie ja to zabili się. Znaczy raczej Clary Jace`a, bo on raczej nie uderzyłby dziewczyny.
- I co znalazłaś ją?- zapytał Will lub Jem, który szedł w moją stronę.
- No- wydusiłam tylko.
- Co tak stoisz?
- Sam zobacz- powiedziałam i pokazałam mu ręką żeby zajrzał do pokoju.
Wzruszył ramionami. Wszedł do pokoju. Widok Clary i Jace`a nie wprawił go w osłupienie. Wręcz przeciwnie. Stał na środku pokoju i uśmiechał się.
- Wiedziałem, że to się tak skończy- powiedział.- Zróbmy im zdjęcia- powiedział i wyjął swój telefon.
Wyjęłam swój telefon i zaczełam robić zdjęcia zakochanym. Po zrobieniu kilku spojrzałam na Jema. On też skończył. Pokazał głową drzwi. Wycofaliśmy się bezgłośnie. Już mieliśmy wychodzić, gdy trafiły w nas poduszki. Obejrzeliśmy się. Clary i Jace już nie spali. Siedzieli na łóżku i trzymali w rękach następne poduszki z zamiarem rzucenia w nas. W ich oczach czaiło się rozbawienie.
- Yyy... To był pomysł Jema lub Willa- powiedziałam szybko i pokazałam palcem chłopaka.
- Jema. I tak to mój pomysł. A teraz te zdjęcia wydrukuję i powieszę wszędzie. A swoją drogą Jace śpisz z otwartą buzią- powiedział i wybiegł z pokoju.
- Wcale nie- obruszył się Jace i wybiegł za Jemem.
- Faceci- westchnęłam.
Clary nic nie powiedziała tylko opadła z zadowoloną miną na poduszki.
~Clary~
Zadowolona opadłam na poduszki. Chciałam jeszcze poleżeć jednak Iz miała chyba inne plany. Patrzyła na mnie wyczekująco.
- Jejku Iz przestań się tak na mnie gapić. O co ci chodzi?- nie wytrzymałam w końcu.
- Jeszcze się pytasz? Kilka dni temu skakałaś Jace`owi do gardła, a teraz jak gdyby nigdy nic śpicie razem. Clary czy wy...
- Nie. Nie spaliśmy ze sobą- przerwałam jej.
- Niezupełnie o to mi chodziło, ale dobrze wiedzieć. Chodziło mi o to czy wy chodzicie ze sobą?
- Oh..- powiedziałam zawstydzona. - Chyba tak. Znaczy tak.
- Okej. Więc czemu nie przyszliście na kolację? Mieliście inne zajęcia?- uniosła brwi.
- A ty tylko o jednym. Czy każda dziewczyna z chłopakiem pierwsze co powinni zrobić to iść do łóżka?- powiedziałam zdenerwowana, a Isabelle wzruszyła ramionami. - Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie to pierwotnie mieliśmy zamiar iść na kolację, ale spotkaliśmy...
- Sally- dokończyła za mnie.
- Skąd wiedziałaś?
- Proszę cię kto inny mógł wam zepsuć nastrój niż dziewczyna, która ewidentnie leci na twojego CHŁOPAKA- powiedziała podkreślając ostatnie słowo.
- No nie wiem. Teraz Iz ja zadam ci pytanie. Co cię łączy z Jemem?
- Mnie z Jemem?- wybuchnęła śmiechem. - Co mnie niby z nim ma łączyć?
- Widzę jak na siebie patrzycie. Nie jestem głupia Iz.
- Przestań Clary przecież ja mam chłopaka. Lepiej się ubierz, bo za pół godziny mamy trening.
- Isabelle nie mogłaś mi wcześniej powiedzieć?- krzyknęłam wyskakując z łóżka.
- Nie pytałaś. Poza tym to nie moja wina, że śpisz do południa.
Rzuciłam się w stronę szafy. Wyciągnęłam z niej luźne czarne leginsy i czarny T-shirt. Pobiegłam do łazienki i szybko wzięłam prysznic. Ubrałam się i rozczesałam włosy i upięłam je w kucyka. Wyszłam z łazienki. Zegar na ścianie wskazywał 9:55. Mam jeszcze pięć minut. Założyłam czarne trampki i schowałam do nich stelę. Wetknęłam jeszcze kilka sztyletów za pasek spodni. Pobiegłam w stronę Sali Treningowej. Hodge nienawidził spóźniania się. Na lekcji panowała zasada: Ile minut spóźnienia tyle dodatkowych kółek na rozgrzewkę. Nie miałam ochoty na bieganie więcej niż potrzeba. Weszłam do Sali. Hodge`a jeszcze nie było. Odetchnęłam z ulgą. Zauważyłam, że w kącie stoi Jace i patrzy na mnie wyczekująco. Ruszyłam w jego stronę. Nagle drogę ktoś zastąpił mi drogę, a raczej ktosia.
- Sally. Coż za miłe spotkanie- powiedziałam sarkastycznie.
- Zależy dla kogo.
- Mów o co ci chodzi.
- Raczej o kogo. Chodzi mi o Jace`a. Odczep się od niego, bo pożałujesz.
- Tak? A co mi zrobisz?
- Chyba nie chcesz wiedzieć- powiedziała z krzywym uśmieszkiem.
- Jeśli Jace powie mi żebym dała mu spokój to zrobię to. Kocham go i zrobię wszystko żeby był szczęśliwy- powiedziałam pewnym tonem. - Nie licz jednak, że twoje słowa cokolwiek zmienią. Jace kocha mnie, a ja jego.
- On cię nie kocha. Nie możesz dać mu szczęścia.
- Nic nie możesz wiedzieć o nim- powiedziałam przez zęby.
- Wiem więcej niż ci się wydaje. Znudzi się zaraz tobą i wróci do mnie!- powiedziała głośno, a kilka osób spojrzała na nas.
- Daj nam spokój, proszę- powiedziałam błagalnym tonem.
- Musisz uczciwie zawalczyć o Jace`a- powiedziała.
Spojrzałam na mojego chłopaka. Patrzył na mnie. Kocham go i zrobię wszystko żebyśmy mieli spokój. A co jeśli Sally ma rację? Jace mnie nie kocha? Nie. Powiedział, że mnie kocha, a ja jego. Nie kłamałby w takiej sytuacji.
- Dobra niech ci będzie. O co ci dokładnie chodzi?- warknęłam.
- Dziś o północy w tej sali. Jeśli wygrasz to dam wam spokój. Jeśli nie to ty zostawisz Jace`a. Umowa stoi?- wyciągnęła dłoń w moją stronę.
Zawachałam się. Sally jest ode mnie wyższa o głowę. Zapewne silniejsza, ale jeśli dzięki temu da nam spokój to zaryzykuję.
- Stoi- szybko uściskałam jej dłoń.
Odeszłam od niej i podeszłam do Jace`a. Pocałował mnie w policzek i przytulił. Złapałam go za rękę.
- Kocham cię- powiedziałam.
- Ja ciebie też- odpowiedział.
Staliśmy tak chwilę. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich. Mierzyły nas od stóp do głów. Jedynymi osobami, które nie wyglądały na zdziwione byli Izzy i Jem. Do sali wbiegł zdyszany Hodge.
- Przepraszam za spóżnienie- powiedział.- Zaczynamy. Osiem kółek na rozgrzewkę!
Westchnęłam. Puściłam rękę Jace`a i zaczęliśmy bieg.
Rozdział krótki. Następny nie pojawi się raczej w tym tygodniu, bo wyjeżdżam i może być kiepsko z internetem. :(
Postram się to wam wynagrodzić następnym rozdziałem :))))
Przepraszam za błędy.
Pozdrawiam!!!
Kończyliśmy jeść śniadanie. Dokładnie obrzuciłam wzrokiem cały stół. Brakowało mi kogoś.
- Jem?- powiedziałam do bliżniaka siedzącego naprzeciwko mnie.- Widziałeś Jace`a albo Clary?
- Clary nie widziałem od czasu lekcji, a Jace`a widziałem wieczorem. A tak na marginesie nie jestem Jem.
- Wybacz- powiedziałam zawstydzona.
- Żartowałem. Jestem Jem- powiedział wyraźnie dumny z siebie.
Już sięgałam po solniczkę żeby w niego rzucić. Stwierdziłam jednak, że zrobię to później. Teraz poszukam Clary. No i Jace`a. Wstałam od stołu. Co najpierw powinnam sprawdzić? Wiem! Pokój Clary. Ruszyłam w stronę pokoju przyjaciółki. Otworzyłam drzwi. Widok, który tam zastałam wprawił mnie w niemałe zdumienie. Clary spała przytulona do... Jace`a. Ale jak? Przecież kilka dni temu skakali sobie do gardeł. I zapewne gdyby nie ja to zabili się. Znaczy raczej Clary Jace`a, bo on raczej nie uderzyłby dziewczyny.
- I co znalazłaś ją?- zapytał Will lub Jem, który szedł w moją stronę.
- No- wydusiłam tylko.
- Co tak stoisz?
- Sam zobacz- powiedziałam i pokazałam mu ręką żeby zajrzał do pokoju.
Wzruszył ramionami. Wszedł do pokoju. Widok Clary i Jace`a nie wprawił go w osłupienie. Wręcz przeciwnie. Stał na środku pokoju i uśmiechał się.
- Wiedziałem, że to się tak skończy- powiedział.- Zróbmy im zdjęcia- powiedział i wyjął swój telefon.
Wyjęłam swój telefon i zaczełam robić zdjęcia zakochanym. Po zrobieniu kilku spojrzałam na Jema. On też skończył. Pokazał głową drzwi. Wycofaliśmy się bezgłośnie. Już mieliśmy wychodzić, gdy trafiły w nas poduszki. Obejrzeliśmy się. Clary i Jace już nie spali. Siedzieli na łóżku i trzymali w rękach następne poduszki z zamiarem rzucenia w nas. W ich oczach czaiło się rozbawienie.
- Yyy... To był pomysł Jema lub Willa- powiedziałam szybko i pokazałam palcem chłopaka.
- Jema. I tak to mój pomysł. A teraz te zdjęcia wydrukuję i powieszę wszędzie. A swoją drogą Jace śpisz z otwartą buzią- powiedział i wybiegł z pokoju.
- Wcale nie- obruszył się Jace i wybiegł za Jemem.
- Faceci- westchnęłam.
Clary nic nie powiedziała tylko opadła z zadowoloną miną na poduszki.
~Clary~
Zadowolona opadłam na poduszki. Chciałam jeszcze poleżeć jednak Iz miała chyba inne plany. Patrzyła na mnie wyczekująco.
- Jejku Iz przestań się tak na mnie gapić. O co ci chodzi?- nie wytrzymałam w końcu.
- Jeszcze się pytasz? Kilka dni temu skakałaś Jace`owi do gardła, a teraz jak gdyby nigdy nic śpicie razem. Clary czy wy...
- Nie. Nie spaliśmy ze sobą- przerwałam jej.
- Niezupełnie o to mi chodziło, ale dobrze wiedzieć. Chodziło mi o to czy wy chodzicie ze sobą?
- Oh..- powiedziałam zawstydzona. - Chyba tak. Znaczy tak.
- Okej. Więc czemu nie przyszliście na kolację? Mieliście inne zajęcia?- uniosła brwi.
- A ty tylko o jednym. Czy każda dziewczyna z chłopakiem pierwsze co powinni zrobić to iść do łóżka?- powiedziałam zdenerwowana, a Isabelle wzruszyła ramionami. - Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie to pierwotnie mieliśmy zamiar iść na kolację, ale spotkaliśmy...
- Sally- dokończyła za mnie.
- Skąd wiedziałaś?
- Proszę cię kto inny mógł wam zepsuć nastrój niż dziewczyna, która ewidentnie leci na twojego CHŁOPAKA- powiedziała podkreślając ostatnie słowo.
- No nie wiem. Teraz Iz ja zadam ci pytanie. Co cię łączy z Jemem?
- Mnie z Jemem?- wybuchnęła śmiechem. - Co mnie niby z nim ma łączyć?
- Widzę jak na siebie patrzycie. Nie jestem głupia Iz.
- Przestań Clary przecież ja mam chłopaka. Lepiej się ubierz, bo za pół godziny mamy trening.
- Isabelle nie mogłaś mi wcześniej powiedzieć?- krzyknęłam wyskakując z łóżka.
- Nie pytałaś. Poza tym to nie moja wina, że śpisz do południa.
Rzuciłam się w stronę szafy. Wyciągnęłam z niej luźne czarne leginsy i czarny T-shirt. Pobiegłam do łazienki i szybko wzięłam prysznic. Ubrałam się i rozczesałam włosy i upięłam je w kucyka. Wyszłam z łazienki. Zegar na ścianie wskazywał 9:55. Mam jeszcze pięć minut. Założyłam czarne trampki i schowałam do nich stelę. Wetknęłam jeszcze kilka sztyletów za pasek spodni. Pobiegłam w stronę Sali Treningowej. Hodge nienawidził spóźniania się. Na lekcji panowała zasada: Ile minut spóźnienia tyle dodatkowych kółek na rozgrzewkę. Nie miałam ochoty na bieganie więcej niż potrzeba. Weszłam do Sali. Hodge`a jeszcze nie było. Odetchnęłam z ulgą. Zauważyłam, że w kącie stoi Jace i patrzy na mnie wyczekująco. Ruszyłam w jego stronę. Nagle drogę ktoś zastąpił mi drogę, a raczej ktosia.
- Sally. Coż za miłe spotkanie- powiedziałam sarkastycznie.
- Zależy dla kogo.
- Mów o co ci chodzi.
- Raczej o kogo. Chodzi mi o Jace`a. Odczep się od niego, bo pożałujesz.
- Tak? A co mi zrobisz?
- Chyba nie chcesz wiedzieć- powiedziała z krzywym uśmieszkiem.
- Jeśli Jace powie mi żebym dała mu spokój to zrobię to. Kocham go i zrobię wszystko żeby był szczęśliwy- powiedziałam pewnym tonem. - Nie licz jednak, że twoje słowa cokolwiek zmienią. Jace kocha mnie, a ja jego.
- On cię nie kocha. Nie możesz dać mu szczęścia.
- Nic nie możesz wiedzieć o nim- powiedziałam przez zęby.
- Wiem więcej niż ci się wydaje. Znudzi się zaraz tobą i wróci do mnie!- powiedziała głośno, a kilka osób spojrzała na nas.
- Daj nam spokój, proszę- powiedziałam błagalnym tonem.
- Musisz uczciwie zawalczyć o Jace`a- powiedziała.
Spojrzałam na mojego chłopaka. Patrzył na mnie. Kocham go i zrobię wszystko żebyśmy mieli spokój. A co jeśli Sally ma rację? Jace mnie nie kocha? Nie. Powiedział, że mnie kocha, a ja jego. Nie kłamałby w takiej sytuacji.
- Dobra niech ci będzie. O co ci dokładnie chodzi?- warknęłam.
- Dziś o północy w tej sali. Jeśli wygrasz to dam wam spokój. Jeśli nie to ty zostawisz Jace`a. Umowa stoi?- wyciągnęła dłoń w moją stronę.
Zawachałam się. Sally jest ode mnie wyższa o głowę. Zapewne silniejsza, ale jeśli dzięki temu da nam spokój to zaryzykuję.
- Stoi- szybko uściskałam jej dłoń.
Odeszłam od niej i podeszłam do Jace`a. Pocałował mnie w policzek i przytulił. Złapałam go za rękę.
- Kocham cię- powiedziałam.
- Ja ciebie też- odpowiedział.
Staliśmy tak chwilę. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich. Mierzyły nas od stóp do głów. Jedynymi osobami, które nie wyglądały na zdziwione byli Izzy i Jem. Do sali wbiegł zdyszany Hodge.
- Przepraszam za spóżnienie- powiedział.- Zaczynamy. Osiem kółek na rozgrzewkę!
Westchnęłam. Puściłam rękę Jace`a i zaczęliśmy bieg.
Rozdział krótki. Następny nie pojawi się raczej w tym tygodniu, bo wyjeżdżam i może być kiepsko z internetem. :(
Postram się to wam wynagrodzić następnym rozdziałem :))))
Przepraszam za błędy.
Pozdrawiam!!!
niedziela, 8 marca 2015
Rozdział 3. Na razie wystarczy. Ale moje piękne ego potrzebuje więcej,
~ Clary~
Od wyścigu minęło kilka dni. Już zaklimatyzowałam się w tym miejscu. Poznałam wiele nowych osób. Najbardziej polubiłam Olivię Carstairs, która jest w moim wieku. Ma długie do połowy pleców, jasne blond włosy. Ma bardzo jasną karnację i duże, szare oczy. Jest średniego wzrostu. Poznałam jeszcze bliźniaków Willa i Jema Blackthorn. Są niemal identyczni. Takie same błękitne oczy, ciemne włosy, usta, nos, rysy twarzy. Odróżnia ich jedynie to, że Jem jest nieznacznie wyższy. Jest jeszcze James Parker, chłopak Iz. Wysoki brunet. Jak jest najbardziej lubiana osoba to i musi być ta najmniej lubiana. Nazywa się Sally Wayland. Już same imię wskazuje, że mamy doczynienia z kretynką. Jest wprost jak ze snów chłopców. Wysoka, długie nogi, blond włosy, wielkie piersi, seksowna. I wprost mnie nienawidzi. Ja jej zresztą też.
Wściekła wyrwałam i pogięłam kolejną kartkę ze szkicownika. Cisnęłam ją przez pokój. Odbiła się od ściany i spadła na podłogę. Nie wiem na co byłam tak wściekła. Może na Jema, że znów schował moją książkę? Nie, on to robi prawie codziennie. Może na Jace`a? Też nie. Nie odzywa się do mnie od czasu wyścigu w parku. A może na Sally? Nie, nie mam za co. ,,Czyżby?,,-odezwał się głosik w mojej głowie. Próbowałam sobie przypomnieć. Na pewno nie chodzi o to, że całowała się z Jace`em. Co mnie to obchodzi? Jednak jak zobaczyłam ich poczułam jakby w moje serce wbiło się milion igieł. Odrzuciłam tę myśl od siebie. Na pewno nie o to chodzi. Niech sobie Herondale całuje kogo chce. A mnie to nie będzie obchodzić. ,, Czy na pewno?,,- znów ten głosik. Na pewno! Nie. Tak. Nie. Sama już nie wiem. Dlaczego widok Herondale`a z inną dziewczyną sprawia mi taki wewnętrzny ból? Coraz bardziej sfrustrowana przyciskałam coraz mocniej ołówek do kartki aż zrobiłam dziurę nie na jedną stron lecz na kilka. Wściekła wyrwałam je wszystkie, zrobiłam z nich kulkę i rzuciłam w stronę drzwi. Nie usłyszałam jednak odgłosu papieru zderzonego z drewnem. Spojrzałam w tamtą stronę. W drzwiach stał Jace. Oparty o framugę wyglądał jak młody bóg. Te jego włosy w kolorze promieni słońca. Te oczy... Nie! Nie myśl o nim w ten sposób.
- Czego chcesz? Nie wiesz, że się puka?- zapytałam starając się przybrać wściekły ton.
- Po pierwsze cześć. Po drugie Hodge mnie do ciebie wysłał. A po trzecie co ten biedny zeszyt ci zrobił?- zapytał wskazując leżące wszędzie kulki papieru. Zauważyłam, że trzyma w ręce kulkę rzuconą przed chwilą w drzwi.
- Po pierwsze najpierw się do mnie nie odzywasz, a teraz tu przychodzisz? Po drugie co Hodge może chcieć ode mnie?
- Po pierwsze to ty się do mnie nie odzywałaś, a poza tym miałem powód żeby się do ciebie nie odzywać. Oszukiwałaś! Po drugie Hodge kazał ci przekazać, że historia Nefilim nie będzie o 11 tylko 12- spojrzałam na zegarek, była dopiero 10.
- Wcale nie oszukiwałam. Po prostu wykorzystałam jeden malutki fakcik przeciw tobie- uśmiechnęłam się słodko.
- Ach tak? To teraz ja znajdę jakiś intersujący fakcik przeciw tobie.
- Ja się nie boję niczego.
- Niech ci będzie. Mogę wejść?- zapytał grzecznie Jace.
- Proszę.
Wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Zwinnym krokiem przeszedł koło leżących papierowych kuleczek i usiadł koło mnie na łóżku. Przez chwilę rozglądał się po pokojowi. Gdy zauważył, że mu się przyglądam popatrzył na mnie pytającym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami. Teraz to on mi się przyglądał. Chyba dopiero teraz zauważył, że coś trzymam w ręce.
- Co tam masz?- zapytał sięgając po mój szkicownik.
On w żadnym wypadku nie mógł tego zobaczyć! Szkicownik był dla mnie czymś w rodzaju pamiętnika. Poza tym był tam jego portret. Co prawda niedokończony, ale był.
- A nic- powiedziałam chowając szkicownik za plecy.
Próbował sięgnąć po niego, ale ja się na nim położyłam. Zaczął mnie gilgotać. Zaczęłam się śmiać, ale mimo to nadal na nim leżałam. Złapał mnie za nadgarstki i usiadł na mnie okrakiem. Przygwoździł moje ręce nad głową. Pochylił się nade mną. Jego twarz zbliżała się coraz bardziej do mojej. Wkrótce dzieliło nas kilka centymetrów. Lekko przymknęłam oczy i rozchyliłam usta. Wtedy pochylił się jeszcze bardziej i jego usta spoczęły na moich. Całkowicie zatraciłam się w jego ustach. Poczułam coś dziwnego w brzuchu. Coś jakbym miała w brzuchu stado motyli, a one zaczęły latać na wszystkie strony. Całowaliśmy się namiętnie. Puścił moje nadgarstki, a ja go objęłam i przycisnęłam mocniej do siebie. On swoje ręce położył po obu stronach mojej głowy aby mnie nie przygnieść. Przywierałam do niego i całowałam do utraty tchu. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiej pełni szczęścia. Oderwaliśmy się od siebie ciężko dysząc. Uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił ten uśmiech. Po chwili przypomniałam sobie scenę w kuchni. Rano całował Sally teraz mnie. Ja głupia wierzyłam, że mu na mnie zależy. Przecież on może mieć każdą dlaczego akurat miałby wybrać mnie? Uśmiech zniknął z mojej twarzy i delikatnie go odepchnęłam. Usiedliśmy.
- Yyy.. Jace ja myślę, że powinieneś iść- powiedziałam cicho starając się nie rozpłakać.
Nie czekając na odpowiedź wstałam i ruszyłam w stronę łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz i osunęłam się po ścianie chowając twarz w dłonie. Łzy popłynęły po moich policzkach. Nie nie mogę płakać. Nie z powodu jakiegoś dupka, w którym się zakochałam. Nieszczęśliwie. Bez wzajemności. Nie, muszę być silna. Podniosłam się. Podeszłam do lustra. Miałam rozczochrane włosy, zaczerwienione oczy i zarumienione policzki. Odkręciłam kurek i oblałam twarz zimną wodą. Rozczesałam włosy, nałożyłam lekki makijaż aby zamaskować zaczerwienione oczy. Pociągnęłam rzęsy tuszem. Teraz wyglądam o niebo lepiej. Postanowiłam się przebrać. Luźne spodnie zamieniłam na obcisłe, czarne rurki, a rozciągniętą koszulkę na białą tunikę z nadrukiem. Spojrzałam na zegar. Lekcja zaczynała się za pół godziny. Wzięłam notatnik i wyszłam z pokoju. Na drzwiach narysowałam runę zamknięcia. Znałam już drogi na pamięć. Ruszyłam. Za chwilę stałam już pod Salą Wykładową. Otworzyłam drzwi. W środku była tylko Iz i James. Pomachałam jej, a ona odwzajemniła gest. Zajęłam środkową ławkę w ostatnim rzędzie. Spojrzałam na tablicę, która znajdowała się naprzeciwko mnie. Był na niej zapisany temat. Brzmiał on: ,,Wielkie Powstanie Stulecia,,. O nie, tylko nie to! Błagam. Izzy odwróciła się w moją stronę. Szepnęła coś Jamesowi i podeszła do mnie.
- Clary? Jesteś strasznie blada. Wszystko okej?- zapytała.
- Nie.
- Co się stało?
Nie odpowiedziałam nic tylko wskazałam głową tablicę. Ona spojrzała we wskazanym kierunku i przeczytała temat.
- Oh- powiedziała tylko i mnie przytuliła. - Clary nie przejmuj się.
- Ale Iz jak mam się nie przejmować i słuchać na lekcji jakim to mój ojciec był draniem i ile Nefilim przez niego zginęło - powiedziałam łamiącym się głosem.
- Rozumiem, ale weź się w garść i pokaż im, że Clarissa Morgenstern jest silną dziewczyną. Jak chcesz to usiądę obok ciebie. James zrozumie.
- Nie. Idź do niego. Dam sobie radę.
- Na pewno?
- Tak. Idź już.
Przytuliła mnie i usiadła spowrotem na swoim miejscu. Do sali weszła Olivia. Usiadła po mojej lewej stronie. Popatrzyła na tablicę i obdarzyła mnie współczującym spojrzeniem. Spojrzałam na zegar. Lekcja zaczyna się za 5 min. Do sali weszli bliźniacy. Po nich weszła Sally i zajęła miejsce przede mną. Położyła torbę na miejscu obok jakby nie chciała żeby ktoś zajął to miejsce. Wtedy do sali wszedł on. Jace. Sally popatrzyła na wyczekująco na niego i zabrała torbę z krzesła. On jednak minął je i usiadł... po mojej prawej stronie. O Boże! Myślałam, że moje serce wyskoczy z piersi. Sally obrzuciła mnie morderczym spojrzeniem. Spojrzała na tablicę. Po przeczytaniu tematu uśmiechnęła się. Nie był to uśmiech przyjemny lecz taki, który wyrażał satysfakcję. Zmartwiłam się. Co jeśli ona palnie coś głupiego? Jace podał mi karteczkę. Rozłożyłam ją. Było tam napisane: ,,Możemy porozmawiać po lekcji?,,. Miał ładny charakter pisma jak na chłopaka. Było czytelne. Wzięłam długopis i na odwrocie odpisałam: ,,Skoro musimy,,. Podałam mu karteczkę. Odczytał i schował do kieszeni. Do klasy wszedł Hodge. Zajął miejsce przy biurku.
- Dobrze, więc ktoś mi może coś powie na temat Wielkiego Powstania?- w klasie była cisza. - Nikt? - znów cisza.- Więc wylosujemy kogoś. Może...
Błagam, błagam tylko nie ja! Zacisnęłam kciuki po ławką.
-... może odpowie nam... Clary.
Szlag! Czemu ja?
- No tak Clary to prawdziwa ekspertka od Powstania- powiedziała Sally złośliwie, tak aby nie usłyszał jej Hodge.
Spojrzałam na nią wściekłym wzrokiem.
- No więc Wielkie Powstanie Stulecia to była walka Nefilim z Valentine`em... Morgensternem- powiedziałam lekko drżącym głosem. - Valentine chciał obalić Clave i przejąć władzę nad Nefilim. W nocy 22 października 1998 roku wystąpił wraz ze swoją armią demonów przeciw Clave i Nocnym Łowcom. Ostatecznie to Valentine został pokonany.
- Świetnie Clary. Do dziś nikt nie wie skąd Valentine Morgenstern wziął armię demonów i co nim kierowało- powiedział Hodge.
- Może Clary wie?- wtrąciła Sally.
- Clary nie może nic wiedzieć o planach Valentine`a ponieważ nie było jej wtedy na świecie- powiedział spokojnie Hodge.
- Ciekawe czy Clary potrafi też wezwać armię demonów.
- Zamknij się już Sally!- warknął Jace. - Jesteś okropna i...
- Dość-ryknął Hodge.- Wszyscy proszę się uspokoić. A Sally za karę zostanie po lekcji.
Poczułam ból w dłoni. Spojrzałam na swoje dłonie. Tak mocno zacisnęłam ręce w pięści, że paznokcie wbiły mi się w skórę. Nie pamiętam żebym je zaciskała. Rozłożyłam ręce. W niektórych miejscach pojawiła sie krew. Jace jakby czytał mi w myślach. Delikatnie położył swoją dłoń na mojej. Nie odepchnęłam jej, bo czułam coś kojącego w tym dotyku. Lekko ścisnęłam jego rękę. Popatrzył na mnie.
- Dziękuję- szepnęłam.
Przez resztę lekcji tylko notowaliśmy. Sally nic już nie powiedziała do końca lekcji. Około 14:30 Hodge podziękował nam i kazał iść. Podniośłam się z miejsca.
- Clary to możemy pogadać?- zapytał Jace.
- Dobrze. Ale chyba nie tutaj.
- No nie chodź do oranżerii.Złapał mnie za rękę. Ruszyłam za nim.
Dotarliśmy na najwyższe piętro. Zatrzymaliśmy się przed szklanymi drzwiami. Jace otworzył je przede mną. Weszłam do środka i wpadłam w osłupienie. Widok był cudowny. Zawsząd otaczały nas różnokolorowe kwiaty różnej wielkości. Muszę zapamiętać żeby to namalować.
- Clary porozmawiamy?
- Dobrze.
- To chodź tam na ławkę.
Usiedliśmy. Panowała nerwowa cisza.
~Jace~
Między nami panowała nerwowa cisza. Postanowiłem ją przerwać. Muszę wiedzieć dlaczego Clary tak zareagowała. Może ona wcale mnie nie chce? Może tylko ja ją kocham, a ona mnie nie? Muszę się dowiedzieć. Wziąłem głeboki oddech i powiedziałem:
- Clary dlaczego tak rano zareagowałaś? Zrobiłem coś źle?
- Nie potrzebnie dałeś mi nadzieję.- powiedziała smutno, a moje serce ścisnęło się.
- Nadzieję? Na co?
- Wiesz zwykle jak ktoś całuję drugą osobę to w ten sposób wyznaje jej uczucia. Wiem, że jestem naiwna.
- Wcale nie jesteś naiwna. Nie rozumiem dlaczego twierdzisz, że niepotrzebnie dałem ci nadzieję.
- Jace a nie dałeś? Ja głupia myślałam, że to coś znaczy, a dla ciebie nic- powiedziała ze łzami w oczach.
- Ale dlaczego myślisz, że mój pocałunek nie był wyznaniem uczuć?
- Jace możesz mieć każdą. Dlaczego miałbyś wybrać mnie? Niską, rudą, wredną... - po policzkach połynęły jej łzy.
- Ale ja nie chce mieć każdej. Chcę tylko ciebie- powiedziałem ocierając kciukiem jej łzy.- Chce rano widzieć twoją twarz koło mojej, chce móc przytulać twoje rude loki, patrzeć w te duże, piękne, szafirowe oczy, całować twoje małe, słodkie usta.
- Żartujesz? Dla mnie to nie jest temat do żartu. Wystarczy mi już po dzisiejszej lekcji.
- Jak możesz mnie o coś takiego posądzać? Jak cię tylko zobaczyłem tam pod galerią od razu całym sercem cię pokochałem. Nikogo nigdy nie kochałem, nie kocham i kochać nie będę bardziej od ciebie. Teraz czuje, że moje życie ma sens. Kocham cię Clary i zawsze będę cię kochać. Nawet po śmierci.
- Ja ciebie też kocham Jace- powiedziała, złapała mnie za przód koszulki i przyciągnęła do siebie.
Moje serce wykonało dziesięć obrotów. Chciałem krzyknąć całemu światu, że ona mnie kocha! Tak kocha mnie! Ja głupi myślałem, że nie. Od teraz wszystko się zmieni. Kocham ją i nie mogę jej stracić. Nigdy nie czułem do nikogo nic tak silnego.
~Clary~
Objął mnie i pocałował w usta. Delikatnie osunął się i zaczął oglądać moją zarumienioną twarz. Pocałował mnie w czoło, policzki, skroń i znów wrócił do ust. Teraz to ja objęłam go i pocałowałam.
- Teraz. Mi. Nie. Uciekniesz.- powiedział poprzedzając każde słowo pocałunkiem.
- Nie zamierzam- powiedziałam.
- Ale wiesz, że ci nie odpuszczę tej kaczki na wyścigu?
- Ehhh... Spodziewałam się tego. A co jeśli bardzo ładnie przeproszę?- zrobiłam słodkie oczka.
- Hmmm...- udał, że się zastanawia.- Może. Zależy jak mnie przeprosisz.
- A jeśli tak?- pocałowałam go namiętnie.
- Na razie wystarczy. Ale moje piękne ego potrzebuje więcej- przewróciłam oczami.
Uśmiechnął się i delikatnie pocałował mnie w usta. Ten pocałunek był taki czuły i słodki. Czułam, że on nie żartuje i naprawdę mnie kocha.
- Długo jeszcze będziemy tu siedzieć?- zapytałam.
- A co nie podoba ci się?
- Podoba tylko słońce już zachodzi- wskazałam okno. - Zaraz będzie kolacja. Jestem głodna. Opuściliśmy obiad, ale kolacji nie odpuszczę. Chyba, że uważasz iż jestem za gruba i w ten sposób próbujesz przekazać, że powinnam zrzucić parę kilo- powiedziałam udając smutek.
- Ej- powiedział i delikatnie uniósł twarz żeby móc popatrzeć mi w oczy. - Nie jesteś za gruba. Powiedziałbym nawet, że za chuda- powiedział i musnął palcami mój brzuch.- Masz rację chodźmy na kolację.
Wstał, a ja podałam mu dłoń by i mnie pomógł podnieść z ławki. Złapał ją i pociągnał tak, że poleciałam na jego pierś. Podniósł mnie lekko żebym nie musiała stawać na palcach. Nachyliłam się żeby go pocałować, ale on miał inne plany, bo złapał mnie w pasie i przerzucił przez plecy.
- Puść mnie ty wariacie- powiedziałam bijąc go pięściami po plecach.
- Nigdy cię nie puszczę. Gdybyś była trochę grubsza to nie podniósł bym cię, a jak jesteś leciutka jak piórko to, no cóż- powiedział.
Zaczął iść w kierunku drzwi. Postawił mnie na ziemi, a ja odetchnęłam z ulgą. Jednak moje szczęście nie trwało długo, bo Jace nachylił mnie ku ziemi. Jedną ręką objął mnie w pasie a drugą pod kolanami. Podniósł mnie. Objęłam jego szyję rękami. Ruszył po schodach. Byliśmy już na piętrze z pokojami gdy nagle zza zakrętu wyłoniła się Sally. Wyglądała na zaskoczoną. Zresztą nie dziwię jej się. Też bym tak wyglądała gdyby ktoś kogo całowałam rano teraz niesie inną na rękach.
- Och. Jace szukałam cię- powiedziała nawet nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem.
Zdjęłam ręce z jego szyi, a on delikatnie postawił mnie na ziemię. Jednak złapał mnie mocno za rękę lekko ściskając jakby chciał dać mi znak, że nie zamierza mnie puścić.
- No więc słucham- powiedział.
- Pomyślałam, że może wybrałbyś się ze mną do klubu.
- Nie. Mam inne plany.
- Ale pomyślałam, że po tym co rano...
- To co stało się rano nie miało dla mnie żadnego znaczenia- powiedział twardo.
- Ale Jace...
- Między nami nic nie będzie. Zrozum to. Kocham tylko Clary i nic ani nikt tego nie zmieni.
- Jeszcze zobaczymy. Za kilka dni się znudzisz tą wredną suką.
Jace już otwierał usta, ale wyprzedziłam go.
- Jedyną suką w całym tym Instytucie to jesteś ty!
- Dziewczyno przejrzyj na oczy! Za kilka dni się tobą znudzi i wróci do mnie- powiedziała wściekła i odeszła.
- Chodźmy- powiedział Jace ciągnąc mnie w stronę jadalnii.
- Już nie jestem głodna.
- Napewno?
- Tak.
Nie miałam ochoty na jedzenie mimo, że skręcało mnie z głodu. I tak nic nie przełknę. Puściłam rękę Jace`a i ruszyłam w stronę pokoju. Wzięłam piżamę i poszłam pod prysznic. Umyłam zęby i wyszłam z łazienki. W moim pokoju jednak ktoś był. Na łóżku leżał Jace. Położyłam się obok niego i oparłam głowę o jego klatkę piersiową.
~Jace~
Clary nie było w pokoju. Położyłem tacę z kanapkami na szafce nocnej obok łóżka. Sam położyłem się na łóżku w oczekiwaniu na moją ukochaną. Jak to pięknie brzmi. Moją ukochaną! Kilka minut później drzwi od łazienki otworzyły się. Clary wyglądała na zaskoczoną, ale nic nie powiedziała tylko położyła się obok mnie opierając głowę na mojej klatce piersiowej. Przytuliłem policzek do jej pachnących słodko włosów.
- Przyniosłem ci kanapki- powiedziałem wskazując tacę z kanpkami.
Nic nie odpowiedziała tylko usiadła i wzięła pierwszą kanapkę z tacy. Przyglądałem jej się. Chwilę później po kanapkach nie było śladu.
- Nie jestem głodna- powiedziałem naśladując jej ton.
Uderzyła mnie lekko w ramię. Przyciągnąłem ją do siebie. Położyła się obok mnie wtulając twarz w moją szyję. Oparłem brodę o jej głowę. Chwilę później zorientowałem się, że śpi. Przykryłem ją kołdrą. Zamknąłem oczy myśląc jakim szczęściarzem jestem. Chwilę później sam spałem z przytuloną do mnie Clary.
Tak wiem ten rozdział jest taki... nijaki. Przepraszam też za to, że moje opowiadania są nudne. Jeśli macie jakieś uwagi co do opowiadań śmiało piszcie. :))) Może chcecie mniej dialogów? Nie uważacie, że za szybko zrobiłam Clace?
Pozdrawiam gorąco!!!!
Od wyścigu minęło kilka dni. Już zaklimatyzowałam się w tym miejscu. Poznałam wiele nowych osób. Najbardziej polubiłam Olivię Carstairs, która jest w moim wieku. Ma długie do połowy pleców, jasne blond włosy. Ma bardzo jasną karnację i duże, szare oczy. Jest średniego wzrostu. Poznałam jeszcze bliźniaków Willa i Jema Blackthorn. Są niemal identyczni. Takie same błękitne oczy, ciemne włosy, usta, nos, rysy twarzy. Odróżnia ich jedynie to, że Jem jest nieznacznie wyższy. Jest jeszcze James Parker, chłopak Iz. Wysoki brunet. Jak jest najbardziej lubiana osoba to i musi być ta najmniej lubiana. Nazywa się Sally Wayland. Już same imię wskazuje, że mamy doczynienia z kretynką. Jest wprost jak ze snów chłopców. Wysoka, długie nogi, blond włosy, wielkie piersi, seksowna. I wprost mnie nienawidzi. Ja jej zresztą też.
Wściekła wyrwałam i pogięłam kolejną kartkę ze szkicownika. Cisnęłam ją przez pokój. Odbiła się od ściany i spadła na podłogę. Nie wiem na co byłam tak wściekła. Może na Jema, że znów schował moją książkę? Nie, on to robi prawie codziennie. Może na Jace`a? Też nie. Nie odzywa się do mnie od czasu wyścigu w parku. A może na Sally? Nie, nie mam za co. ,,Czyżby?,,-odezwał się głosik w mojej głowie. Próbowałam sobie przypomnieć. Na pewno nie chodzi o to, że całowała się z Jace`em. Co mnie to obchodzi? Jednak jak zobaczyłam ich poczułam jakby w moje serce wbiło się milion igieł. Odrzuciłam tę myśl od siebie. Na pewno nie o to chodzi. Niech sobie Herondale całuje kogo chce. A mnie to nie będzie obchodzić. ,, Czy na pewno?,,- znów ten głosik. Na pewno! Nie. Tak. Nie. Sama już nie wiem. Dlaczego widok Herondale`a z inną dziewczyną sprawia mi taki wewnętrzny ból? Coraz bardziej sfrustrowana przyciskałam coraz mocniej ołówek do kartki aż zrobiłam dziurę nie na jedną stron lecz na kilka. Wściekła wyrwałam je wszystkie, zrobiłam z nich kulkę i rzuciłam w stronę drzwi. Nie usłyszałam jednak odgłosu papieru zderzonego z drewnem. Spojrzałam w tamtą stronę. W drzwiach stał Jace. Oparty o framugę wyglądał jak młody bóg. Te jego włosy w kolorze promieni słońca. Te oczy... Nie! Nie myśl o nim w ten sposób.
- Czego chcesz? Nie wiesz, że się puka?- zapytałam starając się przybrać wściekły ton.
- Po pierwsze cześć. Po drugie Hodge mnie do ciebie wysłał. A po trzecie co ten biedny zeszyt ci zrobił?- zapytał wskazując leżące wszędzie kulki papieru. Zauważyłam, że trzyma w ręce kulkę rzuconą przed chwilą w drzwi.
- Po pierwsze najpierw się do mnie nie odzywasz, a teraz tu przychodzisz? Po drugie co Hodge może chcieć ode mnie?
- Po pierwsze to ty się do mnie nie odzywałaś, a poza tym miałem powód żeby się do ciebie nie odzywać. Oszukiwałaś! Po drugie Hodge kazał ci przekazać, że historia Nefilim nie będzie o 11 tylko 12- spojrzałam na zegarek, była dopiero 10.
- Wcale nie oszukiwałam. Po prostu wykorzystałam jeden malutki fakcik przeciw tobie- uśmiechnęłam się słodko.
- Ach tak? To teraz ja znajdę jakiś intersujący fakcik przeciw tobie.
- Ja się nie boję niczego.
- Niech ci będzie. Mogę wejść?- zapytał grzecznie Jace.
- Proszę.
Wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Zwinnym krokiem przeszedł koło leżących papierowych kuleczek i usiadł koło mnie na łóżku. Przez chwilę rozglądał się po pokojowi. Gdy zauważył, że mu się przyglądam popatrzył na mnie pytającym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami. Teraz to on mi się przyglądał. Chyba dopiero teraz zauważył, że coś trzymam w ręce.
- Co tam masz?- zapytał sięgając po mój szkicownik.
On w żadnym wypadku nie mógł tego zobaczyć! Szkicownik był dla mnie czymś w rodzaju pamiętnika. Poza tym był tam jego portret. Co prawda niedokończony, ale był.
- A nic- powiedziałam chowając szkicownik za plecy.
Próbował sięgnąć po niego, ale ja się na nim położyłam. Zaczął mnie gilgotać. Zaczęłam się śmiać, ale mimo to nadal na nim leżałam. Złapał mnie za nadgarstki i usiadł na mnie okrakiem. Przygwoździł moje ręce nad głową. Pochylił się nade mną. Jego twarz zbliżała się coraz bardziej do mojej. Wkrótce dzieliło nas kilka centymetrów. Lekko przymknęłam oczy i rozchyliłam usta. Wtedy pochylił się jeszcze bardziej i jego usta spoczęły na moich. Całkowicie zatraciłam się w jego ustach. Poczułam coś dziwnego w brzuchu. Coś jakbym miała w brzuchu stado motyli, a one zaczęły latać na wszystkie strony. Całowaliśmy się namiętnie. Puścił moje nadgarstki, a ja go objęłam i przycisnęłam mocniej do siebie. On swoje ręce położył po obu stronach mojej głowy aby mnie nie przygnieść. Przywierałam do niego i całowałam do utraty tchu. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiej pełni szczęścia. Oderwaliśmy się od siebie ciężko dysząc. Uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił ten uśmiech. Po chwili przypomniałam sobie scenę w kuchni. Rano całował Sally teraz mnie. Ja głupia wierzyłam, że mu na mnie zależy. Przecież on może mieć każdą dlaczego akurat miałby wybrać mnie? Uśmiech zniknął z mojej twarzy i delikatnie go odepchnęłam. Usiedliśmy.
- Yyy.. Jace ja myślę, że powinieneś iść- powiedziałam cicho starając się nie rozpłakać.
Nie czekając na odpowiedź wstałam i ruszyłam w stronę łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz i osunęłam się po ścianie chowając twarz w dłonie. Łzy popłynęły po moich policzkach. Nie nie mogę płakać. Nie z powodu jakiegoś dupka, w którym się zakochałam. Nieszczęśliwie. Bez wzajemności. Nie, muszę być silna. Podniosłam się. Podeszłam do lustra. Miałam rozczochrane włosy, zaczerwienione oczy i zarumienione policzki. Odkręciłam kurek i oblałam twarz zimną wodą. Rozczesałam włosy, nałożyłam lekki makijaż aby zamaskować zaczerwienione oczy. Pociągnęłam rzęsy tuszem. Teraz wyglądam o niebo lepiej. Postanowiłam się przebrać. Luźne spodnie zamieniłam na obcisłe, czarne rurki, a rozciągniętą koszulkę na białą tunikę z nadrukiem. Spojrzałam na zegar. Lekcja zaczynała się za pół godziny. Wzięłam notatnik i wyszłam z pokoju. Na drzwiach narysowałam runę zamknięcia. Znałam już drogi na pamięć. Ruszyłam. Za chwilę stałam już pod Salą Wykładową. Otworzyłam drzwi. W środku była tylko Iz i James. Pomachałam jej, a ona odwzajemniła gest. Zajęłam środkową ławkę w ostatnim rzędzie. Spojrzałam na tablicę, która znajdowała się naprzeciwko mnie. Był na niej zapisany temat. Brzmiał on: ,,Wielkie Powstanie Stulecia,,. O nie, tylko nie to! Błagam. Izzy odwróciła się w moją stronę. Szepnęła coś Jamesowi i podeszła do mnie.
- Clary? Jesteś strasznie blada. Wszystko okej?- zapytała.
- Nie.
- Co się stało?
Nie odpowiedziałam nic tylko wskazałam głową tablicę. Ona spojrzała we wskazanym kierunku i przeczytała temat.
- Oh- powiedziała tylko i mnie przytuliła. - Clary nie przejmuj się.
- Ale Iz jak mam się nie przejmować i słuchać na lekcji jakim to mój ojciec był draniem i ile Nefilim przez niego zginęło - powiedziałam łamiącym się głosem.
- Rozumiem, ale weź się w garść i pokaż im, że Clarissa Morgenstern jest silną dziewczyną. Jak chcesz to usiądę obok ciebie. James zrozumie.
- Nie. Idź do niego. Dam sobie radę.
- Na pewno?
- Tak. Idź już.
Przytuliła mnie i usiadła spowrotem na swoim miejscu. Do sali weszła Olivia. Usiadła po mojej lewej stronie. Popatrzyła na tablicę i obdarzyła mnie współczującym spojrzeniem. Spojrzałam na zegar. Lekcja zaczyna się za 5 min. Do sali weszli bliźniacy. Po nich weszła Sally i zajęła miejsce przede mną. Położyła torbę na miejscu obok jakby nie chciała żeby ktoś zajął to miejsce. Wtedy do sali wszedł on. Jace. Sally popatrzyła na wyczekująco na niego i zabrała torbę z krzesła. On jednak minął je i usiadł... po mojej prawej stronie. O Boże! Myślałam, że moje serce wyskoczy z piersi. Sally obrzuciła mnie morderczym spojrzeniem. Spojrzała na tablicę. Po przeczytaniu tematu uśmiechnęła się. Nie był to uśmiech przyjemny lecz taki, który wyrażał satysfakcję. Zmartwiłam się. Co jeśli ona palnie coś głupiego? Jace podał mi karteczkę. Rozłożyłam ją. Było tam napisane: ,,Możemy porozmawiać po lekcji?,,. Miał ładny charakter pisma jak na chłopaka. Było czytelne. Wzięłam długopis i na odwrocie odpisałam: ,,Skoro musimy,,. Podałam mu karteczkę. Odczytał i schował do kieszeni. Do klasy wszedł Hodge. Zajął miejsce przy biurku.
- Dobrze, więc ktoś mi może coś powie na temat Wielkiego Powstania?- w klasie była cisza. - Nikt? - znów cisza.- Więc wylosujemy kogoś. Może...
Błagam, błagam tylko nie ja! Zacisnęłam kciuki po ławką.
-... może odpowie nam... Clary.
Szlag! Czemu ja?
- No tak Clary to prawdziwa ekspertka od Powstania- powiedziała Sally złośliwie, tak aby nie usłyszał jej Hodge.
Spojrzałam na nią wściekłym wzrokiem.
- No więc Wielkie Powstanie Stulecia to była walka Nefilim z Valentine`em... Morgensternem- powiedziałam lekko drżącym głosem. - Valentine chciał obalić Clave i przejąć władzę nad Nefilim. W nocy 22 października 1998 roku wystąpił wraz ze swoją armią demonów przeciw Clave i Nocnym Łowcom. Ostatecznie to Valentine został pokonany.
- Świetnie Clary. Do dziś nikt nie wie skąd Valentine Morgenstern wziął armię demonów i co nim kierowało- powiedział Hodge.
- Może Clary wie?- wtrąciła Sally.
- Clary nie może nic wiedzieć o planach Valentine`a ponieważ nie było jej wtedy na świecie- powiedział spokojnie Hodge.
- Ciekawe czy Clary potrafi też wezwać armię demonów.
- Zamknij się już Sally!- warknął Jace. - Jesteś okropna i...
- Dość-ryknął Hodge.- Wszyscy proszę się uspokoić. A Sally za karę zostanie po lekcji.
Poczułam ból w dłoni. Spojrzałam na swoje dłonie. Tak mocno zacisnęłam ręce w pięści, że paznokcie wbiły mi się w skórę. Nie pamiętam żebym je zaciskała. Rozłożyłam ręce. W niektórych miejscach pojawiła sie krew. Jace jakby czytał mi w myślach. Delikatnie położył swoją dłoń na mojej. Nie odepchnęłam jej, bo czułam coś kojącego w tym dotyku. Lekko ścisnęłam jego rękę. Popatrzył na mnie.
- Dziękuję- szepnęłam.
Przez resztę lekcji tylko notowaliśmy. Sally nic już nie powiedziała do końca lekcji. Około 14:30 Hodge podziękował nam i kazał iść. Podniośłam się z miejsca.
- Clary to możemy pogadać?- zapytał Jace.
- Dobrze. Ale chyba nie tutaj.
- No nie chodź do oranżerii.Złapał mnie za rękę. Ruszyłam za nim.
Dotarliśmy na najwyższe piętro. Zatrzymaliśmy się przed szklanymi drzwiami. Jace otworzył je przede mną. Weszłam do środka i wpadłam w osłupienie. Widok był cudowny. Zawsząd otaczały nas różnokolorowe kwiaty różnej wielkości. Muszę zapamiętać żeby to namalować.
- Clary porozmawiamy?
- Dobrze.
- To chodź tam na ławkę.
Usiedliśmy. Panowała nerwowa cisza.
~Jace~
Między nami panowała nerwowa cisza. Postanowiłem ją przerwać. Muszę wiedzieć dlaczego Clary tak zareagowała. Może ona wcale mnie nie chce? Może tylko ja ją kocham, a ona mnie nie? Muszę się dowiedzieć. Wziąłem głeboki oddech i powiedziałem:
- Clary dlaczego tak rano zareagowałaś? Zrobiłem coś źle?
- Nie potrzebnie dałeś mi nadzieję.- powiedziała smutno, a moje serce ścisnęło się.
- Nadzieję? Na co?
- Wiesz zwykle jak ktoś całuję drugą osobę to w ten sposób wyznaje jej uczucia. Wiem, że jestem naiwna.
- Wcale nie jesteś naiwna. Nie rozumiem dlaczego twierdzisz, że niepotrzebnie dałem ci nadzieję.
- Jace a nie dałeś? Ja głupia myślałam, że to coś znaczy, a dla ciebie nic- powiedziała ze łzami w oczach.
- Ale dlaczego myślisz, że mój pocałunek nie był wyznaniem uczuć?
- Jace możesz mieć każdą. Dlaczego miałbyś wybrać mnie? Niską, rudą, wredną... - po policzkach połynęły jej łzy.
- Ale ja nie chce mieć każdej. Chcę tylko ciebie- powiedziałem ocierając kciukiem jej łzy.- Chce rano widzieć twoją twarz koło mojej, chce móc przytulać twoje rude loki, patrzeć w te duże, piękne, szafirowe oczy, całować twoje małe, słodkie usta.
- Żartujesz? Dla mnie to nie jest temat do żartu. Wystarczy mi już po dzisiejszej lekcji.
- Jak możesz mnie o coś takiego posądzać? Jak cię tylko zobaczyłem tam pod galerią od razu całym sercem cię pokochałem. Nikogo nigdy nie kochałem, nie kocham i kochać nie będę bardziej od ciebie. Teraz czuje, że moje życie ma sens. Kocham cię Clary i zawsze będę cię kochać. Nawet po śmierci.
- Ja ciebie też kocham Jace- powiedziała, złapała mnie za przód koszulki i przyciągnęła do siebie.
Moje serce wykonało dziesięć obrotów. Chciałem krzyknąć całemu światu, że ona mnie kocha! Tak kocha mnie! Ja głupi myślałem, że nie. Od teraz wszystko się zmieni. Kocham ją i nie mogę jej stracić. Nigdy nie czułem do nikogo nic tak silnego.
~Clary~
Objął mnie i pocałował w usta. Delikatnie osunął się i zaczął oglądać moją zarumienioną twarz. Pocałował mnie w czoło, policzki, skroń i znów wrócił do ust. Teraz to ja objęłam go i pocałowałam.
- Teraz. Mi. Nie. Uciekniesz.- powiedział poprzedzając każde słowo pocałunkiem.
- Nie zamierzam- powiedziałam.
- Ale wiesz, że ci nie odpuszczę tej kaczki na wyścigu?
- Ehhh... Spodziewałam się tego. A co jeśli bardzo ładnie przeproszę?- zrobiłam słodkie oczka.
- Hmmm...- udał, że się zastanawia.- Może. Zależy jak mnie przeprosisz.
- A jeśli tak?- pocałowałam go namiętnie.
- Na razie wystarczy. Ale moje piękne ego potrzebuje więcej- przewróciłam oczami.
Uśmiechnął się i delikatnie pocałował mnie w usta. Ten pocałunek był taki czuły i słodki. Czułam, że on nie żartuje i naprawdę mnie kocha.
- Długo jeszcze będziemy tu siedzieć?- zapytałam.
- A co nie podoba ci się?
- Podoba tylko słońce już zachodzi- wskazałam okno. - Zaraz będzie kolacja. Jestem głodna. Opuściliśmy obiad, ale kolacji nie odpuszczę. Chyba, że uważasz iż jestem za gruba i w ten sposób próbujesz przekazać, że powinnam zrzucić parę kilo- powiedziałam udając smutek.
- Ej- powiedział i delikatnie uniósł twarz żeby móc popatrzeć mi w oczy. - Nie jesteś za gruba. Powiedziałbym nawet, że za chuda- powiedział i musnął palcami mój brzuch.- Masz rację chodźmy na kolację.
Wstał, a ja podałam mu dłoń by i mnie pomógł podnieść z ławki. Złapał ją i pociągnał tak, że poleciałam na jego pierś. Podniósł mnie lekko żebym nie musiała stawać na palcach. Nachyliłam się żeby go pocałować, ale on miał inne plany, bo złapał mnie w pasie i przerzucił przez plecy.
- Puść mnie ty wariacie- powiedziałam bijąc go pięściami po plecach.
- Nigdy cię nie puszczę. Gdybyś była trochę grubsza to nie podniósł bym cię, a jak jesteś leciutka jak piórko to, no cóż- powiedział.
Zaczął iść w kierunku drzwi. Postawił mnie na ziemi, a ja odetchnęłam z ulgą. Jednak moje szczęście nie trwało długo, bo Jace nachylił mnie ku ziemi. Jedną ręką objął mnie w pasie a drugą pod kolanami. Podniósł mnie. Objęłam jego szyję rękami. Ruszył po schodach. Byliśmy już na piętrze z pokojami gdy nagle zza zakrętu wyłoniła się Sally. Wyglądała na zaskoczoną. Zresztą nie dziwię jej się. Też bym tak wyglądała gdyby ktoś kogo całowałam rano teraz niesie inną na rękach.
- Och. Jace szukałam cię- powiedziała nawet nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem.
Zdjęłam ręce z jego szyi, a on delikatnie postawił mnie na ziemię. Jednak złapał mnie mocno za rękę lekko ściskając jakby chciał dać mi znak, że nie zamierza mnie puścić.
- No więc słucham- powiedział.
- Pomyślałam, że może wybrałbyś się ze mną do klubu.
- Nie. Mam inne plany.
- Ale pomyślałam, że po tym co rano...
- To co stało się rano nie miało dla mnie żadnego znaczenia- powiedział twardo.
- Ale Jace...
- Między nami nic nie będzie. Zrozum to. Kocham tylko Clary i nic ani nikt tego nie zmieni.
- Jeszcze zobaczymy. Za kilka dni się znudzisz tą wredną suką.
Jace już otwierał usta, ale wyprzedziłam go.
- Jedyną suką w całym tym Instytucie to jesteś ty!
- Dziewczyno przejrzyj na oczy! Za kilka dni się tobą znudzi i wróci do mnie- powiedziała wściekła i odeszła.
- Chodźmy- powiedział Jace ciągnąc mnie w stronę jadalnii.
- Już nie jestem głodna.
- Napewno?
- Tak.
Nie miałam ochoty na jedzenie mimo, że skręcało mnie z głodu. I tak nic nie przełknę. Puściłam rękę Jace`a i ruszyłam w stronę pokoju. Wzięłam piżamę i poszłam pod prysznic. Umyłam zęby i wyszłam z łazienki. W moim pokoju jednak ktoś był. Na łóżku leżał Jace. Położyłam się obok niego i oparłam głowę o jego klatkę piersiową.
~Jace~
Clary nie było w pokoju. Położyłem tacę z kanapkami na szafce nocnej obok łóżka. Sam położyłem się na łóżku w oczekiwaniu na moją ukochaną. Jak to pięknie brzmi. Moją ukochaną! Kilka minut później drzwi od łazienki otworzyły się. Clary wyglądała na zaskoczoną, ale nic nie powiedziała tylko położyła się obok mnie opierając głowę na mojej klatce piersiowej. Przytuliłem policzek do jej pachnących słodko włosów.
- Przyniosłem ci kanapki- powiedziałem wskazując tacę z kanpkami.
Nic nie odpowiedziała tylko usiadła i wzięła pierwszą kanapkę z tacy. Przyglądałem jej się. Chwilę później po kanapkach nie było śladu.
- Nie jestem głodna- powiedziałem naśladując jej ton.
Uderzyła mnie lekko w ramię. Przyciągnąłem ją do siebie. Położyła się obok mnie wtulając twarz w moją szyję. Oparłem brodę o jej głowę. Chwilę później zorientowałem się, że śpi. Przykryłem ją kołdrą. Zamknąłem oczy myśląc jakim szczęściarzem jestem. Chwilę później sam spałem z przytuloną do mnie Clary.
Tak wiem ten rozdział jest taki... nijaki. Przepraszam też za to, że moje opowiadania są nudne. Jeśli macie jakieś uwagi co do opowiadań śmiało piszcie. :))) Może chcecie mniej dialogów? Nie uważacie, że za szybko zrobiłam Clace?
Pozdrawiam gorąco!!!!
wtorek, 3 marca 2015
Rozdział 2. Pożegnania wychodzą nam zdecydowanie lepiej niż powitania.
~Clary~
*6 dni później*
- Clary!!!- wołała mnie mama z dołu.
- Tak?- odkrzyknęłam próbując dopiąć ostatnią walizkę, w której znajdowała się broń.
- Luke nie może cię odwieźć. Taksówka przyjedzie za 15 minut. Zejdź już na dół.
Nareszcie udało mi się dopiąć walizkę. Schowałam jeszcze stelę do buta i byłam gotowa do wyjścia. Wzięłam walizki. Kiedy znalazły się w holu poszłam do kuchni. Tam czekała na mnie mama. Podeszłam do niej bez słowa i mocno ją przytuliłam. Ona przytuliła policzek do czubka mojej głowy. Poczułam coś mokrego na policzku. Uniosłam głowę. Okazało się, że to ona płakała.
- Mamo przestań płakać, bo zaraz i ja się rozkleję. Przecież obiecałam, że przynajmniej dwa razy w tygodniu będę WAS odwiedzać- powiedziałam podkreślając przed ostatnie słowo.
- Wiem, ale jesteś już taka duża. Masz już 16 lat. Właśnie- puknęła się dłonią w czoło.- Prezent!- puściła mnie i wyszła z kuchni.
Wróciła niosąc mały pakunek. Wręczyła mi go. Obróciłam go w dłoni. Był wielkości paczki chusteczek. Odwinęłam, a im oczom ukazało się zielone pudełeczko. Drżącymi dłońmi otworzyłam je. W środku znajdował się naszyjnik. Na cieniutkim łańcuszku znajdowało się srebne serduszko oplecione srebrym bluszczem, w którym każdy listek zastępował maleńki zielony diamencik. Po chwili zauważyłam, że z tyłu serduszka znajduje mały przycisk. Nacisnęłam go. Uruchomił mechanizm i serduszko otworzyło się. W środku znajdowało się zdjęcie mamy, Luke`a i moje. Ze łzami w oczach spojrzałam na mamę.
- Boże mamo jest śliczny. Dziękuję. Zapniesz?- zapytałam i delikatnie oddałam jej naszyjnik.
Odwróciłam się od mamy. Poczułam serduszko na moim dekolcie. Nie było zimne lecz zaskakująco ciepłe. Nie gorące. Ciepłe. Zadrżałam kiedy zimna dłoń mamy dotchnęła mojej szyi. Kiedy naszyjnik był zapięty ostatni raz przytuliłam mamę. Stałyśmy tak chwilę lecz nagle rozległ się klakson. Mama pocałowała mnie w czoło.
- No chodź już. Taksówka czeka.
Odsunęłyśmy się od siebie. Wspólnie z mamą zniosłam wszystkie walizki. Kierowca wysiadł i pomógł nam wsadzić bagaże do bagażnika. Ostatni raz przytuliłam moją mamę. Był to jednak najbardziej czuły uścisk ze wszystkich. Odsunęłam się od niej.
- Kocham cię Clary- szepnęła mama.
- Ja ciebie też kocham mamo.
- Pamiętaj, że obiecałaś nas odwiedzać.
- Pamiętam.
Odwróciłam się i wsiadłam do taksówki. Mama machała mi dopóki pojazd nie zniknął za zakrętem. Mimowolnie po moim policzku popłynęła łza. Szybko otarłam ją jednym ruchem ręki. Teraz zaczynam nowe życie. Nie wolno mi płakać. Nocni Łowcy nie płaczą.
*30 minut później*
Od pół godziny stoję w korkach. Taksówka pokonała może dwa kilometry i utknęła w korkach. Bardzo się denerwuję. Co jeśli okaże się, że nie jestem wystarczająco wyszkolona? Trenowałam z mamą, która była świetnym Nocnym Łowcą, ale miałam obawy iż to za mało. Inni trenowali z ojcami lub trenerami, a ja z mamą. Biegałam kilka kilometrów dziennie z Luke`iem. Więc z tym raczej nie będzie problemu. Kierowca z powrotem ruszył. Mam nadzieję, że już nie staniemy w korkach. Zaczęłam się nerwowo bawić komórką. Po 15 mintach taksówka zatrzymała się przed Instytutem. Dla kierowcy wyglądał on jak ruiny.
- To na pewno tutaj?- zapytał niepewnym głosem kierowca.
- Tak. To znaczy nie. To tutaj za rogiem, ale ja się przejdę- powiedziałam i wręczyłam odpowiednią ilość gotówki za przejazd.
Wysiadłam z taksówki i wyjęłam bagaże. Udałam, że ruszam w przeciwną stronę niż mój nowy ,,dom,,. Kiedy tylko taksówka zniknęła za zakrętem odwróciłam się i ruszyłam w dobrym już kierunku. Budynek był imponujący. Wykonany w stylu gotyckim. Zwieńczony strzelistymi wieżami z mnóstwem zdobień. Weszłam po schodach. Portal nad drzwiami zdobiły anioły, a w samym centrum znajdował się wizerunek anioła Razjela. Zapukałam kołatką. Zza drzwi rozległ się dźwięk otwieranych zamków. Drzwi otworzyły się, a w nich stał nie kto inny jak... Jace. Gorzej trafić nie mogłam. Dlaczego to Iz nie mogła otworzyć ty cholernych drzwi? Plułam sobie w brodę, że nie wysłałam jej SMS`a żeby zeszła na dół.
- Hej- powiedziałam.
- Hej? Tylko hej?- powiedział. - Pożegnania wychodzą nam zdecydowanie lepiej niż powitania.
- Nie rozumiem o co ci chodzi.
- Chodzi mi o to, że ostatnio pocałowałaś mnie, a teraz rzucasz tylko ,,hej,,- powiedział z wyrzutem.
- Ja cię pocałowałam?! To ty mnie pocałowałeś!
- Nieprawda- szepnął mi do ucha.
- Oh Herondale działasz mi na nerwy.
- Ostatnio nie miałaś nic przeciwko mojej wspaniałej osobie- powiedział pzysuwając się do mnie.
- Herondale czy ty musisz być takim dupkiem? I odsuń się ode mnie!- krzyknęłam strając się go odepchnąć.
Kiedy wreszcie odepchnęłam go złapałam walizki i ruszyłam w głąb Instytutu. Korytarze miały wysoki sufit, były wyłożone czerwonym dywanem, ściany pokryte były obrazami. Były wykonane z pewnością ręką wspaniałego artysty. Te machnięcia pędzlem, dobrane barwy... Szłam nie zatrzymując się. Czy te korytarze nie mają końca? Nagle poczułam, że ktoś wyszarpuje mi walizki z ręki. Nie zastanawiając się błyskawicznym ruchem wyciągnęłam z buta sztylet, przycisnęłam napastnika do ściany i przyłożyłam mu nóż do gardła. Dopiero po chwili zorientowałam się na kogo patrzę.
- Jace?! Ty idioto co robisz?- wydarłam się na niego.
- Ekhem... czy mogłabyś zabrać ten sztylet z mojego gardła?- zapytał wskazując moją rękę. Zabrałam sztylet spod jego gardła i odsunęłam się od niego.
- Daj pomogę ci- wskazał na walizki.
- Nie trzeba.
- Oj daj- powiedział i wyrwał mi walizki z ręki.- Szukasz Iz?
- Tak.
- Jest w jadalni. Później tam pójdziesz. Chodź pokażę ci twój pokój.
Mruknęłam kilka nieprzychylnych słów o blondynie i ruszyłam za nim. Korytarz nareszcie się skończył i dotarliśmy do schodów. Mimo, że wyglądały na stare wcale nie skrzypiały. Po pokonaniu chyba kilku pięter i kilkunastu metrów korytarzy Jace zatrzymał się tak gwałtownie, że aż na niego wpadłam. Jego łokieć uderzył mnie w policzek. Już otworzyłam usta żeby wydrzeć się na niego, gdy zobaczyłam przed czym się zatrzymał. Zatrzymał się przed drzwiami numer 174.
- To twój pokój. Ten po lewej jest Izzy, a po prawej mój. Więc jakbyś miała koszmary albo problem z zaśnięciem służę pomocą- ukłonił się szarmancko.
- Na pewno nie skorzystam- mruknęłam.
- Jeszcze zobaczymy- powiedział z typowym uśmieszkiem.
- Niech ci będzie, ale pomóż mi z walizkami.
- A może jakoś mnie przekonasz?- popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem. - No może na przykład dasz mi buziaka?
- O nie, nie zapomnij!
- Nie to nie.
Boże jak on potrafi denerwować. Jestem ciekawa czy tylko mnie czy innych też. Westchnęłam, wyszarpnęłam mu walizki z ręki i weszłam do pokoju. Był trochę większy niż mój. Jego ściany były pomalowane na biało. W centrum pokoju znajdowało się wielkie, dwuosobowe łóżko z bogato zdobioną ramą. Przy ścianie stała duża szafa. Obok stała toaletka. Przy przeciwnej ścianie znajdowało się biurko. Walizki postawiłam przy łóżku. Ktoś zakasłał. Odwróciłam się w stronę źródła tego dźwięku. Jace stał oparty o framugę i przyglądał mi się w milczeniu.
- Długo będziesz tak stała? Pomyślałem, że cię oprowadzę po Instytucie
- Będę stała ile będę chciała.
- Czyli nie chcesz skorzystać z mojej pomocy? To nie- powiedział i wyszedł.
- Jace!- jego twarz ukazała się w drzwiach.- To może jednak oprowadzisz mnie po Instytucie?- zapytałam proszącym tonem.
- Jak sobie Pani życzy- powiedział i wziął mnie pod rękę.
Wyciągnął mnie z pokoju. Szedł bardzo szybko, ale mimo to za nim nadążałam. Dzięki Luke! Zeszliśmy piętro niżej.Zatrzymał się. Tym razem nie tak gwałtownie i nie zderzyliśmy się.
- To biblioteka- pokazał duże drewniane drzwi.
Nie czekając na moją reakcję ruszył dalej. Kilka drzwi dalej znów się zatrzymał.
- Te tutaj to drzwi od Sali Szpitalnej.
- Rozumiem, że teraz jest pusta?
- Narazie tak.
- Co masz na myśli?
- No, że będziesz trenować całe dnie i noce starając się mnie dorównać aż padniesz z wycieńczenia to tam wylądujesz.
- Aż taki jesteś pewny siebie? A może boisz się, że będę lepsza od ciebie?- mówiłam podnosząc głos.
- Proszę cię nikt mi nie dorówna.
- Czyżby?!
- Jesteś zbyt pewna siebie Rudzielcu!- krzyknął.
- A ty to co?
- Ja po prostu mówię prawdę.
- A ja myślę, że po prostu wyolbrzymiarz swoje cechy!
- Nic nie muszę wyolbrzymiać! Po prostu jestem najlepszy.
- Jesteś cholernym dupkiem Herondale!
- A ty jesteś zazdrosna Ruda!
Wtedy nie wytrzymałam i walnęłam go pięścią w twarz. Po odgłosie poznałam, że trafiłam. Popatrzyłam ze złością na niego. Był zaskoczony. Z nosa leciała mu krew. Zamurowało mnie. Zrobiło mi się głupio, ale ten dupek zasłużył na to. Wtedy usłyszeliśmy krzyk:
- Clary! Jace! Na litość boską to tu się stało?- krzyczała Isabelle, która wyrosła jakby spod ziemii.
- To Clary mnie walnęła- powiedział wściekły Jace ocierając krew spod nosa.
- Naprawdę?- powiedziała zaskoczona Izzy.
- Ten dupek mnie sprowokował!- powiedziałam pokazując na Jace`a.
- Po prostu mówiłem prawdę.
- Jesteś po prostu dupkiem! To, że cię pocałowałam to była najgłupsza rzecz w moim życiu!
- T...
- Dość!!!!- ryknęła Iz, a my spojrzeliśmy na nią zaskoczeni. - O co wy się kłócicie?
- Ten dupek jest zbyt pewny siebie. Twierdzi, że jest najlepszy i nikt go nie pokona.
- Zaczynam rozumieć- powiedziała Iz.- A ty pewnie powiedziałaś, że jesteś od niego lepsza i tak zaczeła się kłótnia.
- Skąd ty wiesz?- powiedziałam równocześnie z Jace`em.
- Znam was dobrze. To ja mam pomysł. Dzisiaj o dziewiętnastej w parku zrobimy mały wyścig. Kto wygra będzie musiał przeprosić drugą osobę. Zgoda?
Zastanowiłam się chwilę. To mogłoby podziałać. Wreszcie ktoś utarłby mu nosa.
- Dobra- powiedziałam.
- Świetnie Clary. Jace?- zwróciła się do blondyna.
- Niech będzie. I tak wygram.
- Nie bądź taki pewien.
- Dobra wystarczy- powiedziała Iz.- A teraz chodź Clary do mojego pokoju- powiedziała Isabelle i pociągnęła mnie za sobą.
Gdy wreszcie znalazłyśmy się u niej w pokoju zamknęła drzwi, usiadła na łóżku i ruchem ręki pokazała bym zrobiła to samo. Zrobiłam to.
- Boże Clary boje się co by się stało gdybym nie zobaczyła was.
- Nie przesadzaj. Najwyżej dostałby jeszcze raz. A teraz lepiej powiedz mi czego ten dupek... znaczy się Jace- dodałam widząc minę Iz- boi się.
- No z tego co wiem boi się jedynie kaczek.
- Kaczek?- zapytałam nie mogąc się powstrzymać od śmiechu.
- Tak. Podobno jego przodkowie też się bali kaczek. To chyba jakaś rodzinna fobia- powiedziała Isabelle i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- A tak w ogóle po co ci to?- zapytała kiedy się uspokoiłyśmy.
- A nieważne- powiedziałam z tajemniczym uśmiechem.
- Clary?
- Tak?
- Naprawdę pocałowałaś Jace`a?
- Niestety- westchnęłam.
*dziewiętnasta tego samego dnia*
- Co Jace nie wymiękłeś?- powiedziałam złośliwym tonem chwilę przed biegiem.
- Nigdy.
Uśmiechnęłam się. Jego twarz wyglądała normalnie. Pewnie narysował sobie irtaze. Nie ma ze mną szans. Izzy dała znak abyśmy ustawili się na mecie narysowanej przez nią.
- Biegniecie do tamtych dwóch drzew- wskazała dwa drzewa. - Powodzenia!
Ustawiliśmy się na mecie. Z boku stał Alec z pozostałymi uczniami Instytutu. Nie wiem czy byli tam wszyscy. Stali z boku aby nam nie przeszkadzać. Trochę się stresowałam. Iz dała znak, żebyśmy ustawili się na mecie. Rozległ się gwizdek. Ruszyliśmy. Nic nie słyszałam oprócz wiatru świszczącego w uszach. Czułam zimno na całej twarzy. Biegliśmy równo z Jace`em. Przebiegliśmy już ponad połowę trasy. Nie miałam szans żeby wyprzedzić Jace`a. Był zbyt szybki. Postanowiłam wykorzystać informację, którą uzyskałam od Izzy.
- Jace!!- krzyczałam próbując przekrzyczeć wiatr. - Patrz kaczka!- powiedziałam wskazując ręką.
- Co? Gdzie?- powiedział z wyrazem przerażenia na twarzy i zwolnił.
Wykorzystałam ten moment i biegłam jeszcze szybciej. Dawałam z siebie wszystko, a nawet dwa razy więcej. Wreszcie przkroczłam linie mety. Upadłam na kolana ciężko oddychając. Jeszcze nigdy tak szybko nie biegłam. Jace przebiegł linie mety kilka sekund po mnie. Podbiegła do nas Isabelle.
- Wow Clary wygrałaś!!- krzyczała.
- Ale ona oszukiwała!- powiedział zdyszany Jace.
- Wcale nie. Po prostu przywidziało mi się- powiedziałam z uśmiechem na twarzy i pojazałam mu język gdy Izzy nie patrzyła.
Pozostali dotarli do nas. Nie pamiętam nawet twarzy, które mi gratulowały ani dłoni, które mnie ściskały.
- No więc Jace chyba musisz coś chyba powiedzieć Clary- powiedziała Iz.
- Ale ona oszukiwała!
- Nie oszukiwałam!
- Jace!- rzuciła ostzegawczym tonem Izzy.
- Niech będzie. Przepraszam. Lepiej- powiedział wściekły i poszedł.
- O wiele- uśmiechnęłam się.
Ja też ruszyłam w stronę Instytutu. Wzięłam prysznic i położyłam się. Usnęłam momentalnie.
Oto i rozdział 2. :))))
Jest zdecydowanie dłuższy niż 1. Mam nadzieję, że będzie się podobać i nie ma błędów.
Pozdrawiam!!!!
*6 dni później*
- Clary!!!- wołała mnie mama z dołu.
- Tak?- odkrzyknęłam próbując dopiąć ostatnią walizkę, w której znajdowała się broń.
- Luke nie może cię odwieźć. Taksówka przyjedzie za 15 minut. Zejdź już na dół.
Nareszcie udało mi się dopiąć walizkę. Schowałam jeszcze stelę do buta i byłam gotowa do wyjścia. Wzięłam walizki. Kiedy znalazły się w holu poszłam do kuchni. Tam czekała na mnie mama. Podeszłam do niej bez słowa i mocno ją przytuliłam. Ona przytuliła policzek do czubka mojej głowy. Poczułam coś mokrego na policzku. Uniosłam głowę. Okazało się, że to ona płakała.
- Mamo przestań płakać, bo zaraz i ja się rozkleję. Przecież obiecałam, że przynajmniej dwa razy w tygodniu będę WAS odwiedzać- powiedziałam podkreślając przed ostatnie słowo.
- Wiem, ale jesteś już taka duża. Masz już 16 lat. Właśnie- puknęła się dłonią w czoło.- Prezent!- puściła mnie i wyszła z kuchni.
Wróciła niosąc mały pakunek. Wręczyła mi go. Obróciłam go w dłoni. Był wielkości paczki chusteczek. Odwinęłam, a im oczom ukazało się zielone pudełeczko. Drżącymi dłońmi otworzyłam je. W środku znajdował się naszyjnik. Na cieniutkim łańcuszku znajdowało się srebne serduszko oplecione srebrym bluszczem, w którym każdy listek zastępował maleńki zielony diamencik. Po chwili zauważyłam, że z tyłu serduszka znajduje mały przycisk. Nacisnęłam go. Uruchomił mechanizm i serduszko otworzyło się. W środku znajdowało się zdjęcie mamy, Luke`a i moje. Ze łzami w oczach spojrzałam na mamę.
- Boże mamo jest śliczny. Dziękuję. Zapniesz?- zapytałam i delikatnie oddałam jej naszyjnik.
Odwróciłam się od mamy. Poczułam serduszko na moim dekolcie. Nie było zimne lecz zaskakująco ciepłe. Nie gorące. Ciepłe. Zadrżałam kiedy zimna dłoń mamy dotchnęła mojej szyi. Kiedy naszyjnik był zapięty ostatni raz przytuliłam mamę. Stałyśmy tak chwilę lecz nagle rozległ się klakson. Mama pocałowała mnie w czoło.
- No chodź już. Taksówka czeka.
Odsunęłyśmy się od siebie. Wspólnie z mamą zniosłam wszystkie walizki. Kierowca wysiadł i pomógł nam wsadzić bagaże do bagażnika. Ostatni raz przytuliłam moją mamę. Był to jednak najbardziej czuły uścisk ze wszystkich. Odsunęłam się od niej.
- Kocham cię Clary- szepnęła mama.
- Ja ciebie też kocham mamo.
- Pamiętaj, że obiecałaś nas odwiedzać.
- Pamiętam.
Odwróciłam się i wsiadłam do taksówki. Mama machała mi dopóki pojazd nie zniknął za zakrętem. Mimowolnie po moim policzku popłynęła łza. Szybko otarłam ją jednym ruchem ręki. Teraz zaczynam nowe życie. Nie wolno mi płakać. Nocni Łowcy nie płaczą.
*30 minut później*
Od pół godziny stoję w korkach. Taksówka pokonała może dwa kilometry i utknęła w korkach. Bardzo się denerwuję. Co jeśli okaże się, że nie jestem wystarczająco wyszkolona? Trenowałam z mamą, która była świetnym Nocnym Łowcą, ale miałam obawy iż to za mało. Inni trenowali z ojcami lub trenerami, a ja z mamą. Biegałam kilka kilometrów dziennie z Luke`iem. Więc z tym raczej nie będzie problemu. Kierowca z powrotem ruszył. Mam nadzieję, że już nie staniemy w korkach. Zaczęłam się nerwowo bawić komórką. Po 15 mintach taksówka zatrzymała się przed Instytutem. Dla kierowcy wyglądał on jak ruiny.
- To na pewno tutaj?- zapytał niepewnym głosem kierowca.
- Tak. To znaczy nie. To tutaj za rogiem, ale ja się przejdę- powiedziałam i wręczyłam odpowiednią ilość gotówki za przejazd.
Wysiadłam z taksówki i wyjęłam bagaże. Udałam, że ruszam w przeciwną stronę niż mój nowy ,,dom,,. Kiedy tylko taksówka zniknęła za zakrętem odwróciłam się i ruszyłam w dobrym już kierunku. Budynek był imponujący. Wykonany w stylu gotyckim. Zwieńczony strzelistymi wieżami z mnóstwem zdobień. Weszłam po schodach. Portal nad drzwiami zdobiły anioły, a w samym centrum znajdował się wizerunek anioła Razjela. Zapukałam kołatką. Zza drzwi rozległ się dźwięk otwieranych zamków. Drzwi otworzyły się, a w nich stał nie kto inny jak... Jace. Gorzej trafić nie mogłam. Dlaczego to Iz nie mogła otworzyć ty cholernych drzwi? Plułam sobie w brodę, że nie wysłałam jej SMS`a żeby zeszła na dół.
- Hej- powiedziałam.
- Hej? Tylko hej?- powiedział. - Pożegnania wychodzą nam zdecydowanie lepiej niż powitania.
- Nie rozumiem o co ci chodzi.
- Chodzi mi o to, że ostatnio pocałowałaś mnie, a teraz rzucasz tylko ,,hej,,- powiedział z wyrzutem.
- Ja cię pocałowałam?! To ty mnie pocałowałeś!
- Nieprawda- szepnął mi do ucha.
- Oh Herondale działasz mi na nerwy.
- Ostatnio nie miałaś nic przeciwko mojej wspaniałej osobie- powiedział pzysuwając się do mnie.
- Herondale czy ty musisz być takim dupkiem? I odsuń się ode mnie!- krzyknęłam strając się go odepchnąć.
Kiedy wreszcie odepchnęłam go złapałam walizki i ruszyłam w głąb Instytutu. Korytarze miały wysoki sufit, były wyłożone czerwonym dywanem, ściany pokryte były obrazami. Były wykonane z pewnością ręką wspaniałego artysty. Te machnięcia pędzlem, dobrane barwy... Szłam nie zatrzymując się. Czy te korytarze nie mają końca? Nagle poczułam, że ktoś wyszarpuje mi walizki z ręki. Nie zastanawiając się błyskawicznym ruchem wyciągnęłam z buta sztylet, przycisnęłam napastnika do ściany i przyłożyłam mu nóż do gardła. Dopiero po chwili zorientowałam się na kogo patrzę.
- Jace?! Ty idioto co robisz?- wydarłam się na niego.
- Ekhem... czy mogłabyś zabrać ten sztylet z mojego gardła?- zapytał wskazując moją rękę. Zabrałam sztylet spod jego gardła i odsunęłam się od niego.
- Daj pomogę ci- wskazał na walizki.
- Nie trzeba.
- Oj daj- powiedział i wyrwał mi walizki z ręki.- Szukasz Iz?
- Tak.
- Jest w jadalni. Później tam pójdziesz. Chodź pokażę ci twój pokój.
Mruknęłam kilka nieprzychylnych słów o blondynie i ruszyłam za nim. Korytarz nareszcie się skończył i dotarliśmy do schodów. Mimo, że wyglądały na stare wcale nie skrzypiały. Po pokonaniu chyba kilku pięter i kilkunastu metrów korytarzy Jace zatrzymał się tak gwałtownie, że aż na niego wpadłam. Jego łokieć uderzył mnie w policzek. Już otworzyłam usta żeby wydrzeć się na niego, gdy zobaczyłam przed czym się zatrzymał. Zatrzymał się przed drzwiami numer 174.
- To twój pokój. Ten po lewej jest Izzy, a po prawej mój. Więc jakbyś miała koszmary albo problem z zaśnięciem służę pomocą- ukłonił się szarmancko.
- Na pewno nie skorzystam- mruknęłam.
- Jeszcze zobaczymy- powiedział z typowym uśmieszkiem.
- Niech ci będzie, ale pomóż mi z walizkami.
- A może jakoś mnie przekonasz?- popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem. - No może na przykład dasz mi buziaka?
- O nie, nie zapomnij!
- Nie to nie.
Boże jak on potrafi denerwować. Jestem ciekawa czy tylko mnie czy innych też. Westchnęłam, wyszarpnęłam mu walizki z ręki i weszłam do pokoju. Był trochę większy niż mój. Jego ściany były pomalowane na biało. W centrum pokoju znajdowało się wielkie, dwuosobowe łóżko z bogato zdobioną ramą. Przy ścianie stała duża szafa. Obok stała toaletka. Przy przeciwnej ścianie znajdowało się biurko. Walizki postawiłam przy łóżku. Ktoś zakasłał. Odwróciłam się w stronę źródła tego dźwięku. Jace stał oparty o framugę i przyglądał mi się w milczeniu.
- Długo będziesz tak stała? Pomyślałem, że cię oprowadzę po Instytucie
- Będę stała ile będę chciała.
- Czyli nie chcesz skorzystać z mojej pomocy? To nie- powiedział i wyszedł.
- Jace!- jego twarz ukazała się w drzwiach.- To może jednak oprowadzisz mnie po Instytucie?- zapytałam proszącym tonem.
- Jak sobie Pani życzy- powiedział i wziął mnie pod rękę.
Wyciągnął mnie z pokoju. Szedł bardzo szybko, ale mimo to za nim nadążałam. Dzięki Luke! Zeszliśmy piętro niżej.Zatrzymał się. Tym razem nie tak gwałtownie i nie zderzyliśmy się.
- To biblioteka- pokazał duże drewniane drzwi.
Nie czekając na moją reakcję ruszył dalej. Kilka drzwi dalej znów się zatrzymał.
- Te tutaj to drzwi od Sali Szpitalnej.
- Rozumiem, że teraz jest pusta?
- Narazie tak.
- Co masz na myśli?
- No, że będziesz trenować całe dnie i noce starając się mnie dorównać aż padniesz z wycieńczenia to tam wylądujesz.
- Aż taki jesteś pewny siebie? A może boisz się, że będę lepsza od ciebie?- mówiłam podnosząc głos.
- Proszę cię nikt mi nie dorówna.
- Czyżby?!
- Jesteś zbyt pewna siebie Rudzielcu!- krzyknął.
- A ty to co?
- Ja po prostu mówię prawdę.
- A ja myślę, że po prostu wyolbrzymiarz swoje cechy!
- Nic nie muszę wyolbrzymiać! Po prostu jestem najlepszy.
- Jesteś cholernym dupkiem Herondale!
- A ty jesteś zazdrosna Ruda!
Wtedy nie wytrzymałam i walnęłam go pięścią w twarz. Po odgłosie poznałam, że trafiłam. Popatrzyłam ze złością na niego. Był zaskoczony. Z nosa leciała mu krew. Zamurowało mnie. Zrobiło mi się głupio, ale ten dupek zasłużył na to. Wtedy usłyszeliśmy krzyk:
- Clary! Jace! Na litość boską to tu się stało?- krzyczała Isabelle, która wyrosła jakby spod ziemii.
- To Clary mnie walnęła- powiedział wściekły Jace ocierając krew spod nosa.
- Naprawdę?- powiedziała zaskoczona Izzy.
- Ten dupek mnie sprowokował!- powiedziałam pokazując na Jace`a.
- Po prostu mówiłem prawdę.
- Jesteś po prostu dupkiem! To, że cię pocałowałam to była najgłupsza rzecz w moim życiu!
- T...
- Dość!!!!- ryknęła Iz, a my spojrzeliśmy na nią zaskoczeni. - O co wy się kłócicie?
- Ten dupek jest zbyt pewny siebie. Twierdzi, że jest najlepszy i nikt go nie pokona.
- Zaczynam rozumieć- powiedziała Iz.- A ty pewnie powiedziałaś, że jesteś od niego lepsza i tak zaczeła się kłótnia.
- Skąd ty wiesz?- powiedziałam równocześnie z Jace`em.
- Znam was dobrze. To ja mam pomysł. Dzisiaj o dziewiętnastej w parku zrobimy mały wyścig. Kto wygra będzie musiał przeprosić drugą osobę. Zgoda?
Zastanowiłam się chwilę. To mogłoby podziałać. Wreszcie ktoś utarłby mu nosa.
- Dobra- powiedziałam.
- Świetnie Clary. Jace?- zwróciła się do blondyna.
- Niech będzie. I tak wygram.
- Nie bądź taki pewien.
- Dobra wystarczy- powiedziała Iz.- A teraz chodź Clary do mojego pokoju- powiedziała Isabelle i pociągnęła mnie za sobą.
Gdy wreszcie znalazłyśmy się u niej w pokoju zamknęła drzwi, usiadła na łóżku i ruchem ręki pokazała bym zrobiła to samo. Zrobiłam to.
- Boże Clary boje się co by się stało gdybym nie zobaczyła was.
- Nie przesadzaj. Najwyżej dostałby jeszcze raz. A teraz lepiej powiedz mi czego ten dupek... znaczy się Jace- dodałam widząc minę Iz- boi się.
- No z tego co wiem boi się jedynie kaczek.
- Kaczek?- zapytałam nie mogąc się powstrzymać od śmiechu.
- Tak. Podobno jego przodkowie też się bali kaczek. To chyba jakaś rodzinna fobia- powiedziała Isabelle i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- A tak w ogóle po co ci to?- zapytała kiedy się uspokoiłyśmy.
- A nieważne- powiedziałam z tajemniczym uśmiechem.
- Clary?
- Tak?
- Naprawdę pocałowałaś Jace`a?
- Niestety- westchnęłam.
*dziewiętnasta tego samego dnia*
- Co Jace nie wymiękłeś?- powiedziałam złośliwym tonem chwilę przed biegiem.
- Nigdy.
Uśmiechnęłam się. Jego twarz wyglądała normalnie. Pewnie narysował sobie irtaze. Nie ma ze mną szans. Izzy dała znak abyśmy ustawili się na mecie narysowanej przez nią.
- Biegniecie do tamtych dwóch drzew- wskazała dwa drzewa. - Powodzenia!
Ustawiliśmy się na mecie. Z boku stał Alec z pozostałymi uczniami Instytutu. Nie wiem czy byli tam wszyscy. Stali z boku aby nam nie przeszkadzać. Trochę się stresowałam. Iz dała znak, żebyśmy ustawili się na mecie. Rozległ się gwizdek. Ruszyliśmy. Nic nie słyszałam oprócz wiatru świszczącego w uszach. Czułam zimno na całej twarzy. Biegliśmy równo z Jace`em. Przebiegliśmy już ponad połowę trasy. Nie miałam szans żeby wyprzedzić Jace`a. Był zbyt szybki. Postanowiłam wykorzystać informację, którą uzyskałam od Izzy.
- Jace!!- krzyczałam próbując przekrzyczeć wiatr. - Patrz kaczka!- powiedziałam wskazując ręką.
- Co? Gdzie?- powiedział z wyrazem przerażenia na twarzy i zwolnił.
Wykorzystałam ten moment i biegłam jeszcze szybciej. Dawałam z siebie wszystko, a nawet dwa razy więcej. Wreszcie przkroczłam linie mety. Upadłam na kolana ciężko oddychając. Jeszcze nigdy tak szybko nie biegłam. Jace przebiegł linie mety kilka sekund po mnie. Podbiegła do nas Isabelle.
- Wow Clary wygrałaś!!- krzyczała.
- Ale ona oszukiwała!- powiedział zdyszany Jace.
- Wcale nie. Po prostu przywidziało mi się- powiedziałam z uśmiechem na twarzy i pojazałam mu język gdy Izzy nie patrzyła.
Pozostali dotarli do nas. Nie pamiętam nawet twarzy, które mi gratulowały ani dłoni, które mnie ściskały.
- No więc Jace chyba musisz coś chyba powiedzieć Clary- powiedziała Iz.
- Ale ona oszukiwała!
- Nie oszukiwałam!
- Jace!- rzuciła ostzegawczym tonem Izzy.
- Niech będzie. Przepraszam. Lepiej- powiedział wściekły i poszedł.
- O wiele- uśmiechnęłam się.
Ja też ruszyłam w stronę Instytutu. Wzięłam prysznic i położyłam się. Usnęłam momentalnie.
Oto i rozdział 2. :))))
Jest zdecydowanie dłuższy niż 1. Mam nadzieję, że będzie się podobać i nie ma błędów.
Pozdrawiam!!!!