Kochani! <3
Dziękuję serdecznie Veronice Hunter za nominację. :)
Pytania:
1. Co cię motywuje do dalszego pisania?
Moi czytelnicy. <3
2. Czytasz od czasu do czasu jedne ze swoich starych rozdziałów?
Dość często.
3. Gdzie chciałabyś pojechać w te wakacje? Dlaczego?
W góry, bo jeszcze nigdy nie byłam, a co najśmiejszniejsze mieszkam niedaleko. :')
4. Czego najbardziej się bałaś, przed założeniem bloga?
Bałam się, że nikomu nie przypadną moje opowiadania do gustu.
5. Pisanie to twoje hobby czy pasja?
Pasja.
6. Która cecha Twojego charakteru najbardziej cię denerwuje?
Nieśmiałość.
7. Jesteś typem nocnej sowy czy porannego skowronka?
Teraz nocna sowa, bo nałogowo nocami oglądam serial, a jak się skończą ferie to będę musiała przestawić się na porannego skowronka i wstawać o 6. :c
8. Jakie jest twoje największe marzenie, jako blogger?
Żebyście dalej czytali.<3
9. Ulubione pomieszczenie w domu?
Kuchnia. :D
10. Ulubiony owoc?
Arbuz.
11. Ulubiony kolor?
Czarny.
Moje pytania:
1. Masz jakieś inne hobby/pasję poza pisaniem?
2. Co sprawia Ci największą radość?
3. Jaki masz sposób na błyskawiczne poprawienie humoru?
4. Ulubiona pora roku.
5. Gdybyś mógł/mogła ze wszystkich sławnych ludzi na świecie spotkać się z jedną, kto by to był?
6. Ulubiony kolor.
7. Pies czy kot?
8. Czym się inspirujesz przy pisaniu?
9. Ulubiona piosenka?
10. Matematyka czy polski?
11. Czytasz wszystko czy zamykasz się w jednej określonej kategorii?
Nominuję:
1.http://welcome-in-the-xxi-century.blogspot.com/
2.http://the-mortal-instruments-ff.blogspot.com/?m=1
3.http://ukrytetajemnice.blogspot.com/?m=1
4.http://niezanahistoriaclary.blogspot.com/?m=1
5. daryrazjela.blogspot.com
6.http://bo-kochac-to-niszczyc.blogspot.com/?m=1
7.http://the-mortal-instruments-another-story.blogspot.com/?m=1
Miłość nie jest słabością. Miłość jest siłą.
piątek, 5 lutego 2016
poniedziałek, 1 lutego 2016
Wracam + Rozdział 21. Co go powstrzyma dziś?
~Jace~
W miejscu, w którym zniknął Valentine pojawiła się karteczka. Szósta. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy co to oznacza. On to naprawdę zrobił.
Clary wtuliła we mnie mocno zaciskając dłonie na mojej kurtce. Lekko musnąłem ustami jej czoło. Objąłem ją ramionami.
- Nie dam cię skrzywdzić - powtarzałem ciągle jak mantrę.
Isabelle drżącymi dłońmi podniosła karteczkę. Ręce tak jej się trzęsły, że miała kłopot z odczytaniem.
- Musi nastać koniec, by zaczął się początek - odczytała cicho.
Clary ścisnęła moją kurtkę jeszcze mocniej. Zaczęła cichutko płakać. Zdawałem sobie sprawę, że wszyscy na nas patrzą. Jedni mieli w oczach współczucie, inni zaś nienawiść. Zupełnie jakby to ona wszystkiemu była winna.
Pod ścianą stoi blada Konsul. Trzyma się dłonią za serce i ciężko oddycha. Jakiś mężczyzna do niej podchodzi, ale ona zbywa go jednym machnięciem dłoni.
- Myślę... myślę, że powinniśmy skończyć naradę - mówi słabym głosem, ale zarazem niewnoszącym sprzeciwu.
Wśród tłumu słychać kilka pomruków. Konsul Penhallow wraca na swoje miejsce za podium.
Clary powoli uspokaja się.
- Powinniśmy zastanowić się co w związku z Valentine'em - zaczęła stanowczym głosem.
- Nad czym tu się zastanawiać? - jakaś blondwłosa kobieta wstała z miejsca. - Valentine nas wszystkich pozabija. Zrobił to siedemnaście lat temu. Zniszczył nasze rodziny. Co go powstrzyma dziś? Moim zdaniem powinniśmy oddać Clarissę - patrzyła ze złością w tą małą rudowłosą istotkę, która jest najdzielniejszą i najodważniejszą Nocną Łowczynią na całym świecie.
- Właśnie! - rozległo się kilka krzyków i z miejsc podniosło się kilkanaście osób.
- Jesteście z siebie dumni? - usłyszałem znajomy głos. Luke stał w drzwiach trzymając za rękę Jocelyn. - Według was tak zachowują się Nocni Łowcy? - ze złością rozejrzał się po pomieszczeniu. - Wiem, że nie jestem już jednym z was i nie mam prawa was pouczać, a jestem tu tylko ze względu na moją żonę i córkę...
- To córka Valentine'a, nie twoja Lucian -przerwała mu blondwłosa kobieta.
- Clary jest moją córką. Rodzina to nie tylko więzy krwi. To przede wszystkim miłość. A tej nie poskąpiłem Clary. Ale wracając do tematu... Nocni Łowcy, których kiedyś znałem nigdy nie oddaliby brata czy siostry wrogowi, bo czy nie jesteście jedną, wielką rodziną? Chcę tylko powiedzieć, że jeśli Rada postanowi oddać Clarissę Valentine'owi wilkołaki nie staną po waszej stronie.
- Czarodzieje również - dorzucił Magnus, którego wcześniej nie widziałem.
Clary spojrzała na Luke'a kręcąc głową. "To nic nie da", szepnęła. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się blado. Puściła moją kurtkę.
- Clary, na Anioła co ty robisz? - syknąłem cicho. Przeraziłem się nie na żarty. Co ona planowała?
Chwyciłem ją lekko za nadgarstek. Położyła swoją dłoń na mojej.
- Czasem tak musi być, Jace - wyszeptała. - Na niektóre rzeczy nie mamy wpływu, ale jeśli mogę zrobić coś żeby ochronić najbliższych, nie zawaham się ani przez chwilę - musnęła palcami mój policzek.
Byłem tak zaskoczony jej słowami, że nieświadomie rozluźniłem uścisk.
~Clary~
Wykorzystując moment nieuwagi Jace'a wyrwałam rękę z jego uścisku. Blondyn nie próbował zatrzymać mnie. Tylko patrzył na mnie z bólem w oczach.
- Skoro Valentine tego chce, dobrze. Wyślijcie mu wiadomość, że oddam się w jego ręce, jeśli obieca zostawić was w spokoju - powiedziałam głośno na jednym wydechu, bojąc się, że głos mi się załamie.
- Clary... - zignorowałam błagalny szept Jace'a.
- Naprawdę myślicie, że jeśli Clarissa odda się w jego ręce to Valentine nie zaatakuje? - Jakiś chłopak, którego nigdy nie widziałam na oczy, na oko osiemnastoletni wstał z miejsca i zmierzył cały tłum wyrokiem. - Jesteście głupcami jeśli mu wierzycie. Znam go jak nikt inny. Zabił całą moją rodzinę. Nie tylko moją - tu spojrzał ze współczuciem na blondwłosą kobietę, która wstała na samym początku. - Ale dlaczego Clarissa, Bogu ducha winna ma cierpieć za błędy swojego ojca? Oddacie mu ją, on ją zabije i wykorzysta jej moc żeby was zniszczyć. Więc jeszcze raz zastanówcie się nad tym wszystkim. Czy oddacie Clarissę, czy nie on i tak was zabije - skończył swój monolog i ze wściekłością wyszedł z Sali.
Zostawił nas wszystkich z mętlikiem w głowie. Zastanawiam się skąd on może to wiedzieć.
~Valentine~
W gabinecie rozległ się trzepot skrzydeł. Uśmiechnąłem się i wyciagnąłem rękę w górę, by kruk mógł na niej wylądować. Lekko skrzywiłem się, gdy wbił pazury. Pogłaskałem go po głowie.
- Co masz mi do przekazania? - zapytałem i zamknąłem oczy.
Przed oczyma pojawiła się Sala. Nocni Łowcy stłoczeni byli w kilka grup. Jia stała z boku i rozmawiała z kilkoma osobami. Między innymi Robertem Lightwoodem, Lucianem, Jocelyn i Magnusem.
Głupcy... Myślą, że jeśli sprzymierzą się z potworami to wygrają. Ale nikt nie może mnie pokonać.
Konsul potarła zmęczone oczy, odeszła od swoich rozmówców i stanęła na podwyższeniu. Poczekała chwilę aż uwaga Nefilim będzie skupiona na niej i powiedziała:
- Wraz z Radą podjęliśmy decyzję, że nie oddamy Clary. Razem z wilkołakami, wampirami i czarodziejami mamy szansę wygrać!
Roześmiałem się głośno i otworzyłem oczy. Całe Clave jest zepsute. Gdyby mieli choć trochę oleju w głowie poddaliby się mnie. Może wtedy darowałbym im życie.
Zniszczę ich wszystkich. Zabiję każdego niezależnie czy to moje dziecko czy żona.
Nastanie moja era. Stworzę Nocnych Łowców silnych i nieśmiertelnych. Nikt mi nie przeszkodzi.
Wstałem z krzesła. Hugin zakrakał złowrogo i wyleciał przez otwarte okno. Opuściłem gabinet po czym skierowałem swoje kroki w stronę jednego z pokoi. Otworzyłem drzwi runą i zamarłem, gdy zobaczyłem, że go nie ma. Okno było otwarte, firany latały w podmuchach wiatru. To nie możliwe. Wszystko zapieczętowałem runami, których nikt w stanie nie jest zniszczyć. Stałem niezdolny do ruchu.
Nie ma go. Nie ma.
~Clary~
- Nie ma mowy! - krzyknęła mama.
- Ale...
- Nie! - przerwała mi.
- Jocelyn, uspokój się - powiedział Luke kładąc dłoń na jej brzuchu. - Clary, mama ma rację. Nie możesz wziąć udziału w bitwie.
- Ale to także moja bitwa!
- To bitwa dorosłych Nefilim, a ty masz tylko szesnaście lat! - krzyknęła mama.
- Jace... - szepnęłam tylko zrezygnowana.
- Clary, Jace jest pełnoletni - powiedział spokojnie Luke.
- Jak możesz być taki spokojny! - krzyknęłam. - Mam siedzieć spokojnie, gdy Jace naraża życie i walczy z innymi?
- Clary...
- Nie mam ochoty tego słuchać! - ucięłam. - Nie mam ochoty was słuchać.
Odwróciłam się od nich. Oni nic nie rozumieją. To przeze mnie to wszystko. To nie fair, że nie mogę walczyć u boku przyjaciół.
Stanęłam na palcach szukając wzrokiem Jace'a. W końcu odnalazłam go. Stał w rogu Sali ubrany w strój bojowy i rozmawiał z Isabelle. Ona też nie była zadowolona z faktu, że nie może walczyć.
- Szukasz kogoś? - aż podskoczyłam, gdy usłyszałam głos obok siebie.
Spojrzałam zaskoczona w bok i zobaczyłam tego chłopaka, który podczas narady stanął w mojej obronie. Miał ostre rysy twarzy i tak jasne włosy, że prawie białe. Za to oczy miał niewiarygodnie ciemne. Przypominał mi kogoś.
- Tak. Dziękuję tak w ogóle za to, że stanąłeś w mojej obronie - usmiechnęłam się.
- To nic takiego. Nie mogłem pozwolić żebyś oddała się w ręce Valentine'a. Jak nikt znam jego zamiary - westchnął.
- Przykro mi z powodu twojej rodziny.
- Dziękuję. Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale możemy nie przeżyć tej bitwy. Znaczy ja mogę nie przeżyć tej bitwy, bo ty chyba nie jesteś pełnoletnia, prawda? - smutno pokiwałam głową. Dlatego chcę żebyś wiedziała, że... - zaczął, ale przerwał mu huk.
Sufit przecięło podłużne pękniecie. Valentine zaatakował wcześniej. Wszyscy pełnoletni złapali broń i wraz z wampirami, wilkołakami i czarodziejami wylecieli z Sali. Przed oczami mignęły mi tylko znajome blond włosy.
Nawet nie pożegnałam się z Jace'em...
Znajdę sposób żeby móc walczyć. Inaczej nie jestem Clary Morgenstern.
-------
No więc... Wracam!
Mam nadzieję, że cieszycie się. c:
Na samym początku chce Wam podziękować, że nie opuściliście mnie. Widziałam, że każdego dnia Ktoś wchodził. To jest wspaniałe! :')
Nie wiem kiedy next, ale uporządkowałam swoje sprawy, napisałam książkę i mam nadzieję, że niedługo. Jeszcze w tym tygodniu obiecuję wstawić rozdział na drug
Wiem, że rozdział krótki, ale chciałam go jak najszybciej wstawić.
Przepraszam za wszelkie błędy.
Dziekuję i pozdrawiam!
PS. Zapraszam na rozdział na drugim blogu.
W miejscu, w którym zniknął Valentine pojawiła się karteczka. Szósta. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy co to oznacza. On to naprawdę zrobił.
Clary wtuliła we mnie mocno zaciskając dłonie na mojej kurtce. Lekko musnąłem ustami jej czoło. Objąłem ją ramionami.
- Nie dam cię skrzywdzić - powtarzałem ciągle jak mantrę.
Isabelle drżącymi dłońmi podniosła karteczkę. Ręce tak jej się trzęsły, że miała kłopot z odczytaniem.
- Musi nastać koniec, by zaczął się początek - odczytała cicho.
Clary ścisnęła moją kurtkę jeszcze mocniej. Zaczęła cichutko płakać. Zdawałem sobie sprawę, że wszyscy na nas patrzą. Jedni mieli w oczach współczucie, inni zaś nienawiść. Zupełnie jakby to ona wszystkiemu była winna.
Pod ścianą stoi blada Konsul. Trzyma się dłonią za serce i ciężko oddycha. Jakiś mężczyzna do niej podchodzi, ale ona zbywa go jednym machnięciem dłoni.
- Myślę... myślę, że powinniśmy skończyć naradę - mówi słabym głosem, ale zarazem niewnoszącym sprzeciwu.
Wśród tłumu słychać kilka pomruków. Konsul Penhallow wraca na swoje miejsce za podium.
Clary powoli uspokaja się.
- Powinniśmy zastanowić się co w związku z Valentine'em - zaczęła stanowczym głosem.
- Nad czym tu się zastanawiać? - jakaś blondwłosa kobieta wstała z miejsca. - Valentine nas wszystkich pozabija. Zrobił to siedemnaście lat temu. Zniszczył nasze rodziny. Co go powstrzyma dziś? Moim zdaniem powinniśmy oddać Clarissę - patrzyła ze złością w tą małą rudowłosą istotkę, która jest najdzielniejszą i najodważniejszą Nocną Łowczynią na całym świecie.
- Właśnie! - rozległo się kilka krzyków i z miejsc podniosło się kilkanaście osób.
- Jesteście z siebie dumni? - usłyszałem znajomy głos. Luke stał w drzwiach trzymając za rękę Jocelyn. - Według was tak zachowują się Nocni Łowcy? - ze złością rozejrzał się po pomieszczeniu. - Wiem, że nie jestem już jednym z was i nie mam prawa was pouczać, a jestem tu tylko ze względu na moją żonę i córkę...
- To córka Valentine'a, nie twoja Lucian -przerwała mu blondwłosa kobieta.
- Clary jest moją córką. Rodzina to nie tylko więzy krwi. To przede wszystkim miłość. A tej nie poskąpiłem Clary. Ale wracając do tematu... Nocni Łowcy, których kiedyś znałem nigdy nie oddaliby brata czy siostry wrogowi, bo czy nie jesteście jedną, wielką rodziną? Chcę tylko powiedzieć, że jeśli Rada postanowi oddać Clarissę Valentine'owi wilkołaki nie staną po waszej stronie.
- Czarodzieje również - dorzucił Magnus, którego wcześniej nie widziałem.
Clary spojrzała na Luke'a kręcąc głową. "To nic nie da", szepnęła. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się blado. Puściła moją kurtkę.
- Clary, na Anioła co ty robisz? - syknąłem cicho. Przeraziłem się nie na żarty. Co ona planowała?
Chwyciłem ją lekko za nadgarstek. Położyła swoją dłoń na mojej.
- Czasem tak musi być, Jace - wyszeptała. - Na niektóre rzeczy nie mamy wpływu, ale jeśli mogę zrobić coś żeby ochronić najbliższych, nie zawaham się ani przez chwilę - musnęła palcami mój policzek.
Byłem tak zaskoczony jej słowami, że nieświadomie rozluźniłem uścisk.
~Clary~
Wykorzystując moment nieuwagi Jace'a wyrwałam rękę z jego uścisku. Blondyn nie próbował zatrzymać mnie. Tylko patrzył na mnie z bólem w oczach.
- Skoro Valentine tego chce, dobrze. Wyślijcie mu wiadomość, że oddam się w jego ręce, jeśli obieca zostawić was w spokoju - powiedziałam głośno na jednym wydechu, bojąc się, że głos mi się załamie.
- Clary... - zignorowałam błagalny szept Jace'a.
- Naprawdę myślicie, że jeśli Clarissa odda się w jego ręce to Valentine nie zaatakuje? - Jakiś chłopak, którego nigdy nie widziałam na oczy, na oko osiemnastoletni wstał z miejsca i zmierzył cały tłum wyrokiem. - Jesteście głupcami jeśli mu wierzycie. Znam go jak nikt inny. Zabił całą moją rodzinę. Nie tylko moją - tu spojrzał ze współczuciem na blondwłosą kobietę, która wstała na samym początku. - Ale dlaczego Clarissa, Bogu ducha winna ma cierpieć za błędy swojego ojca? Oddacie mu ją, on ją zabije i wykorzysta jej moc żeby was zniszczyć. Więc jeszcze raz zastanówcie się nad tym wszystkim. Czy oddacie Clarissę, czy nie on i tak was zabije - skończył swój monolog i ze wściekłością wyszedł z Sali.
Zostawił nas wszystkich z mętlikiem w głowie. Zastanawiam się skąd on może to wiedzieć.
~Valentine~
W gabinecie rozległ się trzepot skrzydeł. Uśmiechnąłem się i wyciagnąłem rękę w górę, by kruk mógł na niej wylądować. Lekko skrzywiłem się, gdy wbił pazury. Pogłaskałem go po głowie.
- Co masz mi do przekazania? - zapytałem i zamknąłem oczy.
Przed oczyma pojawiła się Sala. Nocni Łowcy stłoczeni byli w kilka grup. Jia stała z boku i rozmawiała z kilkoma osobami. Między innymi Robertem Lightwoodem, Lucianem, Jocelyn i Magnusem.
Głupcy... Myślą, że jeśli sprzymierzą się z potworami to wygrają. Ale nikt nie może mnie pokonać.
Konsul potarła zmęczone oczy, odeszła od swoich rozmówców i stanęła na podwyższeniu. Poczekała chwilę aż uwaga Nefilim będzie skupiona na niej i powiedziała:
- Wraz z Radą podjęliśmy decyzję, że nie oddamy Clary. Razem z wilkołakami, wampirami i czarodziejami mamy szansę wygrać!
Roześmiałem się głośno i otworzyłem oczy. Całe Clave jest zepsute. Gdyby mieli choć trochę oleju w głowie poddaliby się mnie. Może wtedy darowałbym im życie.
Zniszczę ich wszystkich. Zabiję każdego niezależnie czy to moje dziecko czy żona.
Nastanie moja era. Stworzę Nocnych Łowców silnych i nieśmiertelnych. Nikt mi nie przeszkodzi.
Wstałem z krzesła. Hugin zakrakał złowrogo i wyleciał przez otwarte okno. Opuściłem gabinet po czym skierowałem swoje kroki w stronę jednego z pokoi. Otworzyłem drzwi runą i zamarłem, gdy zobaczyłem, że go nie ma. Okno było otwarte, firany latały w podmuchach wiatru. To nie możliwe. Wszystko zapieczętowałem runami, których nikt w stanie nie jest zniszczyć. Stałem niezdolny do ruchu.
Nie ma go. Nie ma.
~Clary~
- Nie ma mowy! - krzyknęła mama.
- Ale...
- Nie! - przerwała mi.
- Jocelyn, uspokój się - powiedział Luke kładąc dłoń na jej brzuchu. - Clary, mama ma rację. Nie możesz wziąć udziału w bitwie.
- Ale to także moja bitwa!
- To bitwa dorosłych Nefilim, a ty masz tylko szesnaście lat! - krzyknęła mama.
- Jace... - szepnęłam tylko zrezygnowana.
- Clary, Jace jest pełnoletni - powiedział spokojnie Luke.
- Jak możesz być taki spokojny! - krzyknęłam. - Mam siedzieć spokojnie, gdy Jace naraża życie i walczy z innymi?
- Clary...
- Nie mam ochoty tego słuchać! - ucięłam. - Nie mam ochoty was słuchać.
Odwróciłam się od nich. Oni nic nie rozumieją. To przeze mnie to wszystko. To nie fair, że nie mogę walczyć u boku przyjaciół.
Stanęłam na palcach szukając wzrokiem Jace'a. W końcu odnalazłam go. Stał w rogu Sali ubrany w strój bojowy i rozmawiał z Isabelle. Ona też nie była zadowolona z faktu, że nie może walczyć.
- Szukasz kogoś? - aż podskoczyłam, gdy usłyszałam głos obok siebie.
Spojrzałam zaskoczona w bok i zobaczyłam tego chłopaka, który podczas narady stanął w mojej obronie. Miał ostre rysy twarzy i tak jasne włosy, że prawie białe. Za to oczy miał niewiarygodnie ciemne. Przypominał mi kogoś.
- Tak. Dziękuję tak w ogóle za to, że stanąłeś w mojej obronie - usmiechnęłam się.
- To nic takiego. Nie mogłem pozwolić żebyś oddała się w ręce Valentine'a. Jak nikt znam jego zamiary - westchnął.
- Przykro mi z powodu twojej rodziny.
- Dziękuję. Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale możemy nie przeżyć tej bitwy. Znaczy ja mogę nie przeżyć tej bitwy, bo ty chyba nie jesteś pełnoletnia, prawda? - smutno pokiwałam głową. Dlatego chcę żebyś wiedziała, że... - zaczął, ale przerwał mu huk.
Sufit przecięło podłużne pękniecie. Valentine zaatakował wcześniej. Wszyscy pełnoletni złapali broń i wraz z wampirami, wilkołakami i czarodziejami wylecieli z Sali. Przed oczami mignęły mi tylko znajome blond włosy.
Nawet nie pożegnałam się z Jace'em...
Znajdę sposób żeby móc walczyć. Inaczej nie jestem Clary Morgenstern.
-------
No więc... Wracam!
Mam nadzieję, że cieszycie się. c:
Na samym początku chce Wam podziękować, że nie opuściliście mnie. Widziałam, że każdego dnia Ktoś wchodził. To jest wspaniałe! :')
Nie wiem kiedy next, ale uporządkowałam swoje sprawy, napisałam książkę i mam nadzieję, że niedługo. Jeszcze w tym tygodniu obiecuję wstawić rozdział na drug
Wiem, że rozdział krótki, ale chciałam go jak najszybciej wstawić.
Przepraszam za wszelkie błędy.
Dziekuję i pozdrawiam!
PS. Zapraszam na rozdział na drugim blogu.
piątek, 21 sierpnia 2015
Ogłoszenie!
Kochani, jest mi przykro to pisać, ale zawieszam tego bloga na czas nieokreślony.
Nie mam pomysłów i chęci na pisanie kolejnych rozdziałów, a liczba Waszych komentarzy i wyświetleń zmalała.
Kiedyś wrócę tutaj z nowymi rozdziałami.Co do mojego drugiego bloga (LINK) na razie nie zawieszam go i rozdziały będą się pojawiały.
Chcę skupić się chwilowo na mojej autorskiej książce.
Przepraszam i do zobaczenia!
Nie mam pomysłów i chęci na pisanie kolejnych rozdziałów, a liczba Waszych komentarzy i wyświetleń zmalała.
Kiedyś wrócę tutaj z nowymi rozdziałami.Co do mojego drugiego bloga (LINK) na razie nie zawieszam go i rozdziały będą się pojawiały.
Chcę skupić się chwilowo na mojej autorskiej książce.
Przepraszam i do zobaczenia!
wtorek, 7 lipca 2015
Rozdział 20. Dlaczego tak bardzo jej pragniesz?
~Jace~
Weszliśmy za moją mamą do dużej jadalni. Ani na sekundę nie puściłem dłoni Clary. Na środku stał duży, masywny stół. Nakryty był dla czterech osób. Można rzec, że stół wręcz uginał się od ilości potraw. U jego szczytu siedział tata. Uśmiechnął się na nasz widok. Wstał i powoli podszedł do mnie.
- Kogo to moje stare oczy widzą? - roześmiał się i uścisnął mnie. - Synu, to skandal żebym częściej spotykał swoją teściową niż syna - mama pacnęła go w ramię. - No co? - odwrócił się w jej stronę.
Mama pokręciła głową z politowaniem. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Spojrzałem na Clary. Ona również się szeroko uśmiechała.
Tata przeniósł wzrok na nią.
- Bardzo miło mi cię poznać Clary - wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Mi również - powiedziała i uścisnęła ją. - Siadajcie! - krzyknęła mama.
Podczas kolacji nikt się nie odzywał. Słychać było jedynie szczęk sztućców uderzanych o siebie. Kątem oka spojrzałem na Clary. Rozglądała się dookoła, jakby chciała zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół tej jadalni. Kiedy napotkała mój wzrok uśmiechnęła się.
- Jace, pokażesz Clary pokój, w którym będzie spała? - zwróciła się do mnie, a ją kiwnąłem głową. Podnieśliśmy się z miejsc. - Och, Jace, jutro wychodzimy na ostatnią w ciągu tego tygodnia, mam nadzieję, naradę - powiedziała jeszcze.
- Dobrze. Dobranoc - rzuciłem.
- Dobranoc - powiedziała Clarissa. - Miło było państwo poznać - dodała jeszcze.
- Nam również miło było cię w końcu poznać - powiedziała mama. - Dobranoc.
Złapałem dłoń Clary i wyszliśmy z jadalni. Czułem na sobie spojrzenia rodziców. Pociągnąłem ją w stronę sypialni. Zatrzymaliśmy się przed właściwą sypialnią. Oparłem się plecami o framugę.
- To twoja sypialnia - powiedziałem trącając jej policzek nosem.
- Zrobisz coś dla mnie? - zapytała obejmując mnie za szyję.
- Na przykład? - nachyliłem się do niej.
- Zostaniesz ze mną? - wyszeptała.
- Zostanę, żebyś nie miała koszmarów - pocałowałem ją delikatnie w usta.
- Tylko dlatego?
- No nie wiem... Może żebyś jeszcze miała kogo podziwiać... - walnęła mnie w ramię, cóż, trochę mocno - i do kogoś się przytulić.
- Idziemy? Trochę zmęczona jestem- powiedziała ziewając.
Weszliśmy do pokoju. Ściągnęliśmy buty i położyliśmy się na podwójnym łóżku. Otuliłem nasz dokładnie kołdrą. Przytuliłem się do jej pleców, jedną rękę wkładając jej pod głowę.
- Dobranoc - szepnąłem.
- Dobranoc.
****
Obudziło mnie poranne słońce. Clary już nie spała. Patrzyła na mnie z uśmiechem na ustach. Nachyliłem się i pocałowałem ją.
- Dobrze się spało? - zapytałem.
- Wspaniale.
Znów nachyliłem się w jej stronę, ale wtedy rozległo się pukanie. Spojrzałem na nią przerażony.
- To pewnie moja mama - szepnąłem.
- Schowaj się w łazience.
Powoli zszedłem z łóżka i wszedłem do łazienki. Clary wstała z łóżka i otworzyła drzwi.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Clary. Za dziesięć minut będzie śniadanie - usłyszałem głoś mamy.
- Dobrze, dziękuję. Zaraz zejdę.
- Jace, możesz wyjść z łazienki - krzyknęła mama.
Skąd ona wiedziała?Wyszedłem z łazienki. Spojrzałem na Clary, która spuściła wzrok i przygryzła wargę żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Ty także zejdź na śniadanie.
- Ja... Eee... Tak, zejdę - zacząłem się jąkać.
Mama uśmiechnęła się i wyszła. Clary schowała twarz w dłoniach i westchnęła śmiechem.
- Na Anioła, nie chcę myśleć co twoja mama sobie o nas pomyślała.
- Idę wziąć prysznic - powiedziałem.
- Nie! Ją idę pierwsza! - krzyknęła i nim zdążyłem się ruszyć wbiegła do łazienki.
Pobiegłem za nią. Złapałem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie.
- Nie ładnie jest tak się wpychać - powiedziałem jej do ucha.
Podniosłem ją i zacząłem iść w stronę prysznica.
- Jace, nie! Nie! Co ty robisz! - próbowała się wyrwać.
- Chciałaś wziąć prysznic. Ja ci to tylko ułatwię.
- Nie, proszę. Puszczę cię pierwszego.
- Nie, nalegam - uśmiechnąłem się złośliwie.
Wszedłem pod prysznic z Clary. Trzymałem ją jedną ręką, a drugą odkręciłem kurek z wodą. Strumień chłodnej wody uderzył w nas. Clary pisnęła. Próbowała się jakoś uchronić przed wodą, ale nie do końca to jej się udawało.
W końcu wyślizgnęła się z mojego uścisku i zakręciła wodę.
- Nienawidzę cię - mruknęła.
~Clary~
Nie odzywałam się do Jace`a od czasu mojego przymusowego prysznica. Było mi z tym źle, ale zasłużył na to. Podczas śniadania starałam się na niego nie patrzeć i ignorować go. Jego mama chyba wyczuła panujące między nami napięcie.
- Może pójdziecie z nami na naradę? - zapytała. - Lightwoodowie też tam będą.
Jace wzruszył ramionami.
- Czemu nie. Możemy iść - uśmiechnęłam się do blondynki.
- Wspaniale! Narada zaczyna się za godzinę.
Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy. Państwo Herondale szli na przedzie. My z Jace`em tuż za nimi.
Sala Anioła wywarła na mnie takie samo wrażenie jak poprzednio. Rozglądałam się za Isabelle.
- Clary! - ktoś zawołał mnie.
Spojrzałam w tamtą stronę.
- Isabelle - odetchnęłam z ulgą.
Zaczęłam przeciskać się przez tłum w stronę przyjaciółki. Chyba pierwszy raz dziękowałam Niebiosom za swój niski wzrost.
Wpadłam w objęcia przyjaciółki.
- A gdzie Jace? - zapytała.
Musiałaś, Iz? Spuściłam wzrok i przygryzłam wargę.
- Clary, co się dzieje?
- A czy coś musi dziać?
- Clary proszę cię! Odkąd jesteście razem nie odstępujecie się na krok i obściskujecie. A teraz on jest gdzieś tam, a ty tu. Co jest?
- To ja się na niego obraziłam.
- O co znowu?
- Ten idiota wsadził mnie pod prysznic.
Reakcja Isabelle zeskoczyła mnie. Szatynka aż zanosiła się od śmiechu.
- Isabelle!
- Serio Clary, serio?
- Mogłam ci nic nie mówić - mruknęłam.
- Przepraszam - otarła łzy z kącików oczu. - Zamierzasz się obrażać na kogoś kogo kochasz najbardziej na świecie o jakiś durny prysznic?
Spojrzałam na Jace`a. Wyglądał na lekko przybitego i nie zwracał uwagi, na to co mówi do niego Alec. Tak bardzo chciałam do niego podejść.
Obróciłam się i zaczęłam iść w stronę blondyna. Dotarł do mnie jeszcze głos Iz :
- No nareszcie postępujesz rozsądnie.
Podeszłam do blondyna.
- Cześć Clary - powiedział Alec.
- Cześć Alec. Mógłbyś nas na chwilę zostawić?
- Jasne. Już idę.
- Możemy pogadać? - zapytałam Jace`a, kiedy Alec odszedł.
Blondyn kiwnął głową. Odeszliśmy trochę na bok, aby mieć chociaż złudzenie prywatności. Wiedziałam jednak, że jesteśmy bacznie obserwowani przez naszych przyjaciół.
- Clary ja... - zaczął.
- Och, zamknij się - mruknęłam i zamknęłam jego usta pocałunkiem.
Poczułam, że się uśmiecha.
- Ta godzina była najgorszą godziną mojego życia - powiedział.
Przytuliłam się do niego.
- Mam nadzieję, że się już nie powtórzy.
- Jestem pewien - pocałował mnie w czubek głowy.
- Proszę już o ciszę! - rozległ się głos pani Konsul.
Między Nefilim zapanowała cisza. Wszystkie oczy skierowały się ku pani Konsul. Jia Penhallow była wysoką, szczupłą kobietą o siwych włosach.
- Spotykamy się na kolejnej naradzie dotyczącej Valentine`a Morgensterna - kontynuowała Jia. - Na ostatniej...
- To żałosne - dobiegł nas głos z kąta sali.
Spojrzeliśmy w stronę, z której dobiegł głos. Oparty o kolumnę stał...
- Valentine - warknęła Konsul.
- Gratuluję spostrzegawczości.
Valentine stanął koło Jii. Wszyscy byli zszokowani, ale nie ja. Po Valentine`a, który lubi być w centrum uwagi można się wszystkiego spodziewać.
- Czego chcesz?
- Chcę pewnej osoby - rozejrzał się po twarzach zgromadzonych. Szedł w kierunku środka sali. - Jeśli ją dostanę zostawię was w spokoju i nigdy więcej mnie nie zobaczycie - Zaczął chodzić w kółko. - Chcę swojej córki - Podszedł do mnie. - Dajcie mi Clarissę, a nikomu nic się nie stanie.
Znieruchomiałam. Jace stanął przede mną, zasłaniając mnie własnym ciałem.
- Myślisz, że ją przede mną ochronisz? - roześmiał się mrożącym krew w żyłach śmiechem. - Jaka jest wasza decyzja? - rozejrzał się po twarzach ludzi.
- Nigdy jej nie dostaniesz - syknął Jace. - Dlaczego tak bardzo pragniesz?
- Nie pragnę jej. Chcę jej mocy. Nie wierzycie, że wytoczę przeciwko wam wojny?
Wyglądał na rozbawionego. Podszedł do jakiegoś chłopca, mniej więcej w wieku Maxa.
- Zostaw go! - krzyknęłam. - Pójdę z tobą! Ale zostaw go! I obiecaj, że nikogo nie skrzywdzisz.
- Clary nie! - usłyszałam krzyk mamy.
Spojrzałam w tamtą stronę. Luke trzymał mamę w swoich objęciach, powstrzymując ją od pobiegnięcia do mnie.
Zrobiłam krok do przodu. Silne ramiona złapały mnie i nie miały zamiaru puścić.
- Zostaw ją w spokoju, proszę. Zamiast jej, weź mnie - powiedział Jace.
- Bawią mnie wasze deklaracje miłości. - Odwrócił się w stronę tłumu i krzyknął - Macie czas do północy! Oddajcie mi Clarissę albo wpuszczę do Alicante tysiące demonów. Za dziesięć godzin znów się tu pojawię i poznam waszą decyzję - powiedział i zniknął.
Z całego serca Was przepraszam.
Następny rozdział za maksymalnie cztery dni.
Proszę o Wasze szczere opinie.
Pozdrawiam gorąco!!!
Weszliśmy za moją mamą do dużej jadalni. Ani na sekundę nie puściłem dłoni Clary. Na środku stał duży, masywny stół. Nakryty był dla czterech osób. Można rzec, że stół wręcz uginał się od ilości potraw. U jego szczytu siedział tata. Uśmiechnął się na nasz widok. Wstał i powoli podszedł do mnie.
- Kogo to moje stare oczy widzą? - roześmiał się i uścisnął mnie. - Synu, to skandal żebym częściej spotykał swoją teściową niż syna - mama pacnęła go w ramię. - No co? - odwrócił się w jej stronę.
Mama pokręciła głową z politowaniem. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Spojrzałem na Clary. Ona również się szeroko uśmiechała.
Tata przeniósł wzrok na nią.
- Bardzo miło mi cię poznać Clary - wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Mi również - powiedziała i uścisnęła ją. - Siadajcie! - krzyknęła mama.
Podczas kolacji nikt się nie odzywał. Słychać było jedynie szczęk sztućców uderzanych o siebie. Kątem oka spojrzałem na Clary. Rozglądała się dookoła, jakby chciała zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół tej jadalni. Kiedy napotkała mój wzrok uśmiechnęła się.
- Jace, pokażesz Clary pokój, w którym będzie spała? - zwróciła się do mnie, a ją kiwnąłem głową. Podnieśliśmy się z miejsc. - Och, Jace, jutro wychodzimy na ostatnią w ciągu tego tygodnia, mam nadzieję, naradę - powiedziała jeszcze.
- Dobrze. Dobranoc - rzuciłem.
- Dobranoc - powiedziała Clarissa. - Miło było państwo poznać - dodała jeszcze.
- Nam również miło było cię w końcu poznać - powiedziała mama. - Dobranoc.
Złapałem dłoń Clary i wyszliśmy z jadalni. Czułem na sobie spojrzenia rodziców. Pociągnąłem ją w stronę sypialni. Zatrzymaliśmy się przed właściwą sypialnią. Oparłem się plecami o framugę.
- To twoja sypialnia - powiedziałem trącając jej policzek nosem.
- Zrobisz coś dla mnie? - zapytała obejmując mnie za szyję.
- Na przykład? - nachyliłem się do niej.
- Zostaniesz ze mną? - wyszeptała.
- Zostanę, żebyś nie miała koszmarów - pocałowałem ją delikatnie w usta.
- Tylko dlatego?
- No nie wiem... Może żebyś jeszcze miała kogo podziwiać... - walnęła mnie w ramię, cóż, trochę mocno - i do kogoś się przytulić.
- Idziemy? Trochę zmęczona jestem- powiedziała ziewając.
Weszliśmy do pokoju. Ściągnęliśmy buty i położyliśmy się na podwójnym łóżku. Otuliłem nasz dokładnie kołdrą. Przytuliłem się do jej pleców, jedną rękę wkładając jej pod głowę.
- Dobranoc - szepnąłem.
- Dobranoc.
****
Obudziło mnie poranne słońce. Clary już nie spała. Patrzyła na mnie z uśmiechem na ustach. Nachyliłem się i pocałowałem ją.
- Dobrze się spało? - zapytałem.
- Wspaniale.
Znów nachyliłem się w jej stronę, ale wtedy rozległo się pukanie. Spojrzałem na nią przerażony.
- To pewnie moja mama - szepnąłem.
- Schowaj się w łazience.
Powoli zszedłem z łóżka i wszedłem do łazienki. Clary wstała z łóżka i otworzyła drzwi.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Clary. Za dziesięć minut będzie śniadanie - usłyszałem głoś mamy.
- Dobrze, dziękuję. Zaraz zejdę.
- Jace, możesz wyjść z łazienki - krzyknęła mama.
Skąd ona wiedziała?Wyszedłem z łazienki. Spojrzałem na Clary, która spuściła wzrok i przygryzła wargę żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Ty także zejdź na śniadanie.
- Ja... Eee... Tak, zejdę - zacząłem się jąkać.
Mama uśmiechnęła się i wyszła. Clary schowała twarz w dłoniach i westchnęła śmiechem.
- Na Anioła, nie chcę myśleć co twoja mama sobie o nas pomyślała.
- Idę wziąć prysznic - powiedziałem.
- Nie! Ją idę pierwsza! - krzyknęła i nim zdążyłem się ruszyć wbiegła do łazienki.
Pobiegłem za nią. Złapałem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie.
- Nie ładnie jest tak się wpychać - powiedziałem jej do ucha.
Podniosłem ją i zacząłem iść w stronę prysznica.
- Jace, nie! Nie! Co ty robisz! - próbowała się wyrwać.
- Chciałaś wziąć prysznic. Ja ci to tylko ułatwię.
- Nie, proszę. Puszczę cię pierwszego.
- Nie, nalegam - uśmiechnąłem się złośliwie.
Wszedłem pod prysznic z Clary. Trzymałem ją jedną ręką, a drugą odkręciłem kurek z wodą. Strumień chłodnej wody uderzył w nas. Clary pisnęła. Próbowała się jakoś uchronić przed wodą, ale nie do końca to jej się udawało.
W końcu wyślizgnęła się z mojego uścisku i zakręciła wodę.
- Nienawidzę cię - mruknęła.
~Clary~
Nie odzywałam się do Jace`a od czasu mojego przymusowego prysznica. Było mi z tym źle, ale zasłużył na to. Podczas śniadania starałam się na niego nie patrzeć i ignorować go. Jego mama chyba wyczuła panujące między nami napięcie.
- Może pójdziecie z nami na naradę? - zapytała. - Lightwoodowie też tam będą.
Jace wzruszył ramionami.
- Czemu nie. Możemy iść - uśmiechnęłam się do blondynki.
- Wspaniale! Narada zaczyna się za godzinę.
Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy. Państwo Herondale szli na przedzie. My z Jace`em tuż za nimi.
Sala Anioła wywarła na mnie takie samo wrażenie jak poprzednio. Rozglądałam się za Isabelle.
- Clary! - ktoś zawołał mnie.
Spojrzałam w tamtą stronę.
- Isabelle - odetchnęłam z ulgą.
Zaczęłam przeciskać się przez tłum w stronę przyjaciółki. Chyba pierwszy raz dziękowałam Niebiosom za swój niski wzrost.
Wpadłam w objęcia przyjaciółki.
- A gdzie Jace? - zapytała.
Musiałaś, Iz? Spuściłam wzrok i przygryzłam wargę.
- Clary, co się dzieje?
- A czy coś musi dziać?
- Clary proszę cię! Odkąd jesteście razem nie odstępujecie się na krok i obściskujecie. A teraz on jest gdzieś tam, a ty tu. Co jest?
- To ja się na niego obraziłam.
- O co znowu?
- Ten idiota wsadził mnie pod prysznic.
Reakcja Isabelle zeskoczyła mnie. Szatynka aż zanosiła się od śmiechu.
- Isabelle!
- Serio Clary, serio?
- Mogłam ci nic nie mówić - mruknęłam.
- Przepraszam - otarła łzy z kącików oczu. - Zamierzasz się obrażać na kogoś kogo kochasz najbardziej na świecie o jakiś durny prysznic?
Spojrzałam na Jace`a. Wyglądał na lekko przybitego i nie zwracał uwagi, na to co mówi do niego Alec. Tak bardzo chciałam do niego podejść.
Obróciłam się i zaczęłam iść w stronę blondyna. Dotarł do mnie jeszcze głos Iz :
- No nareszcie postępujesz rozsądnie.
Podeszłam do blondyna.
- Cześć Clary - powiedział Alec.
- Cześć Alec. Mógłbyś nas na chwilę zostawić?
- Jasne. Już idę.
- Możemy pogadać? - zapytałam Jace`a, kiedy Alec odszedł.
Blondyn kiwnął głową. Odeszliśmy trochę na bok, aby mieć chociaż złudzenie prywatności. Wiedziałam jednak, że jesteśmy bacznie obserwowani przez naszych przyjaciół.
- Clary ja... - zaczął.
- Och, zamknij się - mruknęłam i zamknęłam jego usta pocałunkiem.
Poczułam, że się uśmiecha.
- Ta godzina była najgorszą godziną mojego życia - powiedział.
Przytuliłam się do niego.
- Mam nadzieję, że się już nie powtórzy.
- Jestem pewien - pocałował mnie w czubek głowy.
- Proszę już o ciszę! - rozległ się głos pani Konsul.
Między Nefilim zapanowała cisza. Wszystkie oczy skierowały się ku pani Konsul. Jia Penhallow była wysoką, szczupłą kobietą o siwych włosach.
- Spotykamy się na kolejnej naradzie dotyczącej Valentine`a Morgensterna - kontynuowała Jia. - Na ostatniej...
- To żałosne - dobiegł nas głos z kąta sali.
Spojrzeliśmy w stronę, z której dobiegł głos. Oparty o kolumnę stał...
- Valentine - warknęła Konsul.
- Gratuluję spostrzegawczości.
Valentine stanął koło Jii. Wszyscy byli zszokowani, ale nie ja. Po Valentine`a, który lubi być w centrum uwagi można się wszystkiego spodziewać.
- Czego chcesz?
- Chcę pewnej osoby - rozejrzał się po twarzach zgromadzonych. Szedł w kierunku środka sali. - Jeśli ją dostanę zostawię was w spokoju i nigdy więcej mnie nie zobaczycie - Zaczął chodzić w kółko. - Chcę swojej córki - Podszedł do mnie. - Dajcie mi Clarissę, a nikomu nic się nie stanie.
Znieruchomiałam. Jace stanął przede mną, zasłaniając mnie własnym ciałem.
- Myślisz, że ją przede mną ochronisz? - roześmiał się mrożącym krew w żyłach śmiechem. - Jaka jest wasza decyzja? - rozejrzał się po twarzach ludzi.
- Nigdy jej nie dostaniesz - syknął Jace. - Dlaczego tak bardzo pragniesz?
- Nie pragnę jej. Chcę jej mocy. Nie wierzycie, że wytoczę przeciwko wam wojny?
Wyglądał na rozbawionego. Podszedł do jakiegoś chłopca, mniej więcej w wieku Maxa.
- Zostaw go! - krzyknęłam. - Pójdę z tobą! Ale zostaw go! I obiecaj, że nikogo nie skrzywdzisz.
- Clary nie! - usłyszałam krzyk mamy.
Spojrzałam w tamtą stronę. Luke trzymał mamę w swoich objęciach, powstrzymując ją od pobiegnięcia do mnie.
Zrobiłam krok do przodu. Silne ramiona złapały mnie i nie miały zamiaru puścić.
- Zostaw ją w spokoju, proszę. Zamiast jej, weź mnie - powiedział Jace.
- Bawią mnie wasze deklaracje miłości. - Odwrócił się w stronę tłumu i krzyknął - Macie czas do północy! Oddajcie mi Clarissę albo wpuszczę do Alicante tysiące demonów. Za dziesięć godzin znów się tu pojawię i poznam waszą decyzję - powiedział i zniknął.
Z całego serca Was przepraszam.
Następny rozdział za maksymalnie cztery dni.
Proszę o Wasze szczere opinie.
Pozdrawiam gorąco!!!
niedziela, 28 czerwca 2015
Rozdział 19. Nigdy
~Jace~
- Na pewno spakowałaś wszystko? - zapytałem Clary.
Męczyła się z zapięciem torby. Dziewczyna przerwała próby jej dopięcia i spojrzała na mnie poirytowanym wzrokiem.
- Tak. Ile razy mam ci to powtarzać? - zaczynała się irytować.
- Tyle ile potrzeba - odpowiedziałem spokojnie, biorąc od niej torbę i bez problemu zapiąłem. Uśmiechnąłem tryumfująco.
- Dziękuję - szepnęła, przytulając się do mnie. - I przepraszam.
- Nie masz za co, rozumiem, że jesteś zdenerwowana. Ja też się denerwuję. A teraz chodź na dół - powiedziałem łapiąc jej torbę w jedną rękę, a drugą ściskając dłoń dziewczyny.
Zeszliśmy na dół. Clary zatrzymała się gwałtownie, a ja popatrzyłem na nią zdziwiony.
- Co? - zapytałem.
- A ty się spakowałeś? - zapytała tonem, którym nie pogardziłaby moja mama.
- Ja potrzebuję tylko miecz seraficki i ciebie - pocałowałem ją w czubek głowy.
- Pytam tak serio.
- Moja torba czeka w salonie - powiedziałem.
- Kiedy ty się spakowałeś? - zapytała zdziwiona.
- Już jakiś czas temu - odpowiedziałem wymijająco. Tak naprawdę byłem spakowany od kilku dni. Od czasu, kiedy Clary powiedziała mi o swoich przypuszczeniach względem ojca. I kiedy zaczęły się one sprawdzać.
- Oh... - powiedziała tylko.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - przytuliłem ją mocno.
- Mam taką nadzieję - szepnęła.
- Ej gołąbeczki chodźcie. Magnus już otworzył bramę - krzyknęła Isabelle z salonu.
- Chodźmy - powiedziałem.
Kiedy weszliśmy do salonu brama lśniła błękitnym światłem. Właśnie znikali w niej James i Sally.
- No nareszcie - mruknęła Isabelle, trzymając walizkę. Złapała Jema za rękę i przeszła przez bramę.
W salonie zostaliśmy tylko ja z Clary.
- Chyba kolej na nas - powiedziałem, biorąc w dłoń swoją walizkę.
Stanęliśmy przed taflą. Błękitny blask odbijał się w oczach Clary. Spojrzała na mnie niepewnie, łapiąc moją dłoń.
- Nie puścisz mnie? - zapytała.
- Nigdy - przyrzekłem i razem przekroczyliśmy bramę.
~Clary~
Leciałam przez pustkę na łeb na szyję. Żołądek podszedł mi do gardła. Wciąż czułam dłoń Jace'a ściskającą moją. Ten niewielki gest sprawiał, że czułam się bezpieczna. Moje stopy zderzyły się z twardą marmurową posadzką. Tylko uścisk Jace'a nie pozwolił mi się przewrócić. Rozejrzałam się. Znajdowaliśmy się w wielkiej prostokątnej sali. Dwie przeciwległe ściany podpierały rzędy kolumn, w śnieżnobiałej marmurowej posadzce odbijało się światło sączące się z wielkich, kryształowych żyrandoli. Zewsząd otaczały nas niewielkie grupki Nocnych Łowców. Nad tłumem górował wielki, sięgający sufitu posąg Razjela. Sala była bardzo duża. Nigdzie śladu po naszych przyjaciołach.
- Trochę dużo tu ludzi - mruknęłam, ani na chwilę nie puszczając ręki Jace'a.
- Konsul wezwała wszystkich Nocnych Łowców z całego świata do Alicante. Więc trudno się dziwić - usłyszałam głos nad uchem.
- Pani Lightwood! - zawołałam radośnie i rzuciłam się jej na szyję.
- Witaj Clary - powiedziała kobieta, odwzajemniając uścisk. - Tyle razy prosiłam cię żebyś mówiła do mnie po imieniu - dodała.
Wzruszyłam ramionami. Wielokrotnie mnie o to prosiła, ale jakoś czułam się z tym dziwnie. Isabelle bardzo przypominała swoją matkę. Była jej dokładną, acz młodszą wersją.
- Dobrze - westchnęłam. - Mama z Luck'iem też tu są?
- Tak, ale do późna będą na naradach Clave.
Mnóstwo razy spałam w domu Isabelle, więc doskonale znałam jej rodziców. Maryse była dla mnie jak ciocia.
Obok niej stał jej mąż Robert. Miał ciemne włosy, błękitne oczy. W niego wdał się Alec. Max odziedziczył trochę cech mamy, trochę cech taty. Miał czarne włosy, błękitne oczy, kształt kości policzkowych taki sam jak Roberta czy Aleca, ale usta i nos miał identyczne jak Isabelle czy Maryse. Mnie jako jedynaczkę zawsze fascynowało rodzinne podobieństwo. Lightwoodowie byli przykładem rodziny bardzo do siebie podobnej.
Jace grzecznie przywitał się z Maryse i Robertem.
- Gdzie Max? - zapytałam.
- Z Isabelle i Aleckiem.
- A oni gdzie są?
Maryse rozejrzała się. Chyba ich zauważyła, bo machnęła ręką. Chwilę później obok nas stało rodzeństwo.
- Clary! - krzyknął Max przytulając się do mnie.
- Hej Max. Ale ty wyrosłeś! - czule zmierzwiłam mu czuprynę.
- Mam już dziewięć lat - rzekł z dumą.
- Przeczytałeś już te komiksy, które ci dałam ostatnim razem?
- Tak były ekstra! - rozentuzjazmował się chłopiec.
Zaczął w rekordowym tempie opowiadać mi całe komiksy. Doskonale znałam je, ale w odpowiednich momentach kiwałam głową. Kiedy najmłodszy Lightwood skończył wzrokiem odszukałam Jace'a. Jace rozmawiał o czymś z Isabelle. Podeszłam i wtuliłam się w niego.
- Jesteś zmęczona? - zapytał zatroskanym głosem.
- Trochę - kiwnęłam głową.
- Chodź - powiedział, złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć przez tłum.
- Gdzie?
- Do domu.
Chłodne powietrze uderzyło w nas. Wiatr rozwiał moje włosy całkowicie zasłaniając mi widoczność. Odgarnęłam loki z twarzy. Zadrżałam z zimna. W końcu miałam na sobie tylko cienką, bawełnianą bluzkę.
- Kto by pomyślał, że jest końcówka maja- mruknęłam, obejmując się ramionami.
Jace przewrócił oczami i zdjął swoją skórzaną kurtkę. Narzucił mi ją na ramiona. Przytknęłam policzek do kołnierza, wdychając zapach wody kolońskiej.
- Czekaj - powiedziałam nagle i zatrzymałam się.
- Co znowu?
- Powiedziałeś, że idziemy do domu.
- I?
- Czyj dom miałeś na myśli?
- Swój. Jocelyn i Luke są na naradach, więc przenocujesz u mnie.
- Przecież ty mieszkasz z rodzicami w Nowym Jorku!
- Dużo rodzin Nocnych Łowców ma dwa domy. Jeden w Alicante, a drugi na przykład tak jak w moim przypadku w w Nowym Yorku.
- Aha.
Jace roześmiał się na widok mojej miny.
- Ja poznałem twoją matkę, tetaz ty poznasz moich rodziców - powiedział, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- A co jeśli mnie nie polubią?
- Od razu pokochają cię całym sercem.
- No nie wiem.
- Ale ja wiem. Naprawdę nie wiedziałaś o domach w Alicante? Przecież Fairchildowie i Morgensternowie mają tutaj swoje domy - dodał po chwili.
- Mama nigdy mi o nich nie mówiła.
- Jesteśmy na miejscu.
Przede mną stał wielki dworek. Budynek miał dwa piętra. Wokół niego rozciągał się wielki ogród. Pomalowany był na brzoskwiniowy kolor, a dach był granatowy. Wyglądał bajecznie.
- Podoba ci się? - zapytał Jace.
- Jest piękny.
Blondyn wyszczerzył się.
- Chodź. Poznasz moich rodziców.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, pociągnął mnie za rękę w stronę domu. Stanęliśmy przed drzwiami. Jace zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Mi za bardzo drżały ręce. Słyszeliśmy jak ktoś zbiega po schodach. Drzwi otworzyły się. Stanęła w nich wysoka, szczupła kobieta o blond włosach.
- Jace! - krzyknęła i przutuliła syna. - Czekamy na was z kolacją.
Na was?
- Mamo, to jest...
- Clary, jak mniemam? - uściskała mi dłoń. - Bardzo miło jest mi cię poznać. No my tu rozmawiamy, a kolacja stygnie. Zapraszam do środka!
Zanim weszliśmy Jace szepnął mi do ucha :
- A nie mówiłem? Już cię pokochała.
Nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem.
Kochani!
Bardzo Was przepraszam za ten rozdział. Jest krótki, nudny i do niczego...
Ale ledwie wakacje się zaczęły, a ja leżę w lóżku z zapaleniem gardła i 39-cio stopniową gorączką. Strasznie Was przepraszam, ale raczej do piątku żaden rozdział się nie pojawi. Mam nadzieję, że zrozumiecie mnie.
Przepraszam również za wszystkie literówki i błędy, ale ledwie widzę na oczy.
Ściskam gorąco!,
- Na pewno spakowałaś wszystko? - zapytałem Clary.
Męczyła się z zapięciem torby. Dziewczyna przerwała próby jej dopięcia i spojrzała na mnie poirytowanym wzrokiem.
- Tak. Ile razy mam ci to powtarzać? - zaczynała się irytować.
- Tyle ile potrzeba - odpowiedziałem spokojnie, biorąc od niej torbę i bez problemu zapiąłem. Uśmiechnąłem tryumfująco.
- Dziękuję - szepnęła, przytulając się do mnie. - I przepraszam.
- Nie masz za co, rozumiem, że jesteś zdenerwowana. Ja też się denerwuję. A teraz chodź na dół - powiedziałem łapiąc jej torbę w jedną rękę, a drugą ściskając dłoń dziewczyny.
Zeszliśmy na dół. Clary zatrzymała się gwałtownie, a ja popatrzyłem na nią zdziwiony.
- Co? - zapytałem.
- A ty się spakowałeś? - zapytała tonem, którym nie pogardziłaby moja mama.
- Ja potrzebuję tylko miecz seraficki i ciebie - pocałowałem ją w czubek głowy.
- Pytam tak serio.
- Moja torba czeka w salonie - powiedziałem.
- Kiedy ty się spakowałeś? - zapytała zdziwiona.
- Już jakiś czas temu - odpowiedziałem wymijająco. Tak naprawdę byłem spakowany od kilku dni. Od czasu, kiedy Clary powiedziała mi o swoich przypuszczeniach względem ojca. I kiedy zaczęły się one sprawdzać.
- Oh... - powiedziała tylko.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - przytuliłem ją mocno.
- Mam taką nadzieję - szepnęła.
- Ej gołąbeczki chodźcie. Magnus już otworzył bramę - krzyknęła Isabelle z salonu.
- Chodźmy - powiedziałem.
Kiedy weszliśmy do salonu brama lśniła błękitnym światłem. Właśnie znikali w niej James i Sally.
- No nareszcie - mruknęła Isabelle, trzymając walizkę. Złapała Jema za rękę i przeszła przez bramę.
W salonie zostaliśmy tylko ja z Clary.
- Chyba kolej na nas - powiedziałem, biorąc w dłoń swoją walizkę.
Stanęliśmy przed taflą. Błękitny blask odbijał się w oczach Clary. Spojrzała na mnie niepewnie, łapiąc moją dłoń.
- Nie puścisz mnie? - zapytała.
- Nigdy - przyrzekłem i razem przekroczyliśmy bramę.
~Clary~
Leciałam przez pustkę na łeb na szyję. Żołądek podszedł mi do gardła. Wciąż czułam dłoń Jace'a ściskającą moją. Ten niewielki gest sprawiał, że czułam się bezpieczna. Moje stopy zderzyły się z twardą marmurową posadzką. Tylko uścisk Jace'a nie pozwolił mi się przewrócić. Rozejrzałam się. Znajdowaliśmy się w wielkiej prostokątnej sali. Dwie przeciwległe ściany podpierały rzędy kolumn, w śnieżnobiałej marmurowej posadzce odbijało się światło sączące się z wielkich, kryształowych żyrandoli. Zewsząd otaczały nas niewielkie grupki Nocnych Łowców. Nad tłumem górował wielki, sięgający sufitu posąg Razjela. Sala była bardzo duża. Nigdzie śladu po naszych przyjaciołach.
- Trochę dużo tu ludzi - mruknęłam, ani na chwilę nie puszczając ręki Jace'a.
- Konsul wezwała wszystkich Nocnych Łowców z całego świata do Alicante. Więc trudno się dziwić - usłyszałam głos nad uchem.
- Pani Lightwood! - zawołałam radośnie i rzuciłam się jej na szyję.
- Witaj Clary - powiedziała kobieta, odwzajemniając uścisk. - Tyle razy prosiłam cię żebyś mówiła do mnie po imieniu - dodała.
Wzruszyłam ramionami. Wielokrotnie mnie o to prosiła, ale jakoś czułam się z tym dziwnie. Isabelle bardzo przypominała swoją matkę. Była jej dokładną, acz młodszą wersją.
- Dobrze - westchnęłam. - Mama z Luck'iem też tu są?
- Tak, ale do późna będą na naradach Clave.
Mnóstwo razy spałam w domu Isabelle, więc doskonale znałam jej rodziców. Maryse była dla mnie jak ciocia.
Obok niej stał jej mąż Robert. Miał ciemne włosy, błękitne oczy. W niego wdał się Alec. Max odziedziczył trochę cech mamy, trochę cech taty. Miał czarne włosy, błękitne oczy, kształt kości policzkowych taki sam jak Roberta czy Aleca, ale usta i nos miał identyczne jak Isabelle czy Maryse. Mnie jako jedynaczkę zawsze fascynowało rodzinne podobieństwo. Lightwoodowie byli przykładem rodziny bardzo do siebie podobnej.
Jace grzecznie przywitał się z Maryse i Robertem.
- Gdzie Max? - zapytałam.
- Z Isabelle i Aleckiem.
- A oni gdzie są?
Maryse rozejrzała się. Chyba ich zauważyła, bo machnęła ręką. Chwilę później obok nas stało rodzeństwo.
- Clary! - krzyknął Max przytulając się do mnie.
- Hej Max. Ale ty wyrosłeś! - czule zmierzwiłam mu czuprynę.
- Mam już dziewięć lat - rzekł z dumą.
- Przeczytałeś już te komiksy, które ci dałam ostatnim razem?
- Tak były ekstra! - rozentuzjazmował się chłopiec.
Zaczął w rekordowym tempie opowiadać mi całe komiksy. Doskonale znałam je, ale w odpowiednich momentach kiwałam głową. Kiedy najmłodszy Lightwood skończył wzrokiem odszukałam Jace'a. Jace rozmawiał o czymś z Isabelle. Podeszłam i wtuliłam się w niego.
- Jesteś zmęczona? - zapytał zatroskanym głosem.
- Trochę - kiwnęłam głową.
- Chodź - powiedział, złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć przez tłum.
- Gdzie?
- Do domu.
Chłodne powietrze uderzyło w nas. Wiatr rozwiał moje włosy całkowicie zasłaniając mi widoczność. Odgarnęłam loki z twarzy. Zadrżałam z zimna. W końcu miałam na sobie tylko cienką, bawełnianą bluzkę.
- Kto by pomyślał, że jest końcówka maja- mruknęłam, obejmując się ramionami.
Jace przewrócił oczami i zdjął swoją skórzaną kurtkę. Narzucił mi ją na ramiona. Przytknęłam policzek do kołnierza, wdychając zapach wody kolońskiej.
- Czekaj - powiedziałam nagle i zatrzymałam się.
- Co znowu?
- Powiedziałeś, że idziemy do domu.
- I?
- Czyj dom miałeś na myśli?
- Swój. Jocelyn i Luke są na naradach, więc przenocujesz u mnie.
- Przecież ty mieszkasz z rodzicami w Nowym Jorku!
- Dużo rodzin Nocnych Łowców ma dwa domy. Jeden w Alicante, a drugi na przykład tak jak w moim przypadku w w Nowym Yorku.
- Aha.
Jace roześmiał się na widok mojej miny.
- Ja poznałem twoją matkę, tetaz ty poznasz moich rodziców - powiedział, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- A co jeśli mnie nie polubią?
- Od razu pokochają cię całym sercem.
- No nie wiem.
- Ale ja wiem. Naprawdę nie wiedziałaś o domach w Alicante? Przecież Fairchildowie i Morgensternowie mają tutaj swoje domy - dodał po chwili.
- Mama nigdy mi o nich nie mówiła.
- Jesteśmy na miejscu.
Przede mną stał wielki dworek. Budynek miał dwa piętra. Wokół niego rozciągał się wielki ogród. Pomalowany był na brzoskwiniowy kolor, a dach był granatowy. Wyglądał bajecznie.
- Podoba ci się? - zapytał Jace.
- Jest piękny.
Blondyn wyszczerzył się.
- Chodź. Poznasz moich rodziców.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, pociągnął mnie za rękę w stronę domu. Stanęliśmy przed drzwiami. Jace zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Mi za bardzo drżały ręce. Słyszeliśmy jak ktoś zbiega po schodach. Drzwi otworzyły się. Stanęła w nich wysoka, szczupła kobieta o blond włosach.
- Jace! - krzyknęła i przutuliła syna. - Czekamy na was z kolacją.
Na was?
- Mamo, to jest...
- Clary, jak mniemam? - uściskała mi dłoń. - Bardzo miło jest mi cię poznać. No my tu rozmawiamy, a kolacja stygnie. Zapraszam do środka!
Zanim weszliśmy Jace szepnął mi do ucha :
- A nie mówiłem? Już cię pokochała.
Nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem.
Kochani!
Bardzo Was przepraszam za ten rozdział. Jest krótki, nudny i do niczego...
Ale ledwie wakacje się zaczęły, a ja leżę w lóżku z zapaleniem gardła i 39-cio stopniową gorączką. Strasznie Was przepraszam, ale raczej do piątku żaden rozdział się nie pojawi. Mam nadzieję, że zrozumiecie mnie.
Przepraszam również za wszystkie literówki i błędy, ale ledwie widzę na oczy.
Ściskam gorąco!,
poniedziałek, 22 czerwca 2015
Rozdział 18. Boję się.
~Jace~
- Na pewno nic ci nie jest? - zapytałem po raz setny, gdy wracaliśmy samochodem do domu.
- Nie - powiedziała ostro. - Ile razy mam ci to powtarzać?
- Po prostu się matrwię.
- To przestań.
Odwróciła się twarzą do szyby. Wraz z Aleckiem, Isabelle i Jake'iem wracaliśmy do Instytutu. Chwilę po zniknięciu Valentine'a większość gości rozeszła się. My zostaliśmy i pomogliśmy posprzątać.
Alec spojrzał na mnie zza kierownicy. Zastanawia mnie tylko jedno - od kiedy Alexander Lightwood miał prawo jazdy? Odwróciłem wzrok. Jake smacznie spał. Isabelle siedziała obok Aleca. Nachyliła się ku niemu i szepnęła mu coś.
Alec zaparkował przed Instytutem. Wysiedliśmy z auta. Już miałem wchodzić do budynku, gdy głos Aleca mnie powstrzymał.
- Jace, możemy pogadać?
- Jasne - odpowiedziałem.
Poczekaliśmy, aż wszyscy wejdą do środka i zapytałem przyjaciela :
- O czym chcesz pogadać?
- Tak naprawdę, to o niczym - powiedział, drapiąc się po karku.
- Co?
- To był pomysł Isabelle! - rzucił od razu.
- Zacznij od początku - powiedziałem spokojnie, łapiąc się za głowę.
- Izzy chciała pogadać z Clary, a wiedziała, że ty pójdziesz za nią, kazała mi cię jakoś zatrzymać - powiedział na jednym oddechu.
- Skąd mogła wiedzieć, że będę chciał z nią pogadać?
- Bo ty i ona nie możecie bez siebie wytrzymać nawet dziesięciu minut - powiedział takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Naprawdę ją podziwiam. Ja bym z tobą tyle nie wytrzymał - dodał.
- Jak widać ma mnie dość.
- Była roztrzęsiona - Alec położył swoją dłoń na moim ramieniu. - Jej ojciec zrujnował jej matce wesele, próbował ją zabić, na dodatek chce zabić tysiące Nefilim. Powiedziała to w złości. A teraz leć do niej - uśmiechnął się.
- A Isabelle?
- Biorę ją na siebie.
- Alec? - zatrzymałem się.
- Tak?
- Jesteś najlepszym przyjacielem.
- Leć już - roześmiał się.
W biegu mijałem kolejne korytarze Instytutu. Zatrzymałem się przed drzwiami pokoju Clary. Delikatnie zapukałem. Wszedłem do środka, gdy usłyszałem ciche "proszę". Clary siedziała na łóżku, a Isabelle obok niej. Szatynka spojrzała na mnie nienawistnie.
- Alec miał cię zatrzymać.
- Jak widać puścił mnie. Iz, zostawisz nas samych? - zapytałem.
- Ja..
- Proszę?
- Ehhh... No dobra - westchnęła. - Ale jeszcze nie skończyłyśmy - rzuciła i wyszła.
Zająłem jej miejsce.
- Przepraszam - szepnęła.
- Nie masz za co - ująłem delikatnie jej dłoń.
- Mam. Nie powinnam była tak mówić.
- Byłaś zdenerwowana.
- To niczego nie tłumaczy - spojrzała na mnie. - Nie powinnam była nikogo odtrącać, a wciąż to robię. Tylko cię ranię.
- Nie ranisz. Ty mnie trzymasz przy życiu. Samym swoim spojrzeniem i obecnością. To ja czuję się winny.
- Za co?
- Obiecałem cię chronić. Już drugi raz prawie straciłaś życie. Gdybym cię...
- Ciii... - zamknęłam mu usta pocałunkiem. - To nie twoja wina. Nie możesz mnie bronić, kiedy wciąż cię odtrącam.
- Mimo wszystko nie powinienem cię zostawiać.
- Boję się. Tak strasznie się boję, Jace - przytuliła się do mnie.
- Ja też się boję - szepnąłem.
- Ty? Czego?
- Że cię stracę.
- Nie stracisz. Będziesz się musiał ze mną męczyć do końca życia - uśmiechnęła się.
- Jakoś wytrzymam te męki - złączyłem nasze usta.
- Myślisz, że mówił prawdę? Że wytoczy przeciwko nam wojnę? - zapytała, a ogniki w jej oczach przygasły.
- Nie wierzę, a raczej nie chcę w to uwierzyć, ale wszystko na to wskazuje. Jeszcze tylko dwóch typów krwi bra... - przerwał mu krzyk Isabelle.
Spojrzałem na moją dziewczynę z przerażeniem i wybiegliśmy z pokoju. Izzy stała na środku salonu. Dłonie miała przytknięte do ust, a oczy przepełnione strachem.
- Izzy co się stało? - rzuciła Clary.
Wtedy TO zauważyłem. Ściana pokryta była ciemnoczerwoną i złotawą cieczą. Słowa układały się w napis :
- Na pewno nic ci nie jest? - zapytałem po raz setny, gdy wracaliśmy samochodem do domu.
- Nie - powiedziała ostro. - Ile razy mam ci to powtarzać?
- Po prostu się matrwię.
- To przestań.
Odwróciła się twarzą do szyby. Wraz z Aleckiem, Isabelle i Jake'iem wracaliśmy do Instytutu. Chwilę po zniknięciu Valentine'a większość gości rozeszła się. My zostaliśmy i pomogliśmy posprzątać.
Alec spojrzał na mnie zza kierownicy. Zastanawia mnie tylko jedno - od kiedy Alexander Lightwood miał prawo jazdy? Odwróciłem wzrok. Jake smacznie spał. Isabelle siedziała obok Aleca. Nachyliła się ku niemu i szepnęła mu coś.
Alec zaparkował przed Instytutem. Wysiedliśmy z auta. Już miałem wchodzić do budynku, gdy głos Aleca mnie powstrzymał.
- Jace, możemy pogadać?
- Jasne - odpowiedziałem.
Poczekaliśmy, aż wszyscy wejdą do środka i zapytałem przyjaciela :
- O czym chcesz pogadać?
- Tak naprawdę, to o niczym - powiedział, drapiąc się po karku.
- Co?
- To był pomysł Isabelle! - rzucił od razu.
- Zacznij od początku - powiedziałem spokojnie, łapiąc się za głowę.
- Izzy chciała pogadać z Clary, a wiedziała, że ty pójdziesz za nią, kazała mi cię jakoś zatrzymać - powiedział na jednym oddechu.
- Skąd mogła wiedzieć, że będę chciał z nią pogadać?
- Bo ty i ona nie możecie bez siebie wytrzymać nawet dziesięciu minut - powiedział takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Naprawdę ją podziwiam. Ja bym z tobą tyle nie wytrzymał - dodał.
- Jak widać ma mnie dość.
- Była roztrzęsiona - Alec położył swoją dłoń na moim ramieniu. - Jej ojciec zrujnował jej matce wesele, próbował ją zabić, na dodatek chce zabić tysiące Nefilim. Powiedziała to w złości. A teraz leć do niej - uśmiechnął się.
- A Isabelle?
- Biorę ją na siebie.
- Alec? - zatrzymałem się.
- Tak?
- Jesteś najlepszym przyjacielem.
- Leć już - roześmiał się.
W biegu mijałem kolejne korytarze Instytutu. Zatrzymałem się przed drzwiami pokoju Clary. Delikatnie zapukałem. Wszedłem do środka, gdy usłyszałem ciche "proszę". Clary siedziała na łóżku, a Isabelle obok niej. Szatynka spojrzała na mnie nienawistnie.
- Alec miał cię zatrzymać.
- Jak widać puścił mnie. Iz, zostawisz nas samych? - zapytałem.
- Ja..
- Proszę?
- Ehhh... No dobra - westchnęła. - Ale jeszcze nie skończyłyśmy - rzuciła i wyszła.
Zająłem jej miejsce.
- Przepraszam - szepnęła.
- Nie masz za co - ująłem delikatnie jej dłoń.
- Mam. Nie powinnam była tak mówić.
- Byłaś zdenerwowana.
- To niczego nie tłumaczy - spojrzała na mnie. - Nie powinnam była nikogo odtrącać, a wciąż to robię. Tylko cię ranię.
- Nie ranisz. Ty mnie trzymasz przy życiu. Samym swoim spojrzeniem i obecnością. To ja czuję się winny.
- Za co?
- Obiecałem cię chronić. Już drugi raz prawie straciłaś życie. Gdybym cię...
- Ciii... - zamknęłam mu usta pocałunkiem. - To nie twoja wina. Nie możesz mnie bronić, kiedy wciąż cię odtrącam.
- Mimo wszystko nie powinienem cię zostawiać.
- Boję się. Tak strasznie się boję, Jace - przytuliła się do mnie.
- Ja też się boję - szepnąłem.
- Ty? Czego?
- Że cię stracę.
- Nie stracisz. Będziesz się musiał ze mną męczyć do końca życia - uśmiechnęła się.
- Jakoś wytrzymam te męki - złączyłem nasze usta.
- Myślisz, że mówił prawdę? Że wytoczy przeciwko nam wojnę? - zapytała, a ogniki w jej oczach przygasły.
- Nie wierzę, a raczej nie chcę w to uwierzyć, ale wszystko na to wskazuje. Jeszcze tylko dwóch typów krwi bra... - przerwał mu krzyk Isabelle.
Spojrzałem na moją dziewczynę z przerażeniem i wybiegliśmy z pokoju. Izzy stała na środku salonu. Dłonie miała przytknięte do ust, a oczy przepełnione strachem.
- Izzy co się stało? - rzuciła Clary.
Wtedy TO zauważyłem. Ściana pokryta była ciemnoczerwoną i złotawą cieczą. Słowa układały się w napis :
Skończyło się. Nadchodzę.
Patrzyłem otępiały na Clary i Izzy.
- Trzeba zawołać Hodge'a - wykrztusiłem.
~Clary~
Słowa Jace'a ledwie do mnie dotarły. Isabelle otrząsnęła się szybciej i pobiegła po nauczyciela. Jace podszedł do mnie i przytulił do siebie. Płakałam, mocząc jego koszulkę. On stał i głaskał mnie po głowie, powtarzając :
- Nie dam mu cię skrzywdzić.
Hodge przybiegł najszybciej jak mógł. Kilkakrotnie przeczytał napisy na ścianie. Wysłał ognistą wiadomość. Patrzył na nas, a jego twarz przepełniały ból i rozpacz. Chciał coś powiedzieć, ale za każdym razem zamykał usta.
Odpowiedź na jego wiadomość przyszła kilka minut później. Dłonie trzęsły mu się tak, że można było odnieść wrażenie iż nie da rady przeczytać wiadomości. Spojrzał na każdego z nas. Dopiero teraz zauważyłam, że byli tu również Alec, Will, Jem, Sally, James oraz Izzy z Jake'iem na rękach.
- Spakujcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wyjeżdżamy do Idrisu - wykrztusił w końcu.
PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM!
Nie wstawiałam nowych rozdziałów, bo do samego końca walczyłam o lepsze oceny. Teraz są wystawione, więc częściej pojawiać się będą nowe rozdziały.
Co do rozdziału.... nawet nie będę komentować.
Przepraszam za wszystkie błędy i proszę o komentarze :)
Pozdrawiam gorąco!
sobota, 30 maja 2015
Rozdział 17. On naprawdę próbuje to zrobić.
~Isabelle~
Clary patrzyła na nas z przerażeniem. W dłoni wciąż ściskała zwitek papieru.
- Clary? - zapytał Jace delikatnie dotykając ją w ramię.
Powoli spojrzała na niego i powiedziała tylko :
- On naprawdę próbuje to zrobić.
Popatrzyliśmy na siebie osłupieni, nie wiedząc o czym mówi nasza przyjaciółka.
- Ale co próbuje zrobić? - zapytałam.
- Rytuał - powiedziała cicho.
- Jaki rytuał? Możecie nam w końcu do cholery coś powiedzieć?! - wybuchnęłam.
- Isabelle! - skarcił mnie Jem.
- No co? Od jakiegoś czasu coś ukrywacie przed nami! Czy takie trudne jest powiedzenie tego nam?
- Przepraszam... - szepnęła Clary i spuściła głowę.
- Proszę, chociaż raz bądźcie z nami szczerzy...
Jace spojrzał na Clary, a ona na niego. Chłopak wziął głęboki oddech i rzekł :
- Podejrzewamy z Clary, że jej ojciec próbuje przeprowadzić rytuał nieśmiertelności.
- C-co? - wydukał James.
- Jest kilka rodzajów nieśmiertelności. Jednym z nich jest nieśmiertelność zdobyta podczas rytuału, w którym człowiek na czole musi mieć narysowane sześć krzyży z krwi Anioła, Wilkołaka, Wampira, Faerie, czarownika i Przyziemnego. Następnie staje w pentagramie i wzywa demona - Azazela - dokończyła Clary.
- A skąd pewność, że Valentine próbuje wykonać rytuał? - zapytała Sally.
- Spójrzcie na kartkę - podała ją nam. - To nie jest atrament. To...
- Krew Anioła - dokończyłam, a ona kiwnęła głową.
- Musimy powiedzieć Hodge'owi - zadecydował Alec.
Wszyscy przytaknęliśmy głową. Jeśli istnieje osoba, która może coś na to zaradzić to jest to nasz nauczyciel.
- Skąd tak w ogóle wiecie tyle o tej całej nieśmiertelności? - wtrącił Will.
Clary zarumieniła się i spuściła wzrok.
- Clary włamała się do biurka Hodge'a i znalazła książkę o nieśmiertelności - wyjaśnił Jace zakładając ręce za głowę.
- Przecież tego biurka nie da się otworzyć nawet runą!
- To samo powiedziałem.
- A skąd wiesz, że biurka nie da się otworzyć zwykłą runą? - zapytał zaciekawiony Jem.
- Eee... noo.. bo... - zaczął się jąkać Will - kiedyś próbowałem. Odrzuciło mnie wtedy na kilka dobrych stóp - jęknął.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- Co wam tak wesoło? - usłyszeliśmy głos Hodge'a. Dyrektor stał w progu opierając się o framugę.
- Tak bez powodu - powiedział szybko Will.
- My właśnie chcielibyśmy z panem porozmawiać - powiedział Alec.
- Słucham.
- Może pan jednak usiądzie - zaproponowałam. Hodge westchnął i usiadł na krześle u szczytu stołu.
- Słucham was.
- No chodzi o to, że... - zaczął Alec i opowiedział mu wszystkie nasze, a właściwie Jace'a i Clary podejrzenia. Profesor z każdym zdaniem robił coraz większe oczy.
- Skąd wy to wszy.. - zaczął profesor, ale przerwał mu krzyk Jake'a. Clary natychmiast zerwała się z miejsca i pobiegła do tymczasowego pokoju chłopca. Jace tuż za nią, a my wszyscy za nimi.
~Clary~
Biegłam jak najszybciej do pokoju Jake'a. Chłopczyk stał na środku pokoju krzycząc wniebogłosy.
- Jake co się stało? - zapytałam ledwie łapiąc oddech.
- Tam... - wskazał rączką kąt pokoju.
Spojrzałam w tamtą stronę. Stał tam...
- Valentine - warknął Jace.
- No któż by - powiedziałam, zasłaniając małego Jake'a swoim ciałem.
- Jace i moja córka - zacmokał ojciec. - Moja krew. Zanieczyszczona tymi wszystkimi łgarstwami, które wam dziś wciskają.
- Jedyne czym jest zabrudzona moja krew to krew Morgensternów - syknęłam.
- Nie waż się tak mówić - powiedział przystępując krok do przodu.
Jace automatycznie zasłonił mnie swoim ciałem. Valentine roześmiał się.
- Myślisz, że ty lub wasz pożal się boże nauczyciel ochroni ją przede mną? - wskazał na Hodge'a i naszych przyjaciół stojących osłupiałych w drzwiach. - Zauważyłem co innego. Kochasz moją córkę. Kto by pomyślał? - zaczął krążyć po pokoju. Zatrzymał się tuż przed Jace'em. - Miłość tylko i wyłącznie jest przeszkodą w drodze do uzyskania chwały i sławy. Miłość niszczy wszystko co napotka. Pamiętaj tylko o jednym : KOCHAĆ TO NISZCZYĆ, A BYĆ KOCHANYM TO BYĆ ZNISZCZONYM.
- Kłamiesz! Miłość niszczy, ale tylko zło i takich ludzi jak ty - powiedziałam.
- Ja też tak myślałem do czasu, kiedy twoja matka mnie zostawiła. Miłość wyniszcza w nas to co najważniejsze. Ogłupia nas i zostawia. Jutro się zobaczymy - powiedział i zniknął.
Jutro się zobaczymy. Jutro się zobaczymy. Jutro. Się. Zobaczymy. On chyba nie chce zrujnować mamie wesela?
Stałam osłupiała. W miejscu, w którym ojciec zniknął pojawiły się znów karteczki. Tym razem dwie. Drgnęłam, gdy ktoś objął mnie i przytulił. Bez słowa wtuliłam się w jego pierś. Delikatnie głaskał mnie po głowie. Podniosłam karteczki i rozłożyłam.
Clary patrzyła na nas z przerażeniem. W dłoni wciąż ściskała zwitek papieru.
- Clary? - zapytał Jace delikatnie dotykając ją w ramię.
Powoli spojrzała na niego i powiedziała tylko :
- On naprawdę próbuje to zrobić.
Popatrzyliśmy na siebie osłupieni, nie wiedząc o czym mówi nasza przyjaciółka.
- Ale co próbuje zrobić? - zapytałam.
- Rytuał - powiedziała cicho.
- Jaki rytuał? Możecie nam w końcu do cholery coś powiedzieć?! - wybuchnęłam.
- Isabelle! - skarcił mnie Jem.
- No co? Od jakiegoś czasu coś ukrywacie przed nami! Czy takie trudne jest powiedzenie tego nam?
- Przepraszam... - szepnęła Clary i spuściła głowę.
- Proszę, chociaż raz bądźcie z nami szczerzy...
Jace spojrzał na Clary, a ona na niego. Chłopak wziął głęboki oddech i rzekł :
- Podejrzewamy z Clary, że jej ojciec próbuje przeprowadzić rytuał nieśmiertelności.
- C-co? - wydukał James.
- Jest kilka rodzajów nieśmiertelności. Jednym z nich jest nieśmiertelność zdobyta podczas rytuału, w którym człowiek na czole musi mieć narysowane sześć krzyży z krwi Anioła, Wilkołaka, Wampira, Faerie, czarownika i Przyziemnego. Następnie staje w pentagramie i wzywa demona - Azazela - dokończyła Clary.
- A skąd pewność, że Valentine próbuje wykonać rytuał? - zapytała Sally.
- Spójrzcie na kartkę - podała ją nam. - To nie jest atrament. To...
- Krew Anioła - dokończyłam, a ona kiwnęła głową.
- Musimy powiedzieć Hodge'owi - zadecydował Alec.
Wszyscy przytaknęliśmy głową. Jeśli istnieje osoba, która może coś na to zaradzić to jest to nasz nauczyciel.
- Skąd tak w ogóle wiecie tyle o tej całej nieśmiertelności? - wtrącił Will.
Clary zarumieniła się i spuściła wzrok.
- Clary włamała się do biurka Hodge'a i znalazła książkę o nieśmiertelności - wyjaśnił Jace zakładając ręce za głowę.
- Przecież tego biurka nie da się otworzyć nawet runą!
- To samo powiedziałem.
- A skąd wiesz, że biurka nie da się otworzyć zwykłą runą? - zapytał zaciekawiony Jem.
- Eee... noo.. bo... - zaczął się jąkać Will - kiedyś próbowałem. Odrzuciło mnie wtedy na kilka dobrych stóp - jęknął.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- Co wam tak wesoło? - usłyszeliśmy głos Hodge'a. Dyrektor stał w progu opierając się o framugę.
- Tak bez powodu - powiedział szybko Will.
- My właśnie chcielibyśmy z panem porozmawiać - powiedział Alec.
- Słucham.
- Może pan jednak usiądzie - zaproponowałam. Hodge westchnął i usiadł na krześle u szczytu stołu.
- Słucham was.
- No chodzi o to, że... - zaczął Alec i opowiedział mu wszystkie nasze, a właściwie Jace'a i Clary podejrzenia. Profesor z każdym zdaniem robił coraz większe oczy.
- Skąd wy to wszy.. - zaczął profesor, ale przerwał mu krzyk Jake'a. Clary natychmiast zerwała się z miejsca i pobiegła do tymczasowego pokoju chłopca. Jace tuż za nią, a my wszyscy za nimi.
~Clary~
Biegłam jak najszybciej do pokoju Jake'a. Chłopczyk stał na środku pokoju krzycząc wniebogłosy.
- Jake co się stało? - zapytałam ledwie łapiąc oddech.
- Tam... - wskazał rączką kąt pokoju.
Spojrzałam w tamtą stronę. Stał tam...
- Valentine - warknął Jace.
- No któż by - powiedziałam, zasłaniając małego Jake'a swoim ciałem.
- Jace i moja córka - zacmokał ojciec. - Moja krew. Zanieczyszczona tymi wszystkimi łgarstwami, które wam dziś wciskają.
- Jedyne czym jest zabrudzona moja krew to krew Morgensternów - syknęłam.
- Nie waż się tak mówić - powiedział przystępując krok do przodu.
Jace automatycznie zasłonił mnie swoim ciałem. Valentine roześmiał się.
- Myślisz, że ty lub wasz pożal się boże nauczyciel ochroni ją przede mną? - wskazał na Hodge'a i naszych przyjaciół stojących osłupiałych w drzwiach. - Zauważyłem co innego. Kochasz moją córkę. Kto by pomyślał? - zaczął krążyć po pokoju. Zatrzymał się tuż przed Jace'em. - Miłość tylko i wyłącznie jest przeszkodą w drodze do uzyskania chwały i sławy. Miłość niszczy wszystko co napotka. Pamiętaj tylko o jednym : KOCHAĆ TO NISZCZYĆ, A BYĆ KOCHANYM TO BYĆ ZNISZCZONYM.
- Kłamiesz! Miłość niszczy, ale tylko zło i takich ludzi jak ty - powiedziałam.
- Ja też tak myślałem do czasu, kiedy twoja matka mnie zostawiła. Miłość wyniszcza w nas to co najważniejsze. Ogłupia nas i zostawia. Jutro się zobaczymy - powiedział i zniknął.
Jutro się zobaczymy. Jutro się zobaczymy. Jutro. Się. Zobaczymy. On chyba nie chce zrujnować mamie wesela?
Stałam osłupiała. W miejscu, w którym ojciec zniknął pojawiły się znów karteczki. Tym razem dwie. Drgnęłam, gdy ktoś objął mnie i przytulił. Bez słowa wtuliłam się w jego pierś. Delikatnie głaskał mnie po głowie. Podniosłam karteczki i rozłożyłam.
To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku.
A na drugiej napis głosił :
Nie ma końca. Nie ma początku. Jest tylko potęga i to właśnie od niej zależy, czy będziemy bliżej początku, czy końca.
Podałam Hodge'owi karteczkę. Dotknął "atramentu" na pierwszej. Był lepki i bardzo ciemny.
- To krew Czarownika. - Opuszkiem przejechał po drugiej karteczce - To krew Przyziemnego.
- Skąd to pan wie? - zapytał Jem zaglądając mu przez ramię.
- Krew Czarowników jest ciemna i lepka, dlatego że w połowie są demonami. Krew Przyziemnych jest bardzo czerwona i rzadka.
Spojrzałam z przerażeniem na Jace'a.
- To tylko kolejne dowody na to, że Valentine próbuje przeprowadzić rytuał - rzekł Jace.
- Niestety wszystko na to wskazuje - westchnął nauczyciel.
****
Leżałam na swoim łóżku wpatrując się w srebrną tarczę księżyca. Wciąż w głowie huczały mi słowa ojca : "Kochać to niszczyć, a być kochanym to być zniszczonym". To nie prawda!
Drzwi od mojego pokoju otworzyły się. Materac ugiął się pod ciężarem Jace'a. Blondyn przytulił się do moich pleców. Wsunął jedną rękę pod moją głowę, a drugą objął mnie w talii.
- Kocham cię - szepnął w moje włosy.
- Ja ciebie też kocham.
- Nie wiem co bym bez ciebie zrobił.
- Dalej byłbyś dupkiem i łamaczem serc - powiedziałam, a on roześmiał się.
- Pewnie tak - nachylił się nade mną i delikatnie pocałował. - Chodźmy spać jutro jest ślub twojej mamy. Chyba nie chcesz wyglądać jak zombie?
- Nie chcę. Dobranoc.
- Dobranoc.
Zasnęłam wtulona w mojego Anioła Stróża. Przy nikim innym nie czułam się tak bezpiecznie. Był moim światełkiem w tunelu. Nadzieją na lepsze jutro.
****
- Wstawaj! - ryknęła mi Isabelle do ucha.
Gwałtownie zerwałam się budząc Jace'a. Chłopak ześlizgnął się z łóżka i runął na podłogę. Wybuchnęłam śmiechem.
- Ała! - jęknął Jace masując plecy.
- Pali się czy co? - powiedziałam ziewając.
- Prawie! Czy ty wiesz, która jest godzina? - podniosłam wzrok żeby spojrzeć na zegarek, ale Isabelle mnie ubiegła - Za pięć godzin jest ślub twojej mamy. Trzeba wyszykować ciebie i twoją mamę.
- I zrobisz to ty? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Brawo! Chodź - powiedziała.
- Już idę - mruknęłam.
Szłam za Isabelle, gdy czyjeś ramiona otuliły mnie i nie pozwoliły iść dalej.
- A gdzie jakiś pożegnalny buziak? Nie będę cię widział aż kilka godzin!
Obróciłam się do niego twarzą. Stanęłam na palcach delikatnie muskając jego wargi swoimi. Blondyn przyciągnął mnie bardziej wpijając się w moje usta. Zarzuciłam mu ręce na szyję. Wtedy ktoś, a raczej ktosia oderwała mnie od Jace'a.
- Isabelle - warknęłam.
- Chodź! Zobaczycie się za niedługo - powiedziała ciągnąc mnie za sobą.
Nim zniknęłyśmy za zakrętem korytarza posłałam buziaka Jace'owi. "Złapał" go i przyłożył dłonie do ust.
- Siadaj! - rozkazała Izzy wskazując krzesełko przy toaletce w swoim pokoju.
Posłusznie wykonałam polecenie.
- Nie ruszaj się stąd! - powiedziała i wyszła z pokoju.
- Jakżebym śmiała - mruknęłam.
Iz wróciła po chwili niosąc w dłoni beżowy materiał. Wręczyła mi go i wskazała parawan, za którym mogłabym się przebrać. Dopiero teraz uważniej przyjrzałam się sukience. Sięgała mniej więcej połowy uda, miała szerokie ramiączka, delikatne koraliki przy dekolcie, a jej dół był rozkloszowany. Ubrałam się i wyszłam zza parawanu, aby pokazać się Isabelle.
- Wow! - powiedziała.
- Co wow?
- Wyglądasz zajebiście - powiedziała. - Jeszcze tylko odpowiednie buty, makijaż, fryzura i będzie idealnie - potarła dłonie.
- Fryzura? Makijaż? Buty? - jęknęłam.
- Nie marudź tylko siadaj - pchnęła mnie na krzesełko. - Włosy zostawimy rozpuszczone. Lekko je jednak podkręcimy - mówiła Isabelle. Chyba do mnie.
Szatynka zaczęła rozczesywać moje włosy. Zamknęłam oczy. Czułam jak podkręca lokówką moje włosy. Kiedy skończyła, spryskała je obficie różnego rodzaju lakierami. Machałam rękami próbując odgonić ten duszący zapach.
Kiedy skończyła odwróciła mnie do siebie. Pędzelki łaskotały mnie w twarz, kiedy Izzy robiła mi makijaż.
- Już? - zapytałam, gdy skończyła męczyć moją twarz.
- Chwilę - mruknęła i zaczęła malować mi rzęsy. - Gotowe! - krzyknęła kilka minut później.
Odetchnęłam z ulgą. Moje szczęście nie trwało jednak długo, bo Isabelle wręczyła mi beżowe szpilki na bardzo wysokim obcasie.
- O nie! Nie ma mowy! Nie założę ich! - krzyknęłam od razu.
- Clary przecież to tylko buty!
- To nie są buty! To jakieś narzędzie tortur!
- Przestań. No proszę! Będziesz wyglądała tak cudnie!
- Nie ma mowy Isabelle!
Siedzę właśnie na łóżku i patrzę jak Isabelle dręczy moją mamę. Tylko ona w porównaniu do mnie wygląda na zachwyconą. Jak można się cieszyć z tych tortur?
Mam na sobie te cholerne buty! A to wszystko przez moją mamę. Już prawie przekonałam Isabelle, że nie założę tych butów. Ale w tym momencie do pokoju weszła mama.
- Jakie piękne buty! Musisz je założyć skarbie! - krzyknęła.
- Ale Clary nie chce ich założyć - wtrąciła Izzy.
- Nie ma mowy! Zakładasz je!
- Ale... - zaczęłam.
- Koniec kropka!
- I ty Brutusie przeciw mnie?
- Nie marudź tylko zakładaj!
Nie zostało mi nic innego jak tylko założyć te piekielne szpilki.
- Idę się napić - mruknęłam wciąż obrażona i wstałam z łóżka.
- Tylko nie idź do Jace'a! - krzyknęła Isabelle upinając mojej mamie włosy.
- Idę tylko do kuchni - powiedziałam. - A niby dlaczego nie mogę się zobaczyć z nim? - zatrzymałam się tuż przed drzwiami.
- Bo zaczniecie się obściskiwać i zniszczycie cały makijaż i fryzurę.
Już miałam otwierać usta i krzyknąć, że my wcale się nie obściskujemy, ale machnęłam ręką i wyszłam. Jak ja zejdę po schodach w tych butach?!
- Zabiję cię kiedyś Isabelle Lightwood - mruknęłam i zdjęłam buty.
W kuchni nie było nikogo. Napiłam się i zastanawiałam gdzie może być teraz Jace. Przecież Isabelle się nie dowie, prawda? Ruszyłam w stronę pokoju chłopaka. Delikatnie zapukałam.
- Proszę - usłyszałam i weszłam.
Jace stał przed lustrem i poprawiał włosy. Nie miał na sobie koszulki. Odwrócił się w moją stronę i w jego oczach pojawiły się iskierki.
- Wyglądasz cudnie - szepnął podchodząc do mnie.
Delikatnie pocałował mnie.
- Ile już stoisz przed lustrem? - zapytałam unosząc brew.
- Nie wiem. Może pół godziny.
- Nie widać żeby cokolwiek zmieniło się w twojej fryzurze.
- Właśnie o to chodzi. Żeby moja fryzura wyglądała tak jakbym jej nie poprawiał, a tak naprawdę stoję nad nią pół godziny. Rozumiesz?
- Nie bardzo - przyznałam. - Po co układać włosy żeby wyglądały jakbyś ich nie układał?
- Ehhh... - westchnął. - Nie zrozumiesz - pocałował mnie w czubek głowy.
- Muszę iść - szepnęłam. - Zobaczymy się w kościele - pocałowałam go i wyszłam.
Tuż przed drzwiami do pokoju szatynki założyłam buty i dopiero wtedy weszłam do środka. Isabelle stała przed drzwiami łazienki dmuchając na paznokcie. Ubrana była w czerwoną, sięgającą ziemi suknię.
- Byłaś u Jace'a - stwierdziła od razu.
- Nie - powiedziałam szybko.
- Masz rozmazaną szminkę - powiedziała.
- Cholera - mruknęłam.
Isabelle jeszcze raz pomalowała mi usta. W tym samym momencie z łazienki wyszła mama. Miała na sobie długą do ziemi, prostą białą suknie ze złotymi koralikami, która podkreśliła jej szczupłą sylwetkę i mocno widoczny brzuch. Razem z Lukiem zadecydowali, że ich ślub będzie połączeniem ślubu Nefilim i Przyziemnych. Oczywiście z racji tego, że Luke jest wilkołakiem nie mogą sobie nałożyć run, więc wymienią się obrączkami.
- Mamo wyglądasz pięknie - powiedziałam i przytuliłam ją.
- Ty też kochanie.
- Idziemy? - zapytała Iz. - Pan Młody czeka.
Teraz nie miałam już wyjścia. Musiałam zejść po schodach w tych butach. Jakoś cała i zdrowa dotarłam na sam dół. Luke ubrany w czarny garnitur już tam czekał. Koło niego stał mój Jace. Blondyn miał na sobie białą koszulę i ciemne spodnie od garnituru. Już miała iść w jego stronę, gdy Isabelle zatrzymała mnie. Chyba ją zabiję.
- Nie, nie, nie moja droga. Ty jedziesz ze swoją mamą i Luke'iem. Jesteś jedyną druhną.
Wsiadłam do auta z mamą i Luke'iem i odjechaliśmy.
~Jace~
Wyjechaliśmy nie tak dawno po nich. Zajęliśmy miejsca w kościele. Rozległ się dźwięk organów. Do kościoła wkroczyła para młoda, a Clary tuż za nimi. Wyglądała jak Anioł. Uśmiechnęła się do nas i stanęła z boku swojej mamy.
Nie byłem za bardzo zainteresowany całą mszą odprawianą przez niskiego, grubego kapłana. Cały czas patrzyłem na Clary. Ona czasami ukradkiem spoglądała na mnie.
- Ja Jocelyn Fairchild biorę ciebie Lucianie Graymarku za męża i....
Ciekawe czy my z Clary też kiedyś weźmiemy ślub?
- Ja Lucian Graymark biorę ciebie Jocelyn Fairchild za żonę i...
Boże, jaka ona jest piękna!
- Ogłaszam was mężem i żoną! - krzyknął kapłan. - Może pan pocałować pannę młodą.
Luke całował Jocelyn, a wszyscy bili brawo. Clary chyba najgłośniej, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Ustawiliśmy się wszyscy w kolejce, żeby złożyć nowożeńcom życzenia. Nadeszła kolej na mnie.
- Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - powiedziałem i uściskałem Jocelyn i Luke'a.
Ulotniłem się szybko. Teraz pora odszukać Clary. Kiedy mijałem tłum gości w oczy rzuciła mi się Izzy.
- Isabelle! - zawołałem, przeciskając się między ludźmi. - Nie widziałaś Clary?
- Poszła z Jake'iem do toalety.
- Aha.
Ruszyłem w stronę sali, gdzie miało odbywać się wesele. W tłumie mignęły mi rude włosy.
- Clary!
Dziewczyna zatrzymała się i obróciła w moją stronę. Podeszła ciągnąc za rękę małego Jake'a.
- Ace! - krzyknął chłopiec, a ja wziąłem go na ręce.
- Boże, na weselu mieli być tylko najbliżsi. Nie jestem pewna czy znają chociaż połowę tych ludzi - mruknęła Clary.
- Chodźmy do sali. Wszyscy tam idą.
Szliśmy razem, trzymając się za ręce. Clary usiadła niedaleko obok swojej matki, a ja obok niej. Jake pobiegł do innych dzieci.
- Czas na pierwszy taniec! - krzyknął Luke, kiedy wszyscy najedli się do syta.
Państwo Graymark powoli kiwali się w rytm piosenki. Kiedy piosenka skończyła się na parkiet wkroczyły inne pary. Podałem Clary rękę. Przyjęła ją i my wkroczyliśmy między tańczących. Objąłem ją w talii, a ona zarzuciła mi swoje na szyję. Przyciągnąłem ją bliżej siebie, niszcząc nawet najmniejszą przestrzeń między nami.
- Muszę odpocząć. Nogi mi zaraz odpadną - jęknęła Clary po kilku tańcach.
Puściła mnie i poszła usiąść. Stałem jeszcze chwilę. W końcu ruszyłem w stronę krzeseł. Nie było tam Clary.
- Nie widziała pani Clary? - zapytałem Jocelyn.
- Nie. Nie było jej tu.
Może poszła do Isabelle. Rozejrzałem się. Izzy stoi pod ścianą z Jemem. Ani śladu po Clary. Pójdę zapytać Iz. Może wie, gdzie poszła. Podszedłem do pary.
- Isabelle... - zacząłem.
Nie skończyłem, bo przerwał mi krzyk. Krzyk pełen strachu. Krzyk Clary. Moje serce zatrzymało się.
~Jocelyn~
Usłyszałam krzyk Clary dobiegający z dworu. Jace zerwał się ruszył biegiem. Biegłam najszybciej jak umiałam. Valentine trzymał nóż przy gardle Clary. Patrzyła na nas z przerażeniem w zielonych oczach. Podeszłam do Jace'a, który stał bliżej.
- Nie podchodźcie, bo ją zabiję - warknął Valentine. Szybko cofnęliśmy się o krok.
- Valentine... - zaczęłam. - Puść ją. Ona nic ci nie zrobiła.
- To wszystko jej wina! - szarpnął nią brutalnie. - To przez nią mnie zostawiłaś!
- Nie. Zostawiłam cię, bo się zmieniłeś.
- Kłamiesz! Kochałem cię i dałem ci wszystko. A ty wychodzisz za mojego najlepszego przyjaciela? Ale nic mnie to już nie obchodzi. Co mnie to może odchodzić? Mnie, który zaszedł dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności... Wszyscy będziecie żałować, że się ode mnie odwróciliście. Każdy Nefilim i Podziemny. Nawet moja rodzina. Zabiję każdego. Wielkość wzbudza zawiść. Do zobaczenia wkrótce - szepnął i zniknął.
W miejscu, w którym zniknął pojawiła się karteczka. Jace podbiegł do Clary, która leżała na ziemi. Oddychała ciężko.
- Wszystko w porządku? - przytuliłam się do niej.
- Tak - wychrypiała.
Jace podał jej rozłożoną już karteczkę. Wzięła ją od niego. Zerknęłam jej przez ramię. Czerwono - złotym atramentem napisane było :
Szatynka zaczęła rozczesywać moje włosy. Zamknęłam oczy. Czułam jak podkręca lokówką moje włosy. Kiedy skończyła, spryskała je obficie różnego rodzaju lakierami. Machałam rękami próbując odgonić ten duszący zapach.
Kiedy skończyła odwróciła mnie do siebie. Pędzelki łaskotały mnie w twarz, kiedy Izzy robiła mi makijaż.
- Już? - zapytałam, gdy skończyła męczyć moją twarz.
- Chwilę - mruknęła i zaczęła malować mi rzęsy. - Gotowe! - krzyknęła kilka minut później.
Odetchnęłam z ulgą. Moje szczęście nie trwało jednak długo, bo Isabelle wręczyła mi beżowe szpilki na bardzo wysokim obcasie.
- O nie! Nie ma mowy! Nie założę ich! - krzyknęłam od razu.
- Clary przecież to tylko buty!
- To nie są buty! To jakieś narzędzie tortur!
- Przestań. No proszę! Będziesz wyglądała tak cudnie!
- Nie ma mowy Isabelle!
****
Siedzę właśnie na łóżku i patrzę jak Isabelle dręczy moją mamę. Tylko ona w porównaniu do mnie wygląda na zachwyconą. Jak można się cieszyć z tych tortur?
Mam na sobie te cholerne buty! A to wszystko przez moją mamę. Już prawie przekonałam Isabelle, że nie założę tych butów. Ale w tym momencie do pokoju weszła mama.
- Jakie piękne buty! Musisz je założyć skarbie! - krzyknęła.
- Ale Clary nie chce ich założyć - wtrąciła Izzy.
- Nie ma mowy! Zakładasz je!
- Ale... - zaczęłam.
- Koniec kropka!
- I ty Brutusie przeciw mnie?
- Nie marudź tylko zakładaj!
Nie zostało mi nic innego jak tylko założyć te piekielne szpilki.
- Idę się napić - mruknęłam wciąż obrażona i wstałam z łóżka.
- Tylko nie idź do Jace'a! - krzyknęła Isabelle upinając mojej mamie włosy.
- Idę tylko do kuchni - powiedziałam. - A niby dlaczego nie mogę się zobaczyć z nim? - zatrzymałam się tuż przed drzwiami.
- Bo zaczniecie się obściskiwać i zniszczycie cały makijaż i fryzurę.
Już miałam otwierać usta i krzyknąć, że my wcale się nie obściskujemy, ale machnęłam ręką i wyszłam. Jak ja zejdę po schodach w tych butach?!
- Zabiję cię kiedyś Isabelle Lightwood - mruknęłam i zdjęłam buty.
W kuchni nie było nikogo. Napiłam się i zastanawiałam gdzie może być teraz Jace. Przecież Isabelle się nie dowie, prawda? Ruszyłam w stronę pokoju chłopaka. Delikatnie zapukałam.
- Proszę - usłyszałam i weszłam.
Jace stał przed lustrem i poprawiał włosy. Nie miał na sobie koszulki. Odwrócił się w moją stronę i w jego oczach pojawiły się iskierki.
- Wyglądasz cudnie - szepnął podchodząc do mnie.
Delikatnie pocałował mnie.
- Ile już stoisz przed lustrem? - zapytałam unosząc brew.
- Nie wiem. Może pół godziny.
- Nie widać żeby cokolwiek zmieniło się w twojej fryzurze.
- Właśnie o to chodzi. Żeby moja fryzura wyglądała tak jakbym jej nie poprawiał, a tak naprawdę stoję nad nią pół godziny. Rozumiesz?
- Nie bardzo - przyznałam. - Po co układać włosy żeby wyglądały jakbyś ich nie układał?
- Ehhh... - westchnął. - Nie zrozumiesz - pocałował mnie w czubek głowy.
- Muszę iść - szepnęłam. - Zobaczymy się w kościele - pocałowałam go i wyszłam.
Tuż przed drzwiami do pokoju szatynki założyłam buty i dopiero wtedy weszłam do środka. Isabelle stała przed drzwiami łazienki dmuchając na paznokcie. Ubrana była w czerwoną, sięgającą ziemi suknię.
- Byłaś u Jace'a - stwierdziła od razu.
- Nie - powiedziałam szybko.
- Masz rozmazaną szminkę - powiedziała.
- Cholera - mruknęłam.
Isabelle jeszcze raz pomalowała mi usta. W tym samym momencie z łazienki wyszła mama. Miała na sobie długą do ziemi, prostą białą suknie ze złotymi koralikami, która podkreśliła jej szczupłą sylwetkę i mocno widoczny brzuch. Razem z Lukiem zadecydowali, że ich ślub będzie połączeniem ślubu Nefilim i Przyziemnych. Oczywiście z racji tego, że Luke jest wilkołakiem nie mogą sobie nałożyć run, więc wymienią się obrączkami.
- Mamo wyglądasz pięknie - powiedziałam i przytuliłam ją.
- Ty też kochanie.
- Idziemy? - zapytała Iz. - Pan Młody czeka.
Teraz nie miałam już wyjścia. Musiałam zejść po schodach w tych butach. Jakoś cała i zdrowa dotarłam na sam dół. Luke ubrany w czarny garnitur już tam czekał. Koło niego stał mój Jace. Blondyn miał na sobie białą koszulę i ciemne spodnie od garnituru. Już miała iść w jego stronę, gdy Isabelle zatrzymała mnie. Chyba ją zabiję.
- Nie, nie, nie moja droga. Ty jedziesz ze swoją mamą i Luke'iem. Jesteś jedyną druhną.
Wsiadłam do auta z mamą i Luke'iem i odjechaliśmy.
~Jace~
Wyjechaliśmy nie tak dawno po nich. Zajęliśmy miejsca w kościele. Rozległ się dźwięk organów. Do kościoła wkroczyła para młoda, a Clary tuż za nimi. Wyglądała jak Anioł. Uśmiechnęła się do nas i stanęła z boku swojej mamy.
Nie byłem za bardzo zainteresowany całą mszą odprawianą przez niskiego, grubego kapłana. Cały czas patrzyłem na Clary. Ona czasami ukradkiem spoglądała na mnie.
- Ja Jocelyn Fairchild biorę ciebie Lucianie Graymarku za męża i....
Ciekawe czy my z Clary też kiedyś weźmiemy ślub?
- Ja Lucian Graymark biorę ciebie Jocelyn Fairchild za żonę i...
Boże, jaka ona jest piękna!
- Ogłaszam was mężem i żoną! - krzyknął kapłan. - Może pan pocałować pannę młodą.
Luke całował Jocelyn, a wszyscy bili brawo. Clary chyba najgłośniej, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Ustawiliśmy się wszyscy w kolejce, żeby złożyć nowożeńcom życzenia. Nadeszła kolej na mnie.
- Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - powiedziałem i uściskałem Jocelyn i Luke'a.
Ulotniłem się szybko. Teraz pora odszukać Clary. Kiedy mijałem tłum gości w oczy rzuciła mi się Izzy.
- Isabelle! - zawołałem, przeciskając się między ludźmi. - Nie widziałaś Clary?
- Poszła z Jake'iem do toalety.
- Aha.
Ruszyłem w stronę sali, gdzie miało odbywać się wesele. W tłumie mignęły mi rude włosy.
- Clary!
Dziewczyna zatrzymała się i obróciła w moją stronę. Podeszła ciągnąc za rękę małego Jake'a.
- Ace! - krzyknął chłopiec, a ja wziąłem go na ręce.
- Boże, na weselu mieli być tylko najbliżsi. Nie jestem pewna czy znają chociaż połowę tych ludzi - mruknęła Clary.
- Chodźmy do sali. Wszyscy tam idą.
Szliśmy razem, trzymając się za ręce. Clary usiadła niedaleko obok swojej matki, a ja obok niej. Jake pobiegł do innych dzieci.
- Czas na pierwszy taniec! - krzyknął Luke, kiedy wszyscy najedli się do syta.
Państwo Graymark powoli kiwali się w rytm piosenki. Kiedy piosenka skończyła się na parkiet wkroczyły inne pary. Podałem Clary rękę. Przyjęła ją i my wkroczyliśmy między tańczących. Objąłem ją w talii, a ona zarzuciła mi swoje na szyję. Przyciągnąłem ją bliżej siebie, niszcząc nawet najmniejszą przestrzeń między nami.
- Muszę odpocząć. Nogi mi zaraz odpadną - jęknęła Clary po kilku tańcach.
Puściła mnie i poszła usiąść. Stałem jeszcze chwilę. W końcu ruszyłem w stronę krzeseł. Nie było tam Clary.
- Nie widziała pani Clary? - zapytałem Jocelyn.
- Nie. Nie było jej tu.
Może poszła do Isabelle. Rozejrzałem się. Izzy stoi pod ścianą z Jemem. Ani śladu po Clary. Pójdę zapytać Iz. Może wie, gdzie poszła. Podszedłem do pary.
- Isabelle... - zacząłem.
Nie skończyłem, bo przerwał mi krzyk. Krzyk pełen strachu. Krzyk Clary. Moje serce zatrzymało się.
~Jocelyn~
Usłyszałam krzyk Clary dobiegający z dworu. Jace zerwał się ruszył biegiem. Biegłam najszybciej jak umiałam. Valentine trzymał nóż przy gardle Clary. Patrzyła na nas z przerażeniem w zielonych oczach. Podeszłam do Jace'a, który stał bliżej.
- Nie podchodźcie, bo ją zabiję - warknął Valentine. Szybko cofnęliśmy się o krok.
- Valentine... - zaczęłam. - Puść ją. Ona nic ci nie zrobiła.
- To wszystko jej wina! - szarpnął nią brutalnie. - To przez nią mnie zostawiłaś!
- Nie. Zostawiłam cię, bo się zmieniłeś.
- Kłamiesz! Kochałem cię i dałem ci wszystko. A ty wychodzisz za mojego najlepszego przyjaciela? Ale nic mnie to już nie obchodzi. Co mnie to może odchodzić? Mnie, który zaszedł dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności... Wszyscy będziecie żałować, że się ode mnie odwróciliście. Każdy Nefilim i Podziemny. Nawet moja rodzina. Zabiję każdego. Wielkość wzbudza zawiść. Do zobaczenia wkrótce - szepnął i zniknął.
W miejscu, w którym zniknął pojawiła się karteczka. Jace podbiegł do Clary, która leżała na ziemi. Oddychała ciężko.
- Wszystko w porządku? - przytuliłam się do niej.
- Tak - wychrypiała.
Jace podał jej rozłożoną już karteczkę. Wzięła ją od niego. Zerknęłam jej przez ramię. Czerwono - złotym atramentem napisane było :
Wielkość wzbudza zawiść, zawiść rodzi złość, złość sprzyja kłamstwom.
\
Przepraszam, jeżeli zawiodłam Was tym rozdziałem... :c
Subskrybuj:
Posty (Atom)